1 day left

349 48 38
                                    

Niemożliwe... Nie mogłam uwierzyć, że to już koniec. Chociaż te dziesięć dni było pełne wyzwań, smutku, który z czasem przeradzał się w radość, tęsknotę, która zmieniła się w głębsze uczucie, dni minęły mi jakby ktoś pstryknął palcami.

Detroit płakało razem ze mną. Jakby wiedziało, że właśnie dzisiaj opuszczam to miasto i ten świat i już nigdy na niego nie powrócę. Nie będzie mnie ani na Avery Street, ani w RiverWalk. Od samego rana padał deszcz, a niebo pozostało szare.

Obudziłam się w objęciach Melvina, który również tego dnia opuszczał swoje drugie życie. Oboje nie byliśmy w stanie odejść, nie byliśmy gotowi. Chyba nigdy człowiek nie będzie w stanie sam przed sobą przyznać, że jest skłonny oddać życie na rzecz wiecznej śmierci. Jednocześnie miałam ochotę zakopać się pod miękką, ciepłą kołdrą, zupełnie jak dziecko wierząc, że tam będę bezpieczna i nic mi się tam nie stanie. A z drugiej strony chciałam wykorzystać ostatni dzień jak najlepiej. Spotkać się z moją rodziną na krótką chwilę, odwiedzić ich razem z Melvinem.

Moglibyśmy udawać, że żegnamy się, ponieważ odjeżdżamy na miesiąc miodowy. Z tą różnicą, że te wakacje byłby wieczne, nigdy byśmy nie wrócili do rodziców, zdać im relacje z tego, co widzieliśmy, jak się mamy, czy dobrze spędziliśmy ten czas.

Wczorajszy dzień był cudowny. Caroline, kiedy się z nią żegnałam wręczyła mi bransoletkę, która już od dziesięciu lat powinna znajdować się na mojej ręce. Melvin, kiedy zobaczył znalezisko, uśmiechnął się smutno, przypominając sobie wszystko. Jak ją kupował, jaką tremę czuł, kiedy wręczał mi taki osobisty prezent. Bardzo się cieszył, że miałam ją wtedy na nadgarstku. Nie mógł się na to napatrzeć.

Chociaż karnacja, którą teraz miałam różniła się znacznie od mojej poprzedniej, miałam wrażenie, jakby Melvin widział wszystko tak, jak być powinno. W jednym momencie, miałam wrażenie, że też to widzę.

Wskazówka wskazująca sekundy niemiłosiernie szybko biegała po tarczy zegara, boleśnie przypominając nam, że nasz czas dobiega końca. Nie chciałam, żeby tak było. Mieliśmy tak mało czasu, nie wiedzieliśmy, co ze sobą zrobić. Każda czynność wydawała nam się nieodpowiednia, baliśmy się, że zmarnujemy ten czas, który nam został.

Trzymaliśmy się za ręce w pokojowym hotelu, nerwowo słuchając wskazówek, które szybko wystukiwały kolejną sekundę. Nigdy ten dźwięk nie był tak irytujący.

Musieliśmy zrobić cokolwiek, żeby tylko oddalić się od tego zegara. Aby przestać słyszeć, jak dotkliwie szybko upływa czas.

Umówiliśmy się z moją rodziną do jednej z najlepszych restauracji w Detroit. Dostało mi jeszcze trochę pieniędzy, a wiedziałam, że one znikną razem z moim odejściem. Dlatego kupiłam takie jedzenie, o jakim zawsze marzyłam.

Spotkaliśmy się wszyscy. Mama, tata, Caroline, Gordon wraz z rodziną oraz ja i mój ukochany.

Melvin miał ogromne podejście do dzieci. Sześcioletni chłopczyk nie dawał mu spokoju, cały czas pragnął się z nim bawić, opowiadał mu o tym, jak chciałby pokonywać potwory i zło na całym świecie. Pomimo deszczu, ten malec sprawiał, że na naszych ustach pojawiał się uśmiech i co chwila wybuchaliśmy radosnym śmiechem.

Czy tak nie mogłoby być? Czy nie moglibyśmy być szczęśliwą rodziną już do końca? Nie dostałam od wszechświata żadnej odpowiedzi, nawet na takową nie liczyłam, skąd miałabym ją uzyskać? Zdałam to pytanie bardziej sama sobie, przypominając sobie, że czasu jest coraz mniej, a ja z każdą sekundą pragnę bardziej zostać w towarzystwie mojej ukochanej rodziny.

10 Days Left ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz