Rozdział 15

425 52 4
                                    

- Sami nie damy rady pokonać wargali- powiedział spokojnie Will Treaty - Potrzebujemy pomocy

Wszyscy zebrani pokiwali głowami. Wiadomości jakie dostarczył im fałszywy kapłan Dinie rzuciły nowe światło na prowadzoną wojnę.

- Tylko skąd my tę pomoc weźmiemy? - zapytał Conn i spojrzał wymownie na Willa. Skoro powiedział głośno to co wiedzieli wszyscy to musiał mieć jakiś plan.

Will zerknął na Halta, a siwobrody zwiadowca skinął potwierdzająco głową. Wcześniej dokładnie omówili plan jaki przyszedł im do głów.

- Wargale boją się koni - wyjaśnił Will - dlatego potrzebujemy konnicy. Niestety, my mamy do dyspozycji zaledwie piętnaście koni, w dodatku niewyszkolonych do takiej walki. Dlatego proponuję aby poprosić o wsparcie Mistrza Korpusu Zwiadowców, Gilana - Will rozejrzał się po twarzach zebranych i zobaczył w ich oczach zdziwienie i dezorientacje. Uniósł prawą dłoń do góry uciszając gwałtowne protesty jakie cisnęły im się na usta. - Zanim zaczniecie krytykować ten pomysł wysłuchajcie mnie do końca - Zwiadowca wziął głęboki oddech

- Według informacji jakich dostarczył nam Mister Kozia Bródka za dwa tygodnie na terenie Mokradeł ma przechodzić cały oddział, który liczy około pięciuset wargali i pięćdziesięciu niewyszkolonych do walki ludzi. Nie są to aż tak wielkie siły jakich się spodziewaliśmy - kontynuował swoją wypowiedź Will - Dlatego nie będziemy potrzebować wielkiej ilości wojska, tak jak podczas pierwszej wojny z Morgarathem. Biorąc pod uwagę wasze umiejętności obchodzenia się z bronią potrzebujemy oddziału liczącego około stu ludzi, czyli dokładnie tyle, ile stacjonuje w zamku Araluen. Dzięki temu oszczędzimy na czasie i najprawdopodobniej uda im się dotrzeć na czas na Mokradła.

- A skąd pewność, że nam pomogą? - odezwał się ciemnowłosy Kenny opiekun dwójki - Przecież jesteśmy tylko dzikim plemieniem z Picty.

- Napisałem list - odezwał się Halt, który siedział w kącie pomieszczenia - Jestem pewien, że raczą udzielić nam pomocy. Ktoś z was musi tylko zawieść im ten list. Ze względu na ograniczenia czasowe doręczyciel powinien wyjechać najpóźniej jutro rano.

- Ja mogę to zrobić - odezwała się Veronica - Dobrze jeżdżę konno i nie jestem tutaj niezbędna tak jak nasi zwiadowcy, Conn czy inni stratedzy. Ponadto znam parę dobrych skrótów na tereny Mokradeł.

- Skoro mamy już to ustalone pozostaję jeszcze jedna rzecz - wtrąciła się Beatrice z czwórki - Co zrobimy z naszym kapłanem?

Veronica uśmiechnęła się szyderczo i odpowiedziała:

- Chyba wezmę go ze sobą jako więźnia. Nie możemy go wziąć na wojnę ani zostawić tutaj czy broń Boże wypuścić na wolność. Ktoś ma do tego jakieś pytania?

- Tylko postaraj się dowieść go żywego do Araluenu. - mruknął Halt

- Ale jeśli będzie sprawiać zbyt duże problemy możesz skrócić jego męki - dopowiedział Will

- Z miłą chęcią - powiedziała Veronica i spojrzała na Halta - A wy, kiedy wyruszycie?

- Dzień po tobie. - odparł zwiadowca - Będziemy tam szybciej od wargali i dzięki temu uda nam się lepiej poznać teren i zostawić kilka zasadzek.

- Dobry pomysł, Halt - powiedział Conn - Zatem można uznać zebranie za skończone. Przekażcie innym to co ustaliliśmy. Można się rozejść. - dodał i zwinął mapę, która leżała na stole.

Zebrani pokiwali głowami i ruszyli w stronę swoich domków, aby podzielić się ustaleniami z innymi.

- Trzeba nakarmić naszego więźnia - powiedział Will - Podczas podróży nie dostanie zbyt wiele do jedzenia, a przecież nie możemy pozwolić żeby nam umarł przed rozmową z Gilanem.

Halt spojrzał na swojego byłego czeladnika i skinął głową.

- Idź już. Ja to zrobię - odpowiedział Halt

Will uśmiechnął się smętnie i ruszył w stronę drzwi.

- Willu..... - zawołał jeszcze Halt, a drugi zwiadowca odwrócił się.

- Tak, Halt?

- Świetnie przedstawiłeś im pomysł z proszeniem o pomoc Gilana - powiedział zgodnie z prawdą Halt, a prawy kącik ust Willa poszedł lekko do góry - A teraz idźże się wyśpij. Od paru dni nie sypiasz więcej niż trzy godziny.

- Nic mi nie będzie - mruknął Will - A poza tym muszę jeszcze odwiedzić Emmę w lecznicy.

Halt tylko skinął głową, właśnie takiej odpowiedzi się spodziewał.

- Tylko nie męcz jej tam za długo - powiedział pół żartem, pół serio siwobrody

- Postaram się - odpowiedział Will i wyszedł

->->--------------------->

Bycie w śpiączce to jedno z najbardziej niezwykłych stanów. Każdą sekundę swojego życia przeżywasz na nowo. Emocje odczuwasz dwa razy mocniej.  Wspomnienia wracają do ciebie niczym bumerang. Tracisz poczucie czasu. Czasami naprawdę śpisz a czasami nie możesz się poruszyć ani niczego powiedzieć, ale słyszysz i czujesz wszystko co dzieję się wokół ciebie. Tak przynajmniej uważa Emma. Słyszała kroki osób wchodzących do lecznicy. Słyszała ich wyznania i prośby aby otworzyła oczy. Za każdym razem próbowała dać im jakiś znak, jednak na próżno. Nauczyła się rozpoznawać zapach rozmaitych kwiatów jakie mała Amy przynosiła dla niej. Zawsze kiedy słyszała jej małe kroki miała ochotę wstać i ją przytulić. Teraz znowu usłyszała jej ciche kroki. Poczuła zapach rosy i stokrotek, które były ulubionymi kwiatami.

- To twoje ulubione - powiedziała Amy tak jakby czytała w myślach Emmie i położyła je na niewielkiej szafce obok - Dopiero co je zerwałam i są jeszcze mokre od rosy.

Emma po chwili poczuła kilka mokrych kropelek na lewej ręce. Miała ochotę przytulić Amy i powiedzieć jej jak bardzo jest jej wdzięczna za te małe gesty. Jednak wiedziała, że ma jeszcze za mało siły. Zamiast spróbowała uśmiechnąć się i o dziwo udało jej się to. Był to mały gest jednak Emma wiedziała, że jest to jej małe zwycięstwo. Chciała skakać z radości, bo wiedziała, że odzyskuje kontrole nad swoim ciałem i najprawdopodobniej niedługo się obudzi. Jednak ten uśmiech kosztował ją sporo wysiłku i Emma poczuła jak traci świadomość i zapada w sen.

~~~~~~~~~~~~

Emma poczuła jak odzyskuje świadomość, ale wiedziała, że nadal nie wybudziła się ze śpiączki. Oprócz pohukiwań sowy nie słyszała nic, więc wszystko wskazywała na to, że przespała cały dzień. Po chwili usłyszała skrzypienie drzwi i stłumione kroki. Will - pomyślała. Usłyszała jeszcze jak odsuwa krzesło i siada koło niej. Will chwycił ją za rękę, jego dłoń była chudsza niż ostatnio, a Emma mogła się założyć, że nie wyspał się przez ostatnich kilka nocy. Ku jej zdziwieniu poczuła łzy spadające na jej rękę.

- Ja już nie daję rady - usłyszała szept Willa - To wszystko mnie przerasta. Ta wojna, walka, odpowiedzialność. Ja już tak nie mogę. Wszyscy sądzą, że jestem silny, że wiem co robię, ale ja już sobie nie radzę - kolejne łzy spadły na rękę Emmy - Najpierw straciłem Alyss teraz patrzę jak ty powoli tracisz siły. Wiesz, że jesteś jeszcze bledsza niż większość zmarłych? - kap, kap, kap jeszcze więcej łez spadło na jej rękę - Nie mogę cię stracić. Pomogłaś mi pozbierać się po śmierci Alyss, a teraz ty powoli umierasz. - Emma poczuła mocniejszy uścisk dłoni - Nie możesz umrzeć, słyszysz? Nie możesz....... - głos Willa był coraz cichszy, aż w końcu umilkł zupełnie

Emma nie mogła słuchać jak Will płacze. Łzy jej braciszka spadające na jej rękę zadały jej większy ból niż rany jakie odniosła w bitwie nad urwiskiem. Emma wiedziała, że musi go jakoś pocieszyć. Delikatnie chwyciła go za rękę.

- Będzie dobrze - powiedziała głosem cichszym od szeptu i znowu zapadła w głęboki sen.





Zwiadowcy. Powrót Wargalów Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz