I'm the master of my destiny,
you haven't seen the best of me,
and if you want the rest of me, you have to pay a lovely fee
Następnego dnia Harry zszedł na dół na śniadanie. Zrobił sobie płatki z mlekiem i poszedł w stronę stołu. Zatrzymał się w połowie drogi, widząc siedzącego tam Louisa. Mocniej złapał miskę, starając się jej nie upuścić. Wyglądał na zmęczonego, bardziej, jak wrak człowieka, ale według Harry'ego, nadal był piękny. Brunet nie wiedział, czy podchodzić, ale jednak tęsknił za nim, co było paradoksalne, bo znali się kilka dni. Po kilkunastu sekundach stania bez ruchu, podjął decyzję.
Usiadł obok i spojrzał na szatyna. Cisza zawsze była niezręczna dla Harry'ego, więc postanowił się przywitać.
- Dzień dobry-wymusił uśmiech, który zniknął, kiedy nie otrzymał odpowiedzi- wszystko dobrze?
- Tak wszystko dobrze- Louis popatrzył na niego nieobecnym wzrokiem i wstał- przepraszam, muszę iść- chwiejnym krokiem ruszył w stronę schodów, a Harry dopiero wtedy zauważył, że ma niewielkie ilości krwi na koszulce. Ten widok nawet go nie zszokował. Wiedział, co robi Louis, ale nigdy nie oceniał ludzi. Nie znał go i nie wiedział, co go wcześniej spotkało. Może to nawet lepiej.
Tajemniczość. To właśnie przyciągało go najbardziej. Ciekawili go niebanalni ludzie. Lubił poznawać ich charakter, usposobienie, bo Louis dokładnie tym był- trudną do ułożenia układanką. Tylko on nie pozwalał poznawać ludziom swojej prawdziwej strony.
Tajemnice były tym, z czym Harry miał styczność już od najmłodszych lat. Wiedział, że rodzice coś ukrywają i razem z Nickiem snuł teorie na temat tego, co mogłoby to być. Jednak w ich wyobrażeniach wszystko było kolorowe, a później zauważył, że to dosłowne przeciwieństwo obrazów, które trzymał w wyobraźni. Były takie idealne, niegroźne, ale kiedy dorastał, przekonał się, że rzeczywistość jest szara, a życie to nie bajka. Może właśnie przez to zachowywał się bardziej dojrzale od swoich rówieśników.
Nastolatek stracił całą ochotę na jedzenie, więc odniósł pełny talerz do kuchni. Chciał porozmawiać z Louisem, ale się go bał i wolał nie wchodzić mu w drogę. Był osobą, która nienawidziła się narzucać i zawsze tego unikała. Zamiast tego przebrał się w wygodne ubrania i poszedł pobiegać. Sport zawsze pomagał mu oczyścić umysł i poskładać myśli, chociaż nie robił tego często. Nie miał pozwolenia na opuszczenie budynku, ale przecież był pełnoletni i potrafił o sobie decydować. Przynajmniej tak przypuszczał.
Wbiegł na ścieżkę, porośniętą drzewami z obu stron i zatrzymał się dopiero, kiedy zaczęły palić go płuca. Schylił się i oddychał głęboko, próbując unormować oddech. Bolały go wszystkie mięśnie, ale psychicznie czuł się doskonale.
Wydawało mu się, że kogoś zobaczył za drzewami, ale uznał, że to wytwór jego wyobraźni. Rozejrzał się i uznał, że okolica była bardzo ładna. Wszędzie rosły wysokie drzewa, a krajobraz dopełniały nieliczne kwiatki i błękitne niebo, które tamtego dnia przypominało mu kolor oczu Louisa.
Już trochę wolniej wracał w stronę budynku, nie patrząc za siebie. Wszedł przez bramę i zobaczył stojącego przy drzwiach szatyna, który wcale nie wyglądał na zadowolonego z jego samotnego wyjścia. Kiedy podszedł bliżej, zobaczył przez chwilę przebłysk ulgi w jego oczach, ale od razu zastąpił ją gniew.
- Mógłbyś mi powiedzieć, gdzie ty, kurwa, byłeś?- został pociągnięty do środka.
- Poszedłem pobiegać-spuścił wzrok, czując się, jak dziecko, które dostaje naganę od rodziców.
CZYTASZ
Serial Killer (Larry Stylinson)
Fanfiction"W tych cholernie zielonych tęczówkach nie zobaczył tego, co zwykle widział- błagania o litość, strachu. Widział czystą obojętność, może nawet determinację, żeby umrzeć w godności. Ten chłopak wydawał się być taki niewinny i taki delikatny, a za raz...