Rozdział 7

310 32 2
                                    

Patrzyłam jak Sebastian ogląda rany Roberta. Oczywiście nie zgodził się od razu mu pomóc ale nie, nie...no dobra, troszeczkę go błagałam''.  

-Dalej nie rozumiem czemu chcesz go uratować. Przecież mógł cię zabić. - Przypatrywał się uważnie jego raną i czasami spoglądał na mnie. 

-Ale tego nie zrobił. - Sebastian spojrzał na mnie jak bym mówiła w języku którego nikt nie rozumie... 

-Nie zabił bo złapał krzyż. Gdyby jeszcze trochę go trzymał to nie było by co ratować. - Sebastiana nie był w ciągu dalszym zadowolony,  że pomaga mi go ratować. 

-Myślałam,  że wampirom rany same znikają i tak dalej... 

-Bo tak jest ale to był krzyż i trzymał go trochę za długo żeby mu od razu zniknęło poparzenie. 

-Co można zrobić? - Zapytałam. 

-Szczerze? Od razu wyleczyła by go krew. W końcu to wampir ale nie mamy żadnej torebki z krwią więc zapiszę ci zioła lecznicze. 

-Co dalej? 

-Trzeba będzie czekać, ale uprzedzam to będzie go strasznie bolało. 

-Ale wyjdzie z tego? 

-Hmmm...musi. - Spojrzał na niego niechętnie. 

-Dobra. Niech będzie. 

Z Sebastianem poszliśmy po wszystkie potrzebne składniki. Niektóre było dosyć ciężko znaleźć. Nie ukrywam,  że minęło trochę czasu jednak Robert był po części w stanie uśpienia więc nie mieliśmy czego się bać. Gdy wróciliśmy zaczęliśmy przygotowywać lekarstwo. 

-Dzięki za pomoc. - Żegnałam się z Sebastianem, który musiał już wracać. 

-Proszę, pamiętaj. Trzy razy dziennie przez trzy dni,  a potem zobaczymy co dalej. 

-Będę pamiętać. - Pożegnałam się z Sebastianem jeszcze raz. 

Poszłam do Roberta. Wylałam trochę preparatu na jego ranę zgodnie z zaleceniem Sebastiana. Obudził się. 

-Znowu chcesz mnie zabić?! - Odskoczył na bok. 

-Po pierwsze jesteś wampirem i dla tego jesteś martwy,  po drugie tamto to była samoobrona, a teraz to akurat cię ratuje. - Uśmiechnęła się. 

-Przepraszam myślałem,  że to ktoś inny. - Odwzajemnił uśmiech i zrobił się strasznie zawstydzony. 

-A kim mogłabym być? 

-Nie wiem. A czemu w ogóle mi pomagasz? Przecież sam chciałem cię zabić. 

-Chciałeś? 

-To nie do końca tak. Kazano mi. 

-Dobrze porozmawiamy o tym może później. - Zamknęłam pokój i udałam się do siebie. Wtedy zadzwonił telefon, który niechętnie odebrałam.

-Martyna? Co się z Tobą dzieje? - To był Kamil. Miałam wrażenie,  że zachowuje się tak jak by miało się coś stać. 

-Nic się nie dzieje. Kamil co się stało? 

-Martwię się o Ciebie. 

-Ale niepotrzebnie. Kamil na prawdę nic mi nie jest. 

-Tak ale ostatnio... 

-Kamil za bardzo się martwisz. - Przerwałam mu.  

-Ale nie ja jeden. Alex też.  

-Alex? Rozmawiałeś z nią? 

-Tak. Mówiła,  że jutro wraca i,  że było nudno bez Ciebie na zawodach. 

-A może powinieneś z nią spędzić troszkę czasu... - Zaproponowałam. 

-No nie jestem przekonany. 

-Proszę cię... 

-No dobrze. - Powiedział niechętnie. 

-Dobra muszę już kończyć, do jutra. - Pożegnałam się. 

-Do jutra. 

Kiedy tylko się rozłączył odetchnęłam z ulgą. Nie mogłam mu o tym powiedzieć, właściwie o niczym nie mogłam mu teraz powiedzieć, a tym bardziej że będę miała coraz mniej czasu dla niego więc chyba będzie lepiej jak zacznie spędzać czas z Alex... 

-Problem z chłopakiem? - Obróciłam się i zobaczyłam Roberta. 

-Kamil to nie mój...zaraz ty masz zdaje się teraz odpoczywać?

-Tak, ale czuję się już dużo lepiej. 

Przewróciłam tylko oczami...   

Wataha [zawieszone]Where stories live. Discover now