Gwen siedziała przy wyspie w kuchni, uparcie wpisując kolejne cyferki w arkusz kalkulacyjny, by mieć to jak najszybciej za sobą. Co prawda należało to do obowiązków Luke'a, jednak chłopak przepadł jak kamień wodzie i blondynka musiała skończyć za niego.
Oderwała wzrok od ekranu i sprawdziła telefon. Było już po dziewiętnastej, a jego nadal nie było. Tak szczerze, nie dawał znaku życia od pięciu godzin i zaczynała się naprawdę martwić. Zwykle wysyłał jakąś wiadomość albo dzwonił, jednak nie miała żadnych powiadomień, co oznaczało, że nie próbował się z nią kontaktować.
Co prawda nadal była odrobinę zła, że wrobił ją w wielką imprezę dwa tygodnie przed świętami, kiedy nie miała nawet mglistego pojęcia co ugotować i co najważniejsze: kiedy. Jej kalendarz był wypełniony po brzegi, a nie mogła sobie pozwolić na odwoływanie wizyt z tak błahego powodu, ludzie przecież przychodzili do niej po pomoc.
Dziewczyna wybrała numer męża i przyłożyła telefon do ucha, jednak nikt nie odbierał. Nie chciała popadać w panikę, jednak czuła wewnętrzny niepokój o jego głupi tyłek. Kilka razy przez myśl przeszło jej, żeby szedł w cholerę, ale nie sądziła, że los weźmie to sobie aż tak na poważnie. Włączyła dźwięk w telefonie i odłożyła go z powrotem na bok, wracając do pracy.
Gwen zamarła, słysząc szuranie butów w przedpokoju. Gdyby to był Luke, krzyknął by coś na powitanie, zaraz po tym, jak trzasnąłby drzwiami. Nie słyszała jednak ani jednego ani drugiego i chociaż starała się z całych sił nie wpadać w paranoję, czuła, jak przez jej ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz.
Ten dom był duży, za duży. Mówiła to, gdy chłopak go kupował i dalej utrzymywała tą wersję. Metraż mieszkania był idealny dla ich dwójki i chociaż cieszyła się wspaniałym ogrodem z basenem, mogłaby wrócić na stare śmieci w każdej chwili. Zawsze, ale to zawsze gdy zostawała w domu sama, najdrobniejszy szmer przyprawiał ją o mdłości, bo tak, była w pewnym stopniu panikarą.
Dziewczyna obróciła się powoli na taborecie, szukając ręką czegoś twardego, czym mogła by ewentualnie rzucić. Na blacie leżał jedynie laptop, stos dokumentów i misa z owocami. Zabrała z niej dwa jabłka i wzięła zamach, rzucając je w momencie, gdy ubrany na czarno mężczyzna wszedł do pomieszczenia. I chociaż celność nigdy nie była jej dobrą stroną, jedno jabłko idealnie uderzyło go w krocze, powodując, że upadł na kolana, a razem z nim... ogromna choinka?
- Rozumiem, że złość ci nie przeszła. - jęknął, podnosząc na nią wzrok. Dziewczyna otrząsnęła się z szoku i szybko podeszła do niego, pomagając mu wstać.
- Myślałam, że ktoś się włamuje. - obroniła się, przygryzając dolną wargę.
- I uznałaś, że rzucenie jabłkiem we włamywacza to dobry pomysł? - zapytał kpiąco, wciąż czując ból po uderzeniu.
- Wiesz, że wariuje, gdy jestem sama w domu. Zresztą, mogłeś krzyknąć "jestem" to wiedziałabym, że to ty. Albo odebrać telefon i powiedzieć, że wracasz, bo wyobraź sobie, ktoś się martwił! - odpowiedziała chłodno, wracając do kuchni. Wstawiła wodę do czajnika i wyjęła z szafki swój ulubiony kubek, w którym miała zamiar zaparzyć herbatę.
Luke zdjął z siebie bluzę i rzucił ją obok drzewka, skoro i tak nadawała się już tylko do prania. Na zewnątrz było cholernie gorąco i gotował się przez całą drogę powrotną, nie chciał jednak skończyć cały poraniony przez gałęzie jodły. Podszedł do dziewczyny i objął ją mocno w pasie, podnosząc odrobinę do góry.
- Cześć kochanie. Miło cię widzieć. Mam nadzieję, że będę mógł mieć z tobą dzieci. - mruknął jej do ucha, delikatnie przygryzając jego płatek, a blondynka prychnęła.
CZYTASZ
Wyzwanie: Święta || L.H.
Fanfiction| uwaga! wydarzenia nie mają wpływu na fabułę fanfiction "Wyzwanie: Małżeństwo" | Krótkie świąteczne opowiadanie, w którym przypadkowe małżeństwo Luke'a i Gwen zostaje poddane kolejnej próbie podczas wielkich, rodzinnych świąt Bożego Narodzenia. "...