4

400 55 11
                                    

Całą noc, jeśli mogę tak nazwać dziesięć godzin poza ciałem, siedziałem obok matki przy łożu szpitalnym, naprzeciwko mojego oszpeconego, poskładanego ciała. Co kilka godzin płakała. Klęczała i zaciekle ściskała złożone dłonie. Nie byłem pewny, czy się modliła, czy też próbowała wyładować emocje na poczerwieniałej skórze. Chyba nic nie jadła od kilku dni, a przynajmniej na taką wyglądała - blada z dołkami pod oczami, z gęsią skórką na skórze i sinymi kolanami, co chwila opierała czoło na mej zimnej nodze. Przecież ja tam się rozkładałem! Szatan dał mi czas, prawdopodobnie po to, bym totalnie nie zgnił. Pomyślałem, że troszczy się o moje ciało, w końcu to nie jest dziwne.
Jeśli nigdy nie widzieliście żywego trupa, to ja miałem to nieszczęście zobaczyć dwa - siebie i moją matkę. Tylko ona chyba wiedziała, że żyję - a może zwariowała?
W tym momencie do sali wkroczył chirurg i ostro spojrzał na tę ubolewającą kobietę. Odwzajemniłem jego wzrok, mimo że nigdy się tego nie dowiedział.
- Nam również jest przykro z powodu tej tragicznej śmierci, ale nie pozwolimy sobie na przechowywanie zwłok poza kostnicą. Minęło dość czasu. Bardzo panią proszę.

Zerknęła na niego, lecz nie ruszyła się.
- Pani mąż podpisał już zgodę. Zachęcamy również panią.

Nie mogłem tego słuchać. Nie mogli mnie odciąć! Ja żyłem!

Szybko wybłagałem schody do siedziby mojego wybawcy - szatana.
Chciałem tak bardzo ożyć, podziękować matce za to, że przy mnie trwała i udowodnić tym ludziom, że miała rację.
Chciałem jej powiedzieć, jak bardzo ją kocham. Chciałem..tak wiele chciałem. Byłem głupi.

Kiedy znalazłem się przy stoliku, pospiesznie wszystko uzgodniłem.
- Jesteś pewny? - pytał, mimo że znał doskonale odpowiedź. Pokiwałem jedynie głową i pozwoliłem, by krople krwi z rozciętego palca skapły na pergamin.

Kreatura trzęsła się z podniecenia, kiedy kształtowałem piórem swój podpis. Po ukończonej czynności, spojrzałem na nią ze łzami w oczach. Ta zaś krzyknęła - wrzasnęła - ryknęła.

Znalazłem się na sali, nadal poza ciałem. W tamtej chwili ujrzałem Maryję. Stała obok moich zwłok z kamiennym wyrazem twarzy, jednak widziałem łzy spływające po jej policzkach. Matka zaś była podnoszona przez dwoje lekarzy, którzy z trudem starali się odkleić jej ręce, uparcie trzymające krawędź mojego łóżka.
Kiedy mężczyznom udało się odwieźć ją od dalszych starań i postawić na nogi, zostałem wciśnięty we własne ciało. Dopiero, kiedy odtworzyłem oczy dostrzegłem, jak jest mi w nim ciasno.
Wszystko mnie bolało. Złapałem się barierki. I wtedy to zobaczyłem. Upadającą matkę. Dyszała. Spojrzała na mnie z radością, ulgą i czymś jeszcze.

Wszyscy zgromadzeni otaksowali mnie wzrokiem, jak bym zmartwychwstał. Poniekąd była to prawda, jednak ja ciągle żyłem.
Chirurg przyglądał mi się, w międzyczasie krzycząc do pomocników, by ułożyli kobietę na łożu obok i doprowadzili do porządku.

Również siebie obejrzałem. U prawej dłoni miałem świeżo rozciętego palca.
Jak w spowolnionym tempie spojrzałem na mamę. Leżała nieruchoma, a lekarze doczepiali do niej coraz to większy ekwipunek. Bałem się. Okropnie się bałem.
Nakazano mi się położyć i zasnąłem, nadal zadaję sobie to pytanie, jak mogłem wtedy zasnąć.
Podczas snu słyszałem głosy, w kółko wypowiadające te same słowa. "Jedna, jedyna dusza", mówiły.

Wtem skojarzyłem fakty. Jemu nie chodziło o to, by mnie uratować. Jemu chodziło o to, żebym cierpiał jeszcze za życia.
Po szybkim przebudzeniu skierowałem od razu wzrok w stronę miejsca mamy. Nie było jej tam. Łóżko było zaścielone niczym nowe. Pielęgniarka właśnie przestawiała taboret.
Modliłem się, by to jednak nie było to, o czym myślałem.
- Gdzie jest kobieta, która tam leżała? - wskazałem drżącym palcem.
- Nie wolno mi udzielać takich informacji. - Odpowiedziała beznamiętnie. Zapalił się we mnie płomień nadziei, może ona żyje? Przeniesiono ją!
- Jestem jej synem, gdzie ona jest? - Podniosłem głos stanowczo.
- Pójdę po chirurga. - chrząknęła.

Kilka minut później w sali pojawił się mężczyzna, który godzinę wcześniej użerał się z moją matką. Popatrzyłem na niego z wyższością i pogardą, pomimo różnic umieszczenia.
- Co z mamą? Proszę mi powiedzieć, gdzie leży. - rozpocząłem twardo.
Ku mojej irytacji, mężczyzna wpatrywał się w podłogę.
- Przykro mi. Nie udało się jej uratować. Jej serce zatrzymało się.

Mój mózg w tamtej chwili również. Ogarnęła mnie narastająca panika. Zostałem oszukany. Miałem być szczęśliwy. Musiałem z nią porozmawiać. Nie, to nie było możliwe.

- Pytam po raz ostatni, gdzie ona jest? - Tym razem głos załamał mi się w połowie zdania.
- Zmarła. Dokładnie w chwili, kiedy ty otworzyłeś oczy.

Popełniłam samobójstwo: Pomóc może, Boże?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz