Samochód zatrzymał się, a Mike zgasił światła. Na dworze nastały egipskie ciemności. Jedyne, nikłe światło pochodziło od wyświetlaczy w aucie. Mężczyzna wyjął klucze ze stacyjki, a silnik zgasł.
– Zgubiliśmy się, prawda? – westchnęłam.
– Jednak objazd przez wioski nie był rozsądny. – przyznał. – Trzeba było zostać na autostradzie. Tam są jakieś domy, popytam o drogę. Idziesz ze mną?
Moje mięśnie wyraźnie się sprzeciwiały. Właśnie wracaliśmy z Chicago, gdzie tym razem miałam Zaliczenia. Niestety się przedłużyły, więc musieliśmy wracać w nocy. Szofer ma już swoje lata i nie wygodnie mu jeździć po ciemku.
– Zostanę. Jestem zmęczona. – odpowiedziałam.
– Zaraz wracam. – mężczyzna wyszedł z samochodu.
Byłam padnięta i wykończona. Wszystko mnie bolało po bolesnych egzaminach. Kończyny nadal zdawały się sztywne, a w uszach brzmiał mi ohydny Walc Drugi. Dlaczego za każdym razem wybiera akurat tę muzykę?!
Normalnie zostalibyśmy na jedną noc w jakimś hotelu, ale jutro zaczyna się rok szkolny, a ja idę do nowej placówki, więc tego dnia nie mogę opuścić. Musimy jeszcze resztę ubrań przewieść z mieszkania do hotelu, przez ten głupi remont.
Dopadły mnie wątpliwości. Może źle, że zostałam w samochodzie? Sama. Gdzieś wśród pól. A co jeśli Mike'owi coś się stanie? A jeśli ktoś mnie zaatakuje? Przeszedł mnie dreszcz?
Siedziałam cicho, nasłuchując najdrobniejszego dźwięku. Odkąd wróciłam z Obozu Herosów Diskordy atakowały mnie już dwa razy.
Po jakieś minucie wrócił Mike, a ja wypuściłam powietrze, które nieświadomie wstrzymywałam.
– Jesteśmy prawie dwadzieścia mil od głównej szosy. – powiedział, wkładając kluczyk do stacyjki.
Włączył silnik i ruszyliśmy. Ustawiłam klimatyzację, by wiała mi w twarz ("Zaraz się przeziębisz, Lunita" – strofował mnie mężczyzna). Gdy tylko przejechaliśmy jakiś kilometr, zaczęło mi się robić niedobrze. Przeklęta choroba lokomocyjna. Wymiotowałam dzisiaj już dwa razy i zapowiadało się na kolejną turę.
Po dwudziestu minutach na Manhattan. Staliśmy w strasznie długim korku. Zewsząd docierały do mnie światła i dźwięki typowe dla miasta, które nigdy nie śpi.
Po kolejnym kwadransie zaparkowaliśmy na parkingu podziemnym, po czym wjechaliśmy windą na odpowiednie piętro. Była już chyba północ, lecz w salonie nadal świeciły się żarówki. Otworzyliśmy drzwi, a w nozdrza uderzyła mnie najbardziej znienawidzona woń: smród kanapkowy.
Śniadanie powędrowało w górę przełyku. Pobiegłam szybko do łazienki na dole, która znajdowała się dopiero w korytarzu za kuchnią. Po raz kolejny zwymiotowałam i poczułam w ustach ohydny, ostry smak.
– Lunita. – usłyszałam zmartwioną Hedwig.
Odgarnęła moje długie włosy, by nie wpadały do toalety.
– Bardzo źle było? – spytała.
Przytaknęłam. Kręciło mi się w głowie, a przed oczami pojawiały się plamki.
– Co to za... "zapach"? – wydusiłam.
– Twoja mama...
Nie musiała kończyć. Ta kobieta robi wszystko, by tylko uprzykrzyć mi życie.
Po kolejnych piętnastu minutach cudem wstałam z podłogi i, oparta o ramię Hedwig, doszłam do salonu.
– Mike, zawieź te pięć walizek do hotelu. – Mama schodziła elegancko po schodach. Dziwiłam się, że nie skręca sobie przy tym kostki, skoro ma na stopach obcasy. – Pozostałe cztery torby wsadź do samochodu, bo jutro, z samego rana o dwunastej, masz mnie zawieść do Los Angeles.
CZYTASZ
Herosi: dar czy klątwa. Uzupełnienie
FanfictionTo nie do końca normalna część, ponieważ to (tak jak wskazuje tytuł) jedynie uzupełnienie fabuły. Zaczyna się rok szkolny, a dla mnie okres, w którym nie ma ani chwili wytchnienia. Pędzę z zajęć na zajęcia, a w domu jestem dopiero późnym wieczorem...