Halloween w Jogfarcie, czyli jak przejść 1000 pokoi w trzy godziny

1.1K 116 43
                                    

Zbliżał się bal halloweenowy, pozostało już tylko kilka godzin. Eleven i Serek, którzy dzielili pokój, szykowali się powoli. Za dwie godziny mieli spotkać się z Neskotem i Wiśnią na placu.

- To co? Może pykniemy przed wyjściem parę meczyków w Rocket League? - zaproponował Serek.

Parę meczy przerodziło się w paręnaście i o mało co się nie spóźnili. Dołączyli do przyjaciół i dziarsko ruszyli w stronę szkoły.

Droga nie była jakaś długa, w końcu mieszkali jakieś pięćset metrów od budynku. Weszli przez główne drzwi i udali się na stołówkę. Kiedy mijali jeden z korytarzy, pod oknem zauważyli krzesełko i coś na nim. Eleven zapalił latarkę, którą wziął ze sobą w razie "W" i ruszył w stronę krzesła. Nagle rzucił się na niego podniszczony, pluszowy królik. Chłopak odskoczył, zrzucając z siebie maskotkę.

- Ja kiedyś normalnie zabiję tego Scotta! - wykrzyknął, po czym zauważył na parapecie kamerę - Jeszcze to dziad nagrywa!

- Elek, daj spokój, bo serio się spóźnimy - zawołał Neskot.

W końcu na styk czwórka przyjaciół dotarła na stołówkę. Profesor Spooky akurat zaczynała wyjaśniać zasady tegorocznej zabawy halloweenowej. Całość polegała na tym, że uczniowie mieli zostać przeniesieni do losowych miejsc w Domu Nauczycieli, który na potrzeby całej imprezy Spooky przekształciła w swój dom jumpscare'ów. Każdy miał dostać specjalną zaklętą opaskę na rękę, która miała przenieść uczestnika na miejsce zakończenia po przejściu tysiąca różnych pokoi lub po upłynięciu czasu - trzech godzin. Ten kto skończy pierwszy lub po trzech godzinach przejdzie najwięcej pokoi, otrzyma wyjątkową nagrodę.

Piętnaście minut później Eleven stał w dużym holu wcześniej wspomnianego domu. Spojrzał na opaskę - CZAS: 2:59:43 POKÓJ: 0. Stwierdził, że nie ma co marnować czasu, więc ruszył w drogę. Spokojnie przemierzył pierwsze piętnaście pomieszczeń, gdzie tylko raz wyskoczyła mu kartonowa dynia. Spokojnie podążał dalej, nękany tylko jumpscare'ami kartonowych duszków, pieńków i innych dyniek. Problemy zaczęły się koło czterysetnego pokoju. Tam po raz pierwszy coś zaczęło go gonić. Przerażony Jedenastek uciekał najszybciej jak mógł i po jakichś siedemnastu pokojach udało mu się zgubić pościg. Dotarł do windy w pięćsetnym pokoju i zjechał na kolejne piętro.

Tam miał względny spokój... Do pokoju numer 562, gdzie pojawił się jakiś dziwny koleś idący za nim aż do kolejnej windy. W pokojach z numerkami 600 i wzwyż dwudziestolatek gubił się w mini labiryntach i o mało co go sarna nie zjadła. Kiedy znalazł się we względnie bezpiecznym miejscu spojrzał na opaskę: CZAS: 1:12:27 POKÓJ: 645.

- Dobra... Nie jest źle... - mamrotał pod nosem - Za mną grubo ponad połowa pokoi i jeszcze prawie pięć kwadransów czasu.

Szedł powoli przygotowany na każdą ewentualność. Opłaciło się to, bo już po chwili znowu go coś goniło. Elek biegł przez kolejnych kilkanaście pokoi, aż tu nagle BAM!!! Kartonowy duszek z rozwaloną japą.

- Okhej... - ominął przeszkodę i ruszył dalej.

Nagle trafił do pokoju z biurkiem i telefonem. Urządzenie zadzwoniło, a chłopak odebrał.

- Hallo? - odezwał się ktoś po drugiej stronie, ale resztę zagłuszył Eleven.

- Heloł? Heloł, heloł? STUL PYSK! - zawołał i rzucił słuchawką.

Nasz bohater szedł przez kolejne pomieszczenia zdobywając przy okazji kolejne notatki, należące do jakichś naukowców... Prawdopodobnie... No, bo na pewno nie zostawił ich ten kościotrup, którego spotkał w którejś windzie. Romantyk od siedmiu boleści. Pewnie teraz jest mu wybitnie romantycznie.

Eleven Potter i Szczęście WiśniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz