Rozdział 3

336 46 6
                                    



   „W pewnym momencie tej podróży stwierdziłaś, że warto mnie ocalić.

Dziękuję ci za to."


Moja ręka bezwładnie przesuwa się po drewnianej posadzce, nie mam żadnej władzy nad własnym ciałem, czuję się ciężka. Próbuję łapać za  deski, które skrzypią przy każdym jego kroku. Moje palce napotykają barierkę, chcę ją chwycić, ale przelatuje mi w dłoni jak przesypywany cukier. W pewnej chwili otwierają się drzwi. Wiem gdzie idziemy, aż za dobrze znam ten pokój. Pierwsze co przykuwa wzrok to ten metalowy stołek. Podnosi mnie, a potem kładzie na prowizorycznym meblu, zapinając paski wokół nóg i rąk. Nad głową mam jakąś rurę, wiem co będzie dalej, ale nie boję się. Spada pierwsza kropla, a ledwo powstrzymuję krzyk. Kiedy leje się strumień wrzaski nie cichną. Kwas wypala mi twarz.

Zrywam się i rozglądam, aby sprawdzić, gdzie tak naprawdę jestem. W ciemności wyłapuję znajomy fotel, szafę, a nawet kątem oka dywan. Po cichu wychodzę z łóżka i skradam się jak złodziej po własnym domu. W kuchni opieram dłonie o twarz, a łokcie o blat i staram się wszystko ułożyć w całość. Biorę kilka głębokich oddechu, przeczesuję włosy palcami i dopiero orientuję się jak bardzo mokre są od potu. Wspomnienie będące tak realistyczne, ale jednocześnie tak bardzo zmodyfikowane daje o sobie znać właśnie teraz, choć nie wiem czemu. Podobne sny miałam zaraz po opuszczeniu tamtego miejsca, strasznego i okrutnego domu. Nie wiem czy to możliwe, ale wygląda na to, że podświadomość karze mi na coś uważać, a może to po prostu chora wizja wywołana nowymi wiadomościami.

Osuwam się na ziemię i opieram ciężko o szafkę. Patrzę się przed siebie, ostatni raz przeczesuję włosy i wracam do sytuacji sprzed kilku godzin, muszę wyrzucić z głowy ten koszmar. Przez tyle lat po prostu nauczyłam się, że jeśli nie mogę rozwiązać problemu muszę zwyczajnie trzymać się od niego jak najdalej.

Pusta weranda, brak gościa. Nie rozumiem tej sytuacji, ale może ktoś się zwyczajnie pomylił i odszedł kiedy się zorientował. A może..

- Mamo, nie mogę spać – słyszę piskliwy głosik, a potem przesuwam wzrok i widzę córeczkę opierającą się o ścianę kuchenną. W ręce trzyma pluszową małpkę.

- Chodź – wstaję i podchodzę do dziewczynki – Spróbuję, Ci poczytać. Może będzie lepiej.

Nie wierzę, że naprawdę tu przyszedłem, że stoję przed tym budynkiem. Coś skręca mnie w żołądku, mam wrażenie, że gniję od środka. Rzucam jeszcze raz wzrokiem na dom przede mną. Robię kilka kroków, ale na samym początku mam wrażenie, że nie mogę się ruszyć. W końcu stoję na werandzie i popycham uszkodzone drzwi. Wiem, że jeśli mam zacząć żyć od początku muszę zmierzyć się z demonami przeszłości. Jednak kiedy jestem już w środku nerwowo rozglądam się po pomieszczeniach. Poprzewracane meble, wybite szyby. Nie tak to wyglądało, ale za pewne paru bezdomnych szukało tu przydatnych rzeczy, nie bali się tu wleźć, mimo że od lat wisi żółta taśma policyjna. Idę na górę i z każdym kolejnym pokonanym stopniem czuję, że zaraz zwrócę śniadanie. Pierwsze co rzuca mi się w oczy na piętrze to kawałek podłogi, ten jeden konkretny. Podchodzę bliżej i kucam, dotykam palcami odłażącej już tapety. Wciąż widać na niej smugi krwi, jednak bardziej wyblakłej. Przygryzam policzki i wstaję. Wiem, że muszę iść dalej. Wlekę się na sam koniec korytarza, to łazienka. Żałuję, że to robię, bo od razu rzuca mi się w oczy krew, całe jej mnóstwo. Jest zaschnięta, ale świadczy o tym co tu miało miejsce. Nie posprzątał tego, ja też nie, więc to tak jakby sam wystawił policji dowód. Wręcz wypadam z tego pomieszczenia, ciężko mi się oddycha, biegnę do schodów, ale wtedy się zatrzymuję. Przystaję na progu swojego starego pokoju, idę tam tylko po jedną rzecz. Otwieram szafkę, która o dziwo jest na swoim miejscu. Widocznie ślady zbrodni odstraszyły intruzów. Wyciągam zdjęcie, które zrobiłem wtedy nad rzeką, a potem wychodzę. Na zewnątrz oglądam się ostatni raz. Czuje coś w rodzaju ulgi, że nigdy więcej tu nie wrócę.

Zbieram z blatu swój zestaw kluczy i wrzucam do torebki. Celeste wierci się niecierpliwie w przedpokoju, a potem leci założyć buty.

- Spokojnie, najpierw musimy załatwić parę spraw – stopuję zapał rozbieganego dziecka.

- A potem do wesołego miasteczka? – pyta jakby chciała się upewnić, że na pewno tam pójdziemy.

- Oczywiście, że tak – potwierdzam.

Najpierw jadę do banku, a potem do biblioteki, aby oddać książki pożyczone kilka dni temu. Siwowłosa kobieta z troska patrzy na małą blondynkę.

- Przypomina mi moją wnuczkę – mówi z uśmiechem, a potem wysuwa w jej kierunku miseczkę z cukierkami. Córeczka patrzy na mnie pytająco, a ja kiwam głową. Dopiero po moim znaku wyciąga rączkę i bierze smakołyk – Jednak jej oczy są inne – dodaje po chwili – Chyba, ma je po pani.

- Wydaje mi się, że tak – odpowiadam, ale potem dostrzegam coś na twarzy kobiety, smutek – Rzadko widzi, pani wnuczkę? – dopiero potem gryzę się w język – Przepraszam, nie powinnam pytać.

- Nie szkodzi – odpiera – Nie widziałam jej od sześciu lat, syn z rodziną wyprowadzili się do Europy, a jednak koszt podróży jest spory, więc nie mamy praktycznie kontaktu.

- Bardzo mi przykro – kładę dłoń na ramieniu kobiety. Rozmawiamy jeszcze kilka chwil, a potem wychodzimy.

Wreszcie jedziemy do parku rozrywki. Jednak kiedy dochodzimy do samochodu zauważam coś, a raczej kogoś. Zmienił się, przyciął odrobinę włosy, ma kilka tatuaży. Otwieram drzwi, żeby mała mogła wejść do środka.

- Kogo moje oczy widzą – rzuca ze złośliwym uśmiechem.

- Cześć, Cal – odpowiadam lekko zmieszana, bo naprawdę dawno się nie widzieliśmy.

- Widzę, że dorobiłaś się potomka – wygląda mi przez ramię, nie zmieniając wyrazu twarzy. To dla niego typowe.

- Jak widać – odpieram – Co, Cię tu sprowadza? Myślałam, że dalej jesteś w Sydney – staram się powiedzieć te kilka słów najmilszym tonem na jaki jestem w stanie się zdobyć.

- Odwiedzam kumpla. Pamiętasz pewnie Mike'a? – kiwam głową w odpowiedzi na zadane pytanie – Jutro wracam na stare śmieci. Słuchaj, masz dziś chwilę? – dodaje.

- Teraz obiecałam jej wesołe miasteczko – mruczę, a w miedzy czasie próbuję ułożyć w głowie plan pracy mojego męża – Ale jeśli chcesz pogadać to wpadnij do nas po szóstej.

- Do nas? – unosi brew pytająco.

- Mój mąż jest w pracy – te słowa dają mi ulgę, chyba by mnie zabił gdyby złapał Cal'a w domu. Wyciągam kartkę i bazgrząc zapisuję mu adres.

- To do później.

Około szóstej razem z Celeste siedzimy w salonie. Dziewczynka je podwieczorek. Nie jest zbyt ambitny, ale chyba jej smakuje. Ja natomiast bezmyślnie wgapiam się w ekran telewizora, leci jedna z tych głupich oper mydlanych. Jakieś dwadzieścia minut później słyszę dzwonek do drzwi. Zwlekam się z kanapy, żeby wpuścić Caluma do środka. Łapie za klamkę i już mam go przywitać jakimś głupim żartem, kiedy odbiera mi mowę, oddech. Sama nie wiem co się ze mną dzieje. Stoję jak wryta, a oczy mam zaszklone.

W progu widzę Luke'a. Nie mogę uwierzyć. To znowu on.

To znowu ona.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Przepraszam bardzo, wiem obiecałam wam ten rozdział z tydzień temu, jednak nie bardzo miałam jak go napisać. Mam nadzieję, że chociaż wam się spodoba tak w ramach rekompensaty cri

Będę wdzięczna za komentarze i gwiazdki (to bardzo motywujące)

Miłego wieczoru x

The Dark Mind : New Age //L.H.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz