falszywe2

67 9 0
                                    

Czy jestem na jakichś narkorytach? Gdzie jestem? Skąd jestem? Po chwili jednak nawet musiałem zadać sobie pytanie "Kim jestem?" Klucząc przez wszechobecną mgłę przeszedłem ze 2 kilometry szukając żywej duszy. Lis mówił, że mieszka na południu. Może to i prawda. Tylko gdzie jest południe. Podłoże pode mną było wilgotne. Ani razu nie usłyszałem żadnego dźwięku w lesie. Tylko niepokojącą ciszę, która przez cały czas przypominała mi, że coś może czaić się za moimi plecami. Gdy obszedłem duży teren, oparłem się o jedno z grubszych drzew. Zacząłem oglądać się wookół siebie. Spostrzegłem dziurę między gęstymi drzewami. To była moja wysepka. Całe szczęście. Wejście na mój teren zajęło mi kilka minut. Wszedłem przez rozbite okno i zacząłem myśleć.
"Kim jest Lis?"
"Gdzie jestem?"
"Kiedy jestem?"
I najważniejsze: "Co tu się odpieprza?"
Usłyszałem w końcu jakiś dźwięk. Był to szum. Deszcz. Wybiegłem na dwór, otworzylem usta i czekałem aż krople spadną mi na język. Kiedy poczułem ich smak, był on inny. Jakiś dziwny... Metaliczny... Jakbym brał do ust metal. Przestraszyłem się. To nie była woda. Wróciłem do domu i usiadłem na poplamionym materacu. W końcu doznałem czegoś, czego nie czułem od dawna. Głód. Potrzebowałem jedzenia. Zadecydowałem, że wyruszę do Lisa. Wyszedłem podczas stalowej ulewy z "domu" i szedłem w kierunku, który pokazał dziwny przybysz. Miałem nadzieję, że ma coś do jedzenia. Nawet jeśli to surowa padlina. Deszcz nadal padał. Na oko była chyba 16. Trudno było stwierdzić. Zegarek na moim nadgarstku oszalał już dawno przez cały czas migając. Nie miałem zamiaru go wyrzucać. W końcu znalazłem obozowisko lisa. Ognisko, drewniana kłoda, a obok drzewa prowizoryczne łóżko. Nad ogniskiem Lis przyrządzał jakieś mięso.
- Witam, witam... - powitał go ten sam warczący głos. Milczałem. - Przyjacielu, jest około 20... Chyba nie chcesz sam wracać nocą lasem, prawda.- prawda. Chodzenie lasem w nocy i to jeszcze tym lasem jest całkiem przerażające. Lis coś jednak ukrywał.- Mgła cię oślepi. Reszta mieszkańców zrobi swoje. Puszcza po zmroku nie okazuje litości.- powiedział to z ironicznym uśmiechem pokazując kły. Lis ruchem zaprosił mnie abym usiadł obok niego. Niechętnie to uczyniłem.
- Ta puszcza skrywa największe koszmary, jakie ci się nie śniły. - powtarzał Lis - Znałem kiedyś takiego jak ty. Był poetą. Nawet w takim miejscu umiał wymyślić pokrzepiający wiersz. - Lis na chwilę przestał mówić. Obydwoje w oddali jakby usłyszeliśmy śmiech. Pochodzący z ust jakiejś dziewczynki. "Zwidy" - pomyślałem.
- Był cholernie słabym wojownikiem. Zginął po miesiącu.- myślałem, że miesiąc to dobry wynik, ale chyba się myliłem. Ognisko dawało światło i ciepło, ale tylko na kilka metrów. Dalej wszystko ogarniała mgła.
- Głodny? - Lis spytał po chwili, dając mi kawałek mięsa nieznanego przeze mnie pochodzenia. Mruknąłem cicho "dzięki". Przez chwilę pomyślałem czy powinienem to zjeść, czy nie... Lis był w końcu jedyną osobą, której można było ufać. Jedzenie smakowało średnio, ale w sytuacji, w której się znalazłem było najlepszą rzeczą, którą mogłem doświadczyć. Poruszyłem temat.
- Co się kryje w tym lesie?
Po chwili Lis odpowiedział
- Kryje to się najwyżej w dzień. Noc to rzeź. Po zmroku nic tu się nie kryje. Chyba, że masz światło. Jest tu wiele paramormalnych sił.
Człowiek-lis mówi że coś jest paranormalne. Nie wiedziałem czy mu uwierzyć. Zjadłem pierwszy kawałek mięsa. Kość wyrzuciłem za siebie. Po chwili spostrzegłem, że miałem kapelusz i swój płaszcz. Jedyne znaki po dawnym życiu. Ognisko dawało miłe światło na około 2 metry. Poza nimi była oczywiście mgła. Zauważyłem, że na niebie nie było księżyca. Na ziemi było ciemno, ale nie aż tak żeby nie widzieć nic. Widziałem głównie tylko kontury poza mgłą. Z ciekawości włożyłem ręce do kieszeni. Miałem zapałki. Nie wiedziałem do czego mi się przydadzą, ale dobrze było je zachować. Lis podał mi jeszcze jeden kawałek mięsa z ogniska. Również go zjadłem.
- Czemu tu nie ma księżyca? - zapytałem przełykając jedzenie.
Lis spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Co to jest księżyc?
- Satelita Ziemska, daje światło. Może dlatego jest tu tak cholernie ciemno.
- Ja nie wiem nic o żadnym księżycu.
- Ten las jest serio popieprzony. - pomyślałem na głos.
- A żebyś wiedział.- Lis poparł moje słowa.
W tym momencie poczułem spokój. Już nie czułem strachu. Nie zwracałen uwagi na mgłę. Próbowałem się tylko najeść porządnie, bo nie chcę potem nadużywać gościnności Lisa. Po kilku chwilach ciszy wstał. Wyciągnął ze swojego plecaka dużą siekierę, a mi podał mniejszą. Chciałem spytać co się dzieje, ale Lis szybko dał mi znak, abym był cicho. Nagle ognisko zaczęło zachowywać się jakby wiał wiatr. Płomienie zaczęły tańczyć. Zahipnotyzowały mnie. Płomienie zaczęły formować się w sylwetki trzymające się za ręce i tańczące w kółku. Po chwili ognisko zgasło. Cisza. Słyszałem tylko oddech swój i Lisa. Wiedziałem, że był nie cały metr ode mnie, ale poczułem jakby dzieliło nas co najmniej sto. Po chwili ciszę przerwał głos. Czułem jakby wchodził w moje uszy jak choroba. Upuściłem siekierkę. Psychopatyczny, niski, lekko załamujący się głos przemówił:

- Witaj, Lisie... Mój stary przyjacielu...

Mglista PuszczaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz