1

27.2K 1.3K 983
                                    

No okej, trochę spieprzyłem na samym początku. Ale całą noc pomagałem mamie przy remoncie domu i naprawdę nie moja wina, że nie obudziłem się na czas. I tak może się cieszyć, że biegłem na to spotkanie.

Zobaczyłem Mortez przy jednym ze stolików, jak piła coś z kubka, a wokół niej stał jeszcze jeden pusty. Poczułem się tylko trochę głupio, że musiała czekać na mnie tak długo, ale w końcu to nie moja wina i będę się tego trzymać.

Zobaczyła mnie i dosłownie mogłem ujrzeć chęć mordu po tym, jak zacisnęła pięści i wpatrywała się w moją klatkę piersiową. Miałem wrażenie, że chciała ją czymś rozciąć bardzo, bardzo boleśnie.

- Zaspałem - mruknąłem jeszcze dość nieprzytomnym tonem, bo dalej trzymało mnie zmęczenie po pierdolonym malowaniu ścian. Zeskanowała szybko moją twarz i wrednie się uśmiechnęła.

- TGIF, huh? - spytała po chamsku i wzięła łyka kawy. Popatrzyłem na workowatą bluzę i spodnie, jakie założyła i skrzywiłem się. Te dwa razy, kiedy zaglądałem do damskiej szatni w czasie jej pobytu tam, mogłem dostrzec, że nie ma złego ciała. To było aż wręcz bolesne, że je tak szpeciła.

- Chodźmy - oznajmiłem rzeczowo i już patrzyłem w stronę wyjścia, ale ta zupełnie celowo wolno upiła kolejny łyk kofeinowego napoju, który najchętniej wyrwałbym jej z dłoni i sam upił porządny łyk.

- O nie, teraz ty sobie poczekasz, dupku - wyszczerzyła się, a mi mimowolnie zacisnęły się lekko pięści. Boże, jak ona się stawia. - Zdążyłam wypić jedną kawę, teraz spokojnie skończę sobie drugą.

- Jezus, kurwa, możesz przestać się spinać? - wywróciłem oczami. Jak ona mnie wkurza. Jest zawistna, chamska i myśli, że wszystko jej wolno. Pieprzony układ.

- Zawsze możesz się wycofać - wzruszyła ramionami. O wilku mowa.

Jest przecież powod, dla którego nie chciałem się wycofać. Boonie to naprawdę dobra dupa, kształtne ciało i obiekt moich ostatnich fantazji. Mogłem poniżyć się nawet do chodzenia z Mortezową, żeby ją zdobyć. Sama wcześniej wspomniana też przecież odnosiła z tego powodu korzyści.

- O nie, nigdy w życiu - uniósłem brwi i patrzyłem, jak wychodzi z kawiarni. Czekałem na moment, kiedy mogę bez skrupułów wyjąć telefon i napisać do Niall'a, żeby powiedzieć mu o tym, jak wkurzająca jest Mali-koa Mortez.

- Idziesz, czy podziwiasz puste szklanki na stolikach? - powiedziała, a ja parsknąłem cicho i podszedłem bliżej niej. Byłem śpiący, zmęczony i wystarczająco zirytowany jej obecnością.

- Po co tu jesteśmy? - uśmiechnąłem się, bo nareszcie mówiła konkretnie.

- Kupujemy ci ciuchy, ewentualnie karnet na siłownię - mruknęła coś w odpowiedzi. Dotarło do mnie, że byłem głodny i chciałem zatrzymać się gdzieś po coś do jedzenia.

- Co dzisiaj zjadłaś? - spytałem, chcąc nakierować tę nieistniejącą konwersację na jakikolwiek tor związany z jedzeniem.

- Na co ci ta wiedza? - i to był właśnie jej problem! Nie, Mali-koa Mortez nie może odpowiedzieć jak normalny człowiek, musi ci pyskować nawet na normalne pytanie.

- Nie wożę się z pannami, które wpierdalają McDonalda. To niezbyt seksowne - to oczywiście nie było prawdą, bo te laski, które nie przejmują się opinią facetów, automatycznie zyskiwały w moich oczach.

- Och, a sałata i dwa pomidory na krzyż są? Masz wymagania, kolego, jeśli szukasz panny, która nawet je odpowiednio dla ciebie.

- Trzeba mieć jakieś zachcianki co do kobiet - uciąłem temat i dalej szedłem w ciszy, co znowu zakłócił jej głos.

make a deal, Mortez / styles+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz