Rozdział 3

30 2 10
                                    

Dzień rozpoczął się normalnie. Odkąd opuściłyśmy nasz zniszczony dom w Seattle i przeprowadziłyśmy do Kalifornii żyjemy monotonią, z której mam zamiar się wreszcie wyrwać.
Wstałam szybciej niż reszta domowników, umyłam się i ubrałam. Przyzwyczaiłam się do głodu, dlatego nie zjadłam śniadania. Nasi opiekunowie- Susan i Robin- to niezwykle wielkie sknery. Nigdy nie uraczyli nas pełnym posiłkiem. „ Ja sobie z tym radzę, ale co ma zrobić biedna Clara, która dopiero rośnie i potrzebuje składników odżywczych?"- oburzyłam się w myślach. Baterfield'owie nie lubią dzieci, czego nie da się ukryć. Rzadko z nami słowo zamienią, co jest mi tak naprawdę na rękę. Są okropnie grubiańscy, choć oczywiście ja nie dam sobie w kaszę dmuchać.
Można by się zastanawiać 'Dlaczego nas w ogóle przygarnęli?'. Odpowiedź jest prosta- dla pieniędzy. Nasz ojciec służył kiedyś w wojsku, dlatego państwo postanowiło wspomóc nas finansowo, po tym tragicznym wypadku. Jako, że nie jestem jeszcze pełnoletnia, to Susan i Robin sprawują pieczę nad tymi pieniędzmi. Jest to śmieszne, ponieważ nawet 10% tego co otrzymują nie idzie na nasze podstawowe potrzeby. Większość wydają na alkohol lub przegrywają w hazardzie- mam to jednak gdzieś. Jeszcze tylko niecały rok i to ja będę o wszystkim decydować.
Moją jedyną odskocznią od tego wszystkiego są samotne spacery. Dlaczego one? Pozwalają się wyciszyć, zapomnieć o problemach lub się nad nimi w spokoju zastanowić. Wychodząc na zewnątrz- szczególnie nocą- czuję się wolna. Nic się nie liczy dla mnie, ja nie liczę się dla nikogo. To pewien stan harmonii, do którego dążę.
Ubrałam bluzę z kapturem i wyszłam na zewnątrz. Rozejrzałam się dookoła. Wszędzie panował półmrok. Lato w tym roku nie prezentuje się okazale, jakby razem ze mną przeżywało żałobę. Wakacje rozpoczęły się kilka dni temu... nie wiem ile dokładnie, ale kto by to liczył? „Czuję, jakbym zgubiła się w lesie dni- wszystko wygląda tak samo i nie umiem odnaleźć wyjścia."- zaczęłam swoje 'poetyckie' rozmyślania. Postanowiłam pójść tą samą trasą co zawsze, dlatego ruszyłam przed siebie, w stronę parku. Dotarcie tam nie zajęło mi zbyt dużo czasu, ponieważ znajduje się dwie ulice dalej.
Usiadłam na swojej ulubionej ławce, czyli tej najbardziej oddalonej, w cieniu drzewa. Wyprostowałam nogi, zajmują całą jej długość. Kładąc głowę na oparcie do rąk- zamknęłam oczy. „Dzisiejszy temat rozważań: Jak uciec z monotonii życia?"- zaczęłam w myślach- „Możliwe rozwiązania: skoczenie z mostu, wbiegnięcie pod rozpędzony samochód, podcięcie sobie żył, pójście na imprezę."- zastanowiłam się moment i wydałam werdykt.
- Ze względu na Clarę... w życie wcielę ostatnią opcję- powiedziałam do siebie i uśmiechnęłam się pod nosem.
Zawiał zimny wiatr, przez co przeszły mnie dreszcze. „Tylko nie to.."- pomyślałam. Moje serce znowu przyspieszyło, a ja zaczęłam się trząść w ataku paniki. „Zapanuj nad tym. Zapanuj!"- krzyczałam w myślach. Bałam się otworzyć oczy, bałam się wykonać jakikolwiek ruch. W głowie słyszałam głosy...piski. Brzuch zaczął mnie boleć niemiłosiernie. Walczyłam sama ze sobą. Nagłym ruchem powróciłam do pozycji siedzącej i otworzyłam oczy. Z przerażeniem rozejrzałam się dookoła, w poszukiwaniu jakiegokolwiek zagrożenia. Pusto. „Nikt cię nie obserwuje, idiotko!"- upomniałam się i wstałam z ławki. Postanowiłam powoli wracać. Przez te napady lęku wyostrzają mi się zmysły, co wcale nie jest dobre, ponieważ słyszę i widzę więcej niż bym chciała.
Przyspieszyłam kroku, kiedy przechodziłam obok ciemnej uliczki między sklepem jubilerskim, a kawiarnią 'Summer cake'. Nie lubię takich miejsc, ponieważ moje uczucie bycia obserwowanym się przez to nasila. „Zapanuj nad tym, przezwyciężaj strach"- motywowałam się skrycie. Chwilowy przypływ odwagi skłonił mnie do spojrzenia w tą ciemną otchłań. Ku mojemu zdziwieniu nie było tak źle. To małe zwycięstwo obudziło we mnie żądze do kolejnego, toteż bez namysłu ruszyłam w ślepą uliczkę.
Ręce w kieszeniach, głowa podniesiona wysoko, pewny krok. Chciałam dać choć pozory tego, że jestem odważna. Starałam się przekonać o tym nie tylko wszystkich wokół, ale także samą siebie. Jednak im głębiej w ciemność wchodziłam, tym więcej niepewności mnie wypełniało.
W pewnym momencie usłyszałam czyjeś głosy. Śmiech rozlegał się echem. Dopiero po chwili zauważyłam grupkę nastolatków, na oko w moim wieku, opierających się o mury budynku.
-Ej, patrzcie- odezwał się jeden z nich zauważając mnie- Ktoś tu się przyplątał.
Reszta przerwała rozmowy i także spojrzała w moim kierunku, ja natomiast nie zatrzymywałam się, dopóki nie znalazłam się tuż obok nich. Starałam im się przyjrzeć, jednak ciemność skutecznie mi to uniemożliwiała. Widziałam jedynie sylwetki 3 osób.
-Co się tak szwędasz sama o tej porze, dziewczynko?- zapytał pobłażliwie dobrze zbudowany chłopak, dając nacisk na ostatnie słowo- Jest bardzo niebezpiecznie... jeszcze mogłabyś trafić na jakichś cwaniaczków, którzy chętnie by się z tobą zabawili.
Na jego słowa wszyscy zaczęli się śmiać. Na mnie to jednak nie zrobiło najmniejszego wrażenia.
Typowy 'samiec alfa'. Częsta przypadłość wśród dzisiejszej młodzieży. Osoby o niskiej samoocenie próbują zgrywać odważnych i cwanych. Zabawne... bo ludzie się na to nabierają i ciągną do takich 'alf' całymi gromadami, aby także poczuć się kimś ważnym. A takie sytuacje ciągną za sobą równie powszechne następstwa, a mianowicie chodzenie za tłumem. Cóż się jednak dziwić, skoro 'wyjątkowi' są w ich oczach po prostu 'inni'. Takie właśnie osoby szybko stają się 'kozłami ofiarnymi' społeczeństwa i ostatecznie, albo się załamują, popełniają samobójstwo, albo ulegają uciskowi i wchodzą w ramy większości. Nieliczni posiadają taką cenność jaką jest 'silna wola'. Ja z pewnością się do nich nie zaliczam.
-Wybaczcie, że nachodzę, ale przeprowadziłam się tu niedawno i chciałabym załapać jakieś nowe, ciekawe znajomości- wytłumaczyłam pewnie, po czym dodałam krzyżując ręce na piersiach– a wydaje mi się, że wy do nudnych nie należycie.
Wśród moich nowych znajomych przeszedł pomruk zadowolenia. Chyba udało mi się zdobyć ich zainteresowanie. Teraz już tylko z górki.
-To jak?- ciągnęłam dalej, patrząc na nich kolejno- Mogę na was liczyć?
-Jasne mała- odpowiedział ten co poprzednio, wyjmując z ust papierosa i podając mi rękę- Jestem Arthur, przyjaciele mówią mi Art.
-Miło mi- uścisnęłam jego dłoń- Madison.
Na dźwięk mojego imienia jedna z osób poruszyła się niespokojnie, co zwróciło uwagę pozostałych.
-Madi?- usłyszałam znajomy głos- Oj, laska! Nie mów, że to naprawdę ty!
Dziewczyna podeszła do mnie i ściągnęła kaptur. Dopiero teraz ukazały mi się blond włosy mojej przyjaciółki ze Seattle.
-Chloe!- zapiszczałam uradowana i uścisnęłam ją- Co ty tutaj robisz?!
-Co ja tu robię?!- zapytała zdziwiona- Chyba co ty tutaj robisz?! Zniknęłaś tak bez słowa!- dodała z wyrzutem.
-Eh... to długa historia- wymigałam się- Kiedyś ci ją opowiem.
-Oj, koniecznie Madi!- skwitowała- Nawet nie wiesz ile cię minęło od tamtej pory!
-Zapewne Chloe- zaśmiałam się.
-O! Kojarzysz jak ci wspominałam o tym przystojniaku z imprezy na której nie byłaś?- Zapytała podekscytowana i podeszła do Arthura- To właśnie Arti.
Chłopak zamruczał i pocałował dziewczynę. Po chwili całkowicie się w tym zatracili. Nie miałam ochoty patrzeć na to ,jak się wzajemnie 'połykają', dlatego podeszłam do przyglądającego się mi chłopaka przy ścianie. To ostatni z grupki, którego jeszcze nie poznałam.
-Hej! Jak się nazywasz, tajemniczy człowieku?- zapytałam żartobliwie.
-Naprawdę mnie nie pamiętasz?- zdziwił się.
-Gdybym tylko miała dostęp do światła i mogła ci się przyjrzeć...- zaśmiałam się.
-Ah, no tak... Wybacz- poklepał się po głowie lekko zawstydzony- Jacob, brat Chloe. Chodziłaś ze mną do przedszkola i podstawówki.
-To ty?!- krzyknęłam zdziwiona z uśmiechem na twarzy- Niesamowicie się zmieniłeś! To znaczy... nie widzę nic poza tym, że jesteś o wiele wyższy, ale i tak cię nie poznałam!- ponownie się zaśmiałam i przytuliłam przyjaciela z dzieciństwa, a on to odwzajemnił.
-Co ja tu widzę?...- zapytał Arthur, kiedy wypuściłam z uścisku Jacoba- Czyżby nasz Cobi poderwał wreszcie jakąś?
-Przecież ona mu się od zawsze podobała!- wtrąciła Chloe, co widocznie zdenerwowało jej brata- Ale przynajmniej będzie miał kogo zabrać na dzisiejszą imprezę.
Zauważyłam zmieszanie Jacoba, który miał zamiar zaprotestować, dlatego postanowiłam jak najszybciej interweniować.
-Impreza dzisiaj?!- zapytałam uradowana- Tego mi było potrzeba! Nawet nie wiecie jak dawno nigdzie się nie bawiłam.
-Hm...- zamyśliła się Chloe- Pewnie jakieś pół roku, sądząc po twoim koszmarnym ubiorze. Gdzie się podział twój seksapil?!
-Jak to gdzie?- udawałam przesadne zaskoczenie, po czym dodałam pełna entuzjazmu- Schowałam je na specjalną okazję, taką jak ta dzisiejsza!
-No i bomba! Wróciła moja Madi!- stwierdziła zadowolona dziewczyna- Podaj mi swój numer, to się zdzwonimy.
-Nie mam telefonu- przyznałam lekko skrępowana- Ale napiszę ci mój adres, to po mnie podjedziecie.
-No... to siara trochę- skomentowała uszczypliwie, podając mi swój telefon- O 20.30 bądź gotowa.
-Okey. To do zobaczenia- pożegnałam się krótko oddając jej telefon, po zapisaniu w nim adresu i ruszyłam do domu.
-Tylko tym razem się pojaw!- usłyszałam po czasie głos Chloe daleko za mną.
Tego mi właśnie brakowało. Zatracenia się w towarzystwie, zapomnienia o troskach, zabawienia się. Czy to źle, że po tym wszystkim co przeżyłam, chcę się rozerwać? Po tym całym pożarze zamknęłam się w sobie i nie dopuszczałam do siebie radości. Pozytywne myśli też stały się dla mnie rzadkością. Ze zwariowanej optymistki, przez opanowaną realistkę, stałam się nudną pesymistką. Czas to zmienić! To najlepsza okazja, aby wyrwać się z monotonii tego cholernego życia. Zawsze lubiłam obracać się w towarzystwie innych osób, nigdy nie miałam problemów z zawieraniem nowych znajomości, zawsze byłam otwarta. Nadal jestem! To ja, ciągle ta sama dziewczyna- mogę wszystko.
Z nowym duchem walki przemierzyłam drogę powrotną. Nie myślałam o niczym innym, niż o dzisiejszym wypadzie. Obudziła się we mnie moja żądza przygód, nowych doznań, szaleństwa, czyli tego wszystkiego co kiedyś było moją codziennością. Uwielbiam te momenty beztroski. W dzisiejszych czasach, kiedy coraz więcej smutków, obowiązków i wszystkiego co negatywne- zabawa to sztuka, której byłam mistrzem od zawsze. Potrafiłam zaskoczyć towarzystwo swoimi nietuzinkowymi pomysłami i razem z Chloe sprawiałyśmy, że każdy czas spędzony z nami był niezapomniany i wyjątkowy.
Chloe... no właśnie. Tak bardzo się cieszę, że ją dzisiaj spotkałam, że możemy znowu się przyjaźnić i szaleć jak za dawnych czasów, a może nawet jeszcze lepiej! Przez ten czas 'przerwy' wszystkie moje chęci i energia kumulowały się we mnie, a teraz eksplodowały! Myślę, że odnajdę się w mojej nowej paczce. Ci ludzie są intrygujący. Arthur musi mieć coś w sobie, skoro moja przyjaciółka jest z nim już kilka miesięcy. Jej związki zawsze kończyły się po kilku dniach, maksymalnie tygodniach, ponieważ tak jak ja nie lubi zobowiązań. Łączenie z kimś swojego życia i wpuszczanie go do zakamarków swojego serca jest delikatnie mówiąc... ryzykowne. Nigdy nie byłam w prawdziwym związku i nigdy nie zamierzam być. Nie wierzę w przeznaczenie, ani bajkową miłość, jak z tych wszystkich romansideł dla nastolatek.
Muszę jednak przyznać, że Jacob wydoroślał... Cóż się jednak dziwić, skoro od naszego ostatniego spotkania minęło jakieś 5 lat? Myślę, że będzie to idealny kandydat do ćwiczenia flirtowania, ponieważ mam wrażenie, że już wyszłam z wprawy. Potrzebuję bliskości i czułości jak każdy. Mam nadzieję, że uda mi się wrócić do dawnego trybu życia i być szczęśliwą.
Moja przechadzka się skończyła, toteż niechętnie weszłam do budynku zwanego domem. Jednak nigdy nie będzie on prawdziwym domem, nie moim.


EJ TY!

TAK, DO CIEBIE MÓWIĘ >.<

MOGŁABYM CIĘ PROSIĆ O KOMENTARZ?

DZIĘKUJĘ! <3

LUDZIE! 2 ROZDZIAŁY JEDNEGO DNIA!

PRZESZŁAM SAMĄ SIEBIE...

JEŻELI CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO INFORMOWANY O NASTĘPNYCH CZĘŚCIACH- ZAOBSERWUJ MNIE :3

DO NASTĘPNEGO!

BurnedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz