Rozdział 6

283 44 10
                                    


    "Dom.Jestem w domu.

Dlaczego to brzmi jakkłamstwo? "


Idę przed siebie zupełnie nie zwracając uwagi na jęczącego za mną Caluma. Ten facet jest gorszy niż baba, ciągle na coś narzeka.

- Luke! – wrzeszczy za mną, kiedy idziemy laskie – Nie możemy tego zrobić jutro? – pyta poirytowanym głosem.

- A czy ty ma jakieś znaczenie? – odpowiadam pytaniem na pytanie.

- Tak, bo jest ciemno jak w dupie – warczy – Już się prawie trzy razy zabiłem o te cholerne korzenie.

Nie przeszliśmy zbyt długiego dystansu, więc postanawiam ustąpić, mimo tego że chciałbym przeszukać tę ruderę. Obracam się i wracamy z powrotem do domu.

- Pamiętam tą drogę – odzywa się po chwili Cal, a ja marszczę brwi, bo nigdy tędy razem nie szliśmy .

- Niby skąd? – robię dziwną minę, bo nie mam pojęcia skąd mógłby znać to miejsce.

- Odprowadzałem ją pewnego razu – mruczy – Nie wiem czy jeszcze pamiętasz – natychmiast uświadamiam sobie o kim mówi.

To prawda, że raz zniknął mi z oczu. Poszedł razem z Amber i wygadał jej parę rzeczy, które poszły odrobinę na moją korzyść.

Walę się pięścią w skroń, bo nie chcę wracać do tych czasów. Narobiłem zbyt wiele krzywdy tej dziewczynie. To zabawne, bo teraz sam czuję się jak poszkodowany. W głowie wraca mi obraz zdjęć, które leżały na komodzie. Ona jest szczęśliwa, a ja muszę przestać myśleć o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby moje życie nie byłoby takie popaprane.

Calum zauważa, że coś jest nie tak. Przykucam i zaczynam skrobać korę jednego z drzew. Przyjaciel podchodzi, a potem kładzie rękę na moim ramieniu. Momentalnie wstaje, dając mu do zrozumienia, że wszystko w porządku. Wiem, że mi nie wierzy, ale nie chce mnie męczyć. Jestem mu za to wdzięczny.

Bawię się sznurkiem od koszulki, kiedy jedziemy na lotnisku. Celeste śpiewa jakąś głupią piosenkę, a Derek skupiony na drodze krzywi się, jakby zjadł cytrynę. Stary dom w Sydney został sprzedany, więc zatrzymamy się w pensjonacie jednej z przyjaciółek mojej mamy, która dojedzie do nas wieczorem. Po kilkunastu minutach docieramy na lotnisko, biorę małą za rękę i zaczynamy tą całą, męcząco przeprawę, aż w końcu zasiadamy na tych wstrętnych fotelach w samolocie. Opieram głowę o jedną z dłoni i próbuję skupić się na czymkolwiek, ale nie umiem. Myśl, że wracam do miejsca, którego nie widziałam tyle lat jest dość przytłaczająca. Właściwie to mam ochotę wyskoczyć przez okno samolotu. Śmieję się pod nosem, bo chyba dociera do mnie, że kompletnie oszalałam.

Mój mąż wyciąga do mnie rękę i gładzi po dłoni. Nie odsuwam jej, mimo że wolałabym to zrobić, po prostu nie chcę mi się kłócić, zwłaszcza przy ludziach. Biorę głęboki oddech i staram sobie przypomnieć cokolwiek pozytywnego związanego z Sydney. Mam wyłącznie pustkę w głowie, przeplatającą się z kilkoma momentami nad małym strumieniem niedaleko mojego domu.

Wzdycham ciężko, kiedy zwlekam się z łóżka. Wciąż nikt nie odezwał się do mnie w sprawie pracy, co przygnębia mnie jeszcze bardziej. Caluma już nie ma w domu. Coraz bardziej odczuwam potrzebę pójścia do tego chorego miejsca. Ciągle mam wrażenie, że jest tam coś o czym nie miałem pojęcia. Jednak muszę poczekać, aż wróci, bo inaczej znów będzie suszył mi głowę, że tam polazłem. Wydaje mi się, że sam jest ciekaw co tam właściwie jest.

The Dark Mind : New Age //L.H.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz