Fragment 5

13 2 0
                                    

Nie ma nic gorszego na świecie, niż czuć, że nie lubi się samego siebie. Nie ma nic gorszego na świecie, niż wpatrywanie się w lustro i odczuwanie obrzydzenia samym sobą. I ta.... niemożność spojrzenia sobie w oczy... Wszystko to jest najgorsze.

Można robić wiele rzeczy, które nie do końca są zgodne z zasadami moralnymi większości ludzi na świecie. Dopóki nie krzywdzimy tym nikogo innego – możemy robić, co nam się żywnie podoba. Dopóki niszczymy jedynie własną duszę, a nie jednocześnie czyjąś...

Nie potrafiłam na siebie spojrzeć, bo dewastowałam wszystko, co tylko znalazło się w zasięgu mojej ręki. Przestałam być jedyną ofiarą swojego destrukcyjnego zachowania.

Nałożyłam chyba trzy warstwy fluidu i dwie pudru, ale fioletowy siniak na moim policzku dalej pozostawał widoczny. W dodatku w efekcie zrobiłam się strasznie pomarańczowa, a każdy ruch mięśniami twarzy powodował „pęknięcia" mojego makijażu.

Zmyłam całość i zaczęłam od początku. Tym razem zdecydowałam się spróbować z mniejszą ilością kosmetyków, a z dodatkiem korektora. Efekt wcale nie wyszedł lepiej. Siniak był tak samo widoczny jak poprzednio, może nawet bardziej, ale przynajmniej moja twarz nie była pomarańczowa i „popękana".

Cóż, nie wiele mogłam z tym więcej zrobić. Rozpuściłam włosy, licząc że może one jakoś zaradzą na mój problem, jednak ślad po uderzeniu dalej pozostawał widoczny. Musiałam odpuścić.

Pomalowałam usta jasnoróżową szminką i opuściłam łazienkę. Za kilkanaście minut miałam autobus, więc właściwie już musiałam zbierać się do wyjścia.

- To wygląda strasznie – skomentował Antek, kiedy ubierałam buty.

- Zamknij się – burknęłam w jego kierunku. Już i tak byłam sfrustrowana z powodu tego sinika, nie potrzebowałam, aby ktoś jeszcze mi o nim przypominał.

- Serio, siedziałaś tam chyba z godzinę, a i tak wyglądasz, jakbyś trenowała boks – nabijał się ze mnie, jednocześnie zajadając czekoladowego batona. Mojego, swoja drogą.

- Lepiej się udław tym Milky Way'em, a mnie daj spokój – warknęłam w kierunku młodszego brata, kończąc zakładanie butów.

Chwyciłam z wieszaka swój beżowy płaszczyk i wyszłam z domu, trzaskając drzwiami odrobinę zbyt mocno. Ubrałam się na klatce schodowej, jednocześnie schodząc na dół. Kiedy tylko wyszłam, powiew chłodnego wiatru zmierzwił moje włosy i odkrył siny policzek.

Westchnęłam.

Pogoda na grilla nie była najlepsza, bo choć było w miarę ciepło, to wietrznie. Ale czego można się było spodziewać po środku kwietnia?

Ruszyłam w kierunku przystanku autobusowego. Czekałam kilka minut zanim zjawił się ten, który miał mnie zawieźć w odpowiednie miejsce. Strasznie się stresowałam i nie chciałam, aby do spotkania z moimi znajomymi doszło zbyt szybko. Może właśnie dlatego cała podróż wydawała się trwać ułamek sekundy?

Niechętnie wysiadłam z autobusu i zaczęłam się rozglądać za budynkiem z numerem, który podała mi Wiktoria. Już chwilę później stałam przed furtką, trzymając palec nad dzwonkiem. Ostatecznie zebrałam się na odwagę i wcisnęłam przycisk. Sekundy później domofon wydał z siebie brzęk, dając mi do zrozumienia, że mogę wejść. Przekroczyłam próg i zaczęłam kierować się na tył domu, gdzie miał się odbyć grill. Jednak nikogo tam nie było.

Usłyszałam jakiś dziwny dźwięk, więc odwróciłam się w kierunku, z którego dochodził. Wiktoria wychylała się zza tarasowych drzwi.

- Grill odwołany – powiedziała. – Synoptycy kłamią.

LostWhere stories live. Discover now