Rozdział dwudziesty trzeci: Dobra jak matka

633 56 44
                                    

👽I DON'T KNOW MY NAME - GRACE VANDERWAAL👽

Roger musiał to przyznać – cywilne ubrania były znacznie wygodniejsze. Chociaż był to niecodzienny widok, kiedy on, Daphne, Sasha, Isamu i Nubira wsadzeni do wypożyczonego SUVa jechali pośród pokrytych kukurydzą pól. Arkansas się nie zmieniało. Na świecie i galaktyce mogło się walić i palić, ale tutaj życie toczyło się jednym tempem – zgodnie z naturą i potrzebami roślin. Za każdym razem, gdy tu wracał, pułkownik Wesler doceniał spokój i ciszę tych połaci złota Indian.

– Czy to miejsce się zmienia? – westchnęła Daphne, otwierając okno i wychylając głowę na zakurzoną drogę.

– Zamknij, bo pył leci do środka – burknął siedzący za nią Kariyashi.

O dziwo Weslerówna domknęła szybę i zsunęła się dalej w fotelu, z nostalgią obserwując mijany krajobraz.

– Ostrzegłeś, że przyjeżdżamy razem z wami? – odezwała się Nubi. Jej szorstki głos przeciął ciszę, która zapadła w samochodzie.

– Tak. Mama się bardzo ucieszyła. Isa, dostaniesz bakłażana z farszem paprykowo-wołowym na grilla – odparł Roger.

– Dziękujmy bogom, jeśli istnieją, za Dominique. To anioł. – Japończyk wzniósł złączone jak do pacierza dłonie ku sufitowi auta.

– Będziesz mógł jej to powiedzieć prosto w oczy. – Wesler pomimo pustej drogi dał kierunkowskaz w lewo i skręcił między pola kukurydzy. Przypomniało mu się, jak biegł po tej ścieżce na szkolny autobus. Jak wracał, ganiając się z Rustym – starym podwórkowym kundlem. Jak omal nie rozbił sobie głowy na motorze, podskakując na jednym z kamieni.

Uśmiechał się, głaszcząc się po zarośniętej twarzy. Tyle rzeczy wydarzyło się na tej drodze. A jeszcze więcej w tym domu, do którego prowadziła. Życie na farmie, jakiekolwiek by nie było, jawiło mu się teraz jako sielanka, w porównaniu do wojskowej codzienności. A jednak, nie potrafił zrezygnować z drugiego dla tego pierwszego. Chociaż mógłby wrócić do mamy, ożenić się z jakąś szkolną miłością, mieć troje dzieci, psa i hektary kukurydzy do hodowania. Marzenie każdego weterana.

Z każdą przejechaną chwilą, majaczący w oddali dom Weslerów przybliżał się. A im bliżej był, tym cięższa robiła mu się noga i jedynie znajomość nieobliczalności tej drogi, w której koleiny robiły się łatwiej niż w miękkim maśle, trzymała go z dala od dodania gazu. Śpieszyło mu się do domu.

Zanim wjechali na podwórko, Rusty ogłosił swoim niskim głosem, że nadciągają goście. Chociaż wiekowy pies nie miał siły ruszyć się z werandy przed domem, nie omieszkał zawiadomić gospodyni o obcym samochodzie z jakimiś niby obcymi, a jednak trochę znajomymi ludźmi.

Kobieta, która pojawiła się na ganku, mogła mieć około czterdziestu lat. Jej twarz okalana niesfornymi złotymi włosami, odgarniętymi do tyłu spinką, spod której się wymykały, była łagodna i nadal piękna. Na czole i pod oczami widać było delikatne bruzdy, ale błękitne oczy zachowały żywość tej dziewiętnastoletniej pianistki, która rzuciła karierę muzyka dla miłości. Matka Rogera w dalszym ciągu miała figurę, której pozazdrościć mogła jej niejedna dziewczyna, a naturalny wdzięk jej kroków został przekazany Rogerowi i Daphne. Nie można było tego nie zauważyć.

Dominique wyszła z domu i zbiegła ze schodów, żeby rzucić się synowi w ramiona. Zawisła na nim, przyciągając do siebie swojego małego chłopca, który przerastał ją nie tylko wzrostem, ale i doświadczeniem życiowym. Ucałowała Rogera w oba policzki i spojrzała głęboko w oczy, sama mrugając zawzięcie, żeby się nie popłakać. Jej synek był znowu w domu.

Korpus ZbawicielaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz