Rozdział drugi

1.1K 175 38
                                    

Anneliese wzięła głęboki wdech, w jednej chwili przebudzając się ze snu.

— Nie! — krzyknęła, unosząc głowę, nie mając pojęcia, że nie jest już w swoim pokoju. Zdała sobie z tego sprawę dopiero po kilkukrotnym mrugnięciu. — Gdzie...? — zapytała na głos jakby samej siebie. Ściana, na którą patrzyła, była zaokrąglona, czarna i widziała w niej odbicie swojego ciała. Odwróciła głowę, aby ponownie napotkać spojrzenie brązowych, szeroko otwartych ze strachu oczu, znanych jej od dawna. Rozejrzała się. Cela była mała, zbudowana na planie koła, ale ciągnęła się wysoko w górę jak tuba. Ściany stanowił materiał przypominający trochę w dotyku szkło, zaledwie odrobinę bardziej chropowaty. Subplasta. Spojrzała w górę i natychmiast zamknęła oczy. Wysoko nad sobą widziała biały punkt, rozświetlający całe pomieszczenie. Zacisnęła zęby i uderzyła w szybę otwartą dłonią.

— Wypuśćcie mnie! — krzyknęła wściekła, uderzając w ścianę jeszcze raz. — Nie macie prawa mnie tu trzymać! Wypuśćcie mnie! – Anneliese zaczęła wrzeszczeć coraz głośniej, nie zważając na zdzierające się gardło ani na łzy, które wkrótce zaczęły toczyć się po jej policzkach. Nie wiedziała, jak długo krzyczała i błagała ani ile razy uderzyła w subplastę. Przestała, dopiero kiedy niemal zupełnie straciła czucie w dłoniach. Oddychała ciężko, patrząc na swoje zapłakane odbicie, ubrane w białą cienką sukienkę, jaką zwykle ubiera się niedługo przed operacją. Brązowe włosy okalały jej twarz w strąkach. — Moi rodzice na pewno wezwali już... — zaczęła, ale zamilkła. Kogo mieliby wezwać? Strażników Kresowych? Tych, którzy ją tutaj zamknęli? Anneliese całkiem zamilkła, opierając plecy o ścianę.

Spróbowała się przespać, ale przez poranione i suche gardło ciężko jej się oddychało. Próbowała wyobrażać sobie cytryny i pomarańcze oraz ich kwaśno-słodki smak, ale nie zadziałało to tak, jakby chciała. Ilość śliny w jej ustach nadal pozostawiała sporo do życzenia.

— Może chociaż dalibyście mi wody? — rzuciła z przekąsem, patrząc w górę, na ostre światło.

Nawet nie spodziewała się, że chwilę później część ściany naprzeciwko jej twarzy rozjaśni się i przeniknie ją ręka w białej rękawiczce, trzymająca małą, plastikową butelkę z wodą.

— Oh. — wydusiła z siebie dziewczyna, zabierając ją. Kiedy ręka zniknęła po drugiej stronie, przez ułamek sekundy widziała kilka wysokich, przezroczystych tub, w których podobnie jak ona siedzieli ludzie. Odkręcając butelkę, dotarło do niej, że jest tak samo widoczna, jak oni.

Mając tę wiedzę, wyciągnęła rękę z zaciśniętą pięścią w górę i wystawiła środkowy palec.

***

Anneliese zdrzemnęła się kilka godzin, ale w małym, okrągłym pomieszczeniu nie było jej zbyt wygodnie. Późniejszy czas zabiła monotonnym rzucaniem butelką w ścianę. Przez cały dzień nic się nie działo. Nie dostała nic do jedzenia i tak naprawdę wciąż nie miała pojęcia, po co została zaciągnięta do tego dziwnego miejsca. Po fragmencie pomieszczenia, który zobaczyła, podczas odbierania wody wnioskowała, że jest w czymś podobnym do laboratorium. Jak można przypuszczać, wcale jej to nie pocieszyło. Spojrzała w ostre światło, na suficie celi i natychmiast zamknęła oczy. Pod powiekami widziała roztańczone kolorowe plamy, żółte, pomarańczowe i niebieskie.

Niebieskie.

Zagryzła wargę. Czy to możliwe, aby zamach tamtego chłopaka miał coś wspólnego z tym porwaniem? Pokręciła głową. W końcu oprócz niepełnosprawności nie mieli żadnych punktów wspólnych. Nawet gdyby o to chodziło, musiano by zabrać wszystkich, a Anneliese zdawała sobie sprawę z ilości takich ludzi w mieście. Nocna nagonka w większej ilości mogłaby wywołać chaos w mieście, a Przywódcy kładli spokój obywateli ponad wszelką miarę. Zamach przeprowadzony przez Emmeta był pierwszym od roku i nie znaczył wiele dla społeczeństwa. To znaczy... przecież zginęli tylko chorzy. W przyszłości nie byłoby z nich żadnego pożytku. Największą stratą pewnie było kilku policjantów i ekipa telewizyjna.

SyntetyczniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz