Rozdział III

23 6 1
                                    

Rozejrzałam się wokoło siebie. Strażacy po kolei, jeden za drugim, wchodzili do płonącego budynku. Ratownicy medyczni skupili się na matce z dwójką małych dzieci, a każde z nich trzymało pluszewego misia za łapkę. Kobieta nie wypowiedziała ani jedego słowa, lecz na jej twarzy widziałam przerażenie. Gniew. Bezradność. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Wszyscy jedynie matce jedynie pytania, ale ona była w zbyt wielkim szoku, by wydusić z siebie jakiekolwiek słowo. Właśnie wtedy usłyszałam jedno krótkie zdanie wypowiedziane przez jedno z dzieci: " Ona tam jest". Ratownicy zaczęli zadawać kolejne pytania, gdy ja byłam już w drzwiach płonącego domu. Usłyszałam za sobą krzyki, lecz nie potrafiłam zrozumieć ich znaczenia. Czułam krew pulsującą mi w uszach. W duchu dziękowałam sobie, że zostawiłam kurtkę przed wbiegnięciem do tego piekła. Nie potrafiłam myśleć o niczym. Ale jedną rzecz wiedziałam doskonale. Wiedziałam doskonale, że muszę uratować Jackie.
Z lewej, jakieś 15 metrów ode mnie czasami zauważałam czerwone postacie strażaków, lecz najwyraźniej oni mnie nie. Zdecydowałam się na skręcenie w prawo. Biegłam przez długie korytarze z wielkimi obrazami na ścianach schylona w pół, by nie wdychać dymu. Niechcący potrąciłam ręką dużą doniczkę, która przewróciła się milimetry przede mną, a kwiat znajdujący się w niej stanął w płomieniach jakieś 2 sekundy potem. Cofnęłam się trochę i przeskoczyłam nad przeszkodą. Oparzyłam się lekko w rękę, ale to teraz nie było ważne. Usłyszałam krzyk. Rozpoznałam jej głos. Moja siostra była już blisko. Skręciłam na początku w prawo, a potem wbiegłam po schodach na górę. I wtedy ją ujrzałam. Od jej ciemnych loków dzieliła mnie duża płonąca kolumna, wcześniej podrzymująca sufit. Wiedziałam, że mam mało czasu, zanim wszystko się zawali.
- Jackie! Jestem tu!
- Izzy!
-Spokojnie sówko, już jestem.
-Izzy , pomoż mi!
Jej przerażony głoś, głos mojej kochanej siostry, mroził mi krew w żyłach. Jednak musiałam, po prostu musiałam ją uratować. Zauważyłam przewróconą kanapę, albo raczej jej resztki i natychmiast się na nią wspięłam. Byłam coraz bliżej. Chwyciłam leżace w pobliżu drewniane krzesło, które jakimś cudem nie spłonęło i skoczyłam parę centymetrów nad płonącą kolumną. Jackie była tuż przy mnie. Wzięłam siostę na ręce i weszłam na krzesło, które przyniosłam.
- Trzymaj się podłogi, uważaj żeby nie nawdychać się dymu. Zejdź po schodach i biegnij korytarzami. Nie oglądaj się proszę. Dalej, sówko.
Podrzuciłam ją a ona znalazła się po drugiej stronie ognia.
- Kocham cię, Jackie.
- Kocham cię, Izzy.
Usłyszałam jej szloch. Tak bardzo się o nią bałam. Na szczęście się ode mnie oddaliła. Słychać było płacz, tupot, skwierczenie ognia, a w oddali krzyki strażaków. Krzesło, które wcześniej mi pomogło, doszczętnie spłonęlo. Rozglądnęłam się w poszukiwaniu innych kół ratunkowych, ale nie znalazłam niczego. Nie mam szans na przeskoczenie kolumny. Zaczęłam krzyczeć o pomoc. Na pewno ktoś mnie usłyszał, już słyszałam, jak ktoł biegnie. Nagle upadłam na ziemię. Było mi tak gorąco. Gorąco. Gorąco. Gorąco. Powietrze nade mną falowało. Czułam zapach dymu i spalonych włosów. A potem ogień. Najpierw dosięgnął rękawa mojej bluzy, potem był już wszędzie. Unikanie myślenia o bólu zawsze sprawiało mi trudność, lecz teraz nawet z tym nie walczyłam. To, co innym daje życie, właśnie mnie zabijało. Pamiętam, że jedyne o czym wtedy myślałam, to to, czy Jackie jest bezpieczna. Mama się nią zaopiekuje, da sobie rade. Poza tym zawsze była silna. Zdecydowanie była najsilniejszą osobą jaką znam. Moja mała sówka. Wierzcie mi lub nie, ale śmierć poprzez spalenie jest jednak trochę gorsza od pobrudzenia świeżo kupionych butów.
To wspomnienie prześladuje mnie od zawsze. Myśle o tym w każdej sekundzie mojego nędznego, trwającego przez 2 lata nowego życia. Życia, którego nie chciałam dla siebie. I to jest właśnie powód, dla którego dostałam drugą szansę. Szansę by zapanować nad śmiercią i każdą możliwą jej przyczyną.

I don't care, ok?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz