pseudo 3

73 11 1
                                    

Lis zaklął cicho. Ogniski tliło się bardzo słabym ogniem. Nie dawało już światła, ani ciepła. Jakaś tajemnicza bariera chroniła gałęzie drewna. Usłyszeliśmy chrzęst trawy pod czyimiś stopami.
-Nadal chronisz nędznego poetę? - przerażający głos przemówił po raz drugi. Patrzyłem na ognisko, z którego znikł cały kolor płomieni. Teraz już było naprawdę ciemno. To wyglądało jakby coś wchłonęło ten ogień.
-Chyba się mnie tu nie spodziewałeś...- ciągnął głos.
Jednak. Zobaczyłem bardzo słabe światło, albo raczej rzarzące się małe pomarańczowo-szlarłatne kropki. Były to oczy. Oczy tajemniczego głosu spoglądały na sylwetkę Lisa. Istota była wyższa od niego. Znacznie.
- Znowu masz przyjaciela.- szepnął.- Dlaczego? Boisz się?- wiedziałem, że posiadacz głosu się uśmiechał. Ten fakt potwierdził po chwili ochrypły, gardłowy i mrożący krew w żyłach śmiech.
- Jesteś słabym istnieniem, Lisie. Potrzebujesz towarzystwa. I to jest twoja największa wada...
- Na pewno nie twojego. - Lis w końcu przemówił.
-Jednak nie jesteś tak nieśmiały, parszywy mieszańcu...
Lis zadał cios siekierą. Postać nic nie poczuła.
- Mieszańcu... Nie pamiętasz kim jestem.- Tajemnicza postać przemówiła spokojnym głosem i wyciągnęła z kieszeni zapałkę. Przejechała po skroni główką zapałki, a ona się zapaliła. Wywołało u mnie to podziw, ale po części też strach. W końcu, dzięki słabemu światłu zapałki mogłem zauważyć jak wygląda. Miał ludzką twarz. Tylko brakowało mu nosa. Cała jego twarz była czarna od sadzy. Zamiast nosa posiadał 2 dziury. Jego zęby były również lśniły czernią i szkarłatem. Pomimo tego, że miał ludzki wygląd, to był od Lisa pół metra wyższy, nawet gdy był zgarbiony. Nienaturalnie chudy oświetlił swoje ciało miał na sobie wytarty, garnitur. Cały brudny, cały w sadzy, lecz jeszcze błyskał co jakiś czas fioletowym światłem. Zza niego wystawały skrawki dawnej podartej, białej koszuli. Posiadał też kapelusz. Palce osoby były długie i również czarne.
- Prędzej czy później spłoniesz, Lisie. Tak jak kiedyś... - w tym momencie przybysz rzucił zapałką w pobliskie drzewo, które natychmiastowo się zatliło. Lis rzucił przezwiskiem na stworzenie. Ono spojrzało się na niego z pogardą tymi płonąco pomarańczowymi oczami. Po kilku sekundach przybysz otrzepał swój rękaw za dużego garnitura i skierował go w gałęzie drzewa, po czym do jego ubranie wsiąknęło jakby cały ogień. Przez chwilę jeszcze garnitur się świecił, po czym zgasł. Na drzewie nie było śladu płomieni. Moje zdumienie przekraczało wszelkie granice w tamtym momencie.
- Cóż... Przyprowadziłeś tu kolejnego człowieka. - zauważył przybysz.
- Sam tu przyszedł...- odpowiedział oschle Lis. Wiedziałem, że Lis nie był moim specjalnym przyjacielem, ale jednak... To co powiedział lekko mnie zabolało.
- Człowiek, nie człowiek... Zawsze to kończy się tak samo... Chociaż poeta wytrwał dłużej niż się spodziewałem...
- Czego chcesz? - głos Lisa po raz kolejny przybrał bardziej warczenie. Wydawało mi się, że zaraz się na niego rzuci.
- Wyczułem, że nie jesteś sam w tej okolicy, nie tak jak ty. Tylko węszysz.- istota zaniosła się śmiechem jakby powiedziała jakiś genialny żart, a ten był niskich lotów. Było to raczej skrzeczenie, a nie śmiech. Wypełniało go zło i nienawiść. Czuć było, że to coś było złe.
- Kim jest poeta?! Na początku pytałeś czy Lis nadal go chroni! O co chodzi?! - mimowolnie wyrwało mi się z ust.
- Nie twoja sprawa, człowieku.- ostatnie słowo wypowiedział, z taką pogardą, jakby sam nie wyglądał na humanoidalną istotę.
- Zapytałem się czego chcesz. Odpowiedz. - głos Lisa już naprawdę był groźny.
- Odpowiedziałem. - śmiech - Czyżbyś chronił lub tuczył tego człowieka?
- Mówiłem. Jadam padlinę.
- Pieprzony świętoszek. - szybko odpowiedziała istota.-A poeta?
- Nie wrabiaj mnie w to, czego nie zrobiłem!
- Cóż za słownictwo. TO MÓJ LAS! - głos istoty wydawał się dochodzić zewsząd. Aż był za głośny.
- Sukinsyn. - szepnął Lis. Zrobił krok do istoty, zamachując się z całej siły siekierą. Uderzył ją w bok. Na pół metra rozprysła się krew. Lis wyciągnął siekierę z nadal stojącej istoty. Zachwiała się. To był mój czas. Pchnąłem istotę w miejsce obok rany.
- POŻAŁUJESZ TEGO!!! JESTEM PANEM OGNIA I TEJ PUSZCZY - KAPELUSZNIKIEM MOGĘ ZROBIĆ Z WAMI COKOLWIEK CHCĘ!!!
Nagle oślepiło mnie czerwone światło. Musialem zmrużyć oczy.

------------------------
Pozdrawiam drogich przyjaciół z G2 bo to jedyni jacy czytają to cuś i jak nie znasz mnie osobiście napisz komentarz. Wątpie czy yaki ktoś jest ni ale może.... Co prawda nie wieczor ale wrzucam.. Miłego czytania następnych części.. :>

Mglista PuszczaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz