- Dźwięki harfy, wiatru szum, coca colo zmień się w rum! - zawołał Stephen, patrząc z niechęcią na szklankę trzymaną w dłoni.
- Zachowuj się! - zawołała Margaret, odrywając się na chwilę od rozmowy z babcią Luke'a. Mężczyzna machnął na nią ręką, więc kobieta pokręciła z zażenowaniem głową i wróciła do rozmowy.
- Wiesz, Jezusem nie jestem, ale da się coś wymyślić. - Mark szepnął konspiracyjnie i wyjął z kieszeni marynarki srebrną sakwę, dolewając do szklanek ukradkiem trochę whisky.
Gwen ogarnęła wzrokiem salon. Bernie i Jasmine biegali wokoło udając Indian, starsze małżeństwa plotkowały na różne tematy, jej ojcowie oglądali jakiś mecz w telewizji, a mamy uganiały się w kuchni, by choć trochę jej pomóc. Vesi i Colina siedziały z nimi, wesoło gaworząc i jedząc te cholerne pomarańcze. Molly jak na razie siedziała obok choinki, udając, że pilnuje dzieci, ze schowanym telefonem między klockami. Dziewczyna westchnęła i popatrzyła na swój, widząc wiadomość od męża.
Luke: dajesz radę?
Gwen: twój dziadek próbuje upić mojego, Jack zniknął gdzieś z Celeste, a Vesi zaraz zeżre zapas pomarańczyLuke: a ty?
Gwen: a ja będę rzucać w Ciebie czym popadnie jak tylko przekroczysz próg naszego domuLuke: tylko błagam, nie celuj znowu w krocze
Luke: wiesz, że Cię kocham?
Gwen: ZAWSZE mówisz/piszesz tak gdy jestem zła
Gwen: WIEM, że mnie kochasz
Gwen: i ja też Cię kocham
Gwen: ale aktualnie jestem wkurwiona na Ciebie jak nigdy i nawet nie próbuj żartować, bo zostawiłeś mnie samą w domu wariatówLuke: robię co w mojej mocy
Gwen: napisał Luke siedząc na lotnisku w Brisbane
Gwen: odezwę się późniejGwen odłożyła telefon na blat i usiadła obok dziewczyn. Liz i Deryl uparły się, że ma sobie odpocząć, a one zajmą się wszystkim. Czyli pokrojeniem ciasta i zrobieniem sałatki do kolacji, ale nie miała zamiaru być uszczypliwa, bo doceniała, że chciały zrobić chociaż to.
- Nie jesteście na nich złe? - zapytała, podkradając im kawałek owocu.
- Wiedziałam, że tak będzie. I o ile nie zacznę rodzić, nie będę miała im tego za złe. - odpowiedziała Vesi.
- Ja jestem wkurzona, tak szczerze. - dodała Colina, zaciskając usta.
- Zupełnie jakby nie mogli załatwić tego po świętach. - rzuciła Gwen, ciesząc się, że chociaż jedna z nich jest po jej stronie.
Gospodyni była z niej chyba do kitu. Nie biegała między gośćmi z pytaniem, czy czegoś nie potrzebują. Z drugiej strony, wszyscy czuli się tu jak u siebie i wiedziała, że jeśli będą czegoś chcieć to o to poproszą, ewentualnie sami sobie wezmą. Przynajmniej miała taką nadzieję.
- No a po co mieliby wtedy kolędować? - zaśmiała się Vesi, gładząc je po ramionach. - Zresztą, to nie ich wina, że pogoda się popsuła.
- Niby nie, ale i tak jestem zła. - powiedziała dobitnie, podkreślając ostatnie słowo.
- Gwen, dzwoniłaś do nich? - zapytała Liz, podchodząc do synowej.
Było jej trochę przykro. Liczyła na spotkanie całej rodziny przy świątecznym stole, jednak plany nie wypaliły. Byli tu jej co prawda jej rodzice, Mariah i Mark, oraz syn Jack z żoną i synkiem, jednak do pełni szczęścia brakowało jej tu Luke'a i Bena. I o ile ten drugi ma wpaść do niej jutro, ten najmłodszy utknął gdzieś daleko od domu i nie wiadomo, kiedy wróci.
CZYTASZ
Wyzwanie: Święta || L.H.
Fiksi Penggemar| uwaga! wydarzenia nie mają wpływu na fabułę fanfiction "Wyzwanie: Małżeństwo" | Krótkie świąteczne opowiadanie, w którym przypadkowe małżeństwo Luke'a i Gwen zostaje poddane kolejnej próbie podczas wielkich, rodzinnych świąt Bożego Narodzenia. "...