Rozdział siódmy

622 74 6
                                    

Woda kapała miarowo u wylotu jednej z rur i przez krótką chwilę tylko ten dźwięk przebijał się do uszu dzieci. Stały bez ruchu chwilowo oślepione przez intensywny rozbłysk światła emanujący wprost od Atoma. Na chwilę ogarnął ich niespotykany spokój. Zupełnie jakby wszelkie problemy zniknęły. Jak gdyby uprowadzenie nigdy się nie zdarzyło, a oni na powrót stali się zwyczajnymi dziećmi, czytającymi po nocach przygody pana Kwarka, wędrującego po świecie fizyki.

Anneliese pierwsza zaczęła dostrzegać kształty. Klęcząca postura chłopca w okularach najpierw ukazała się jej w negatywie i drżała lekko, jakby dziewczyna oglądała go przez stary telewizor, ze słabym odbiorem. Musiała kilkakrotnie przetrzeć dłonią oczy, żeby ponownie przyzwyczaiły się do półmroku panującego w kanałach. Kiedy obraz krótkiej koszuli szpitalnej Atoma ustabilizował się, zamiast łopotać jak żagiel, zauważyła zmianę.

Lisopodobne zwierzę wciąż leżało na wilgotnej posadzce, oddychając głęboko i spokojnie. Prawdopodobnie je również oszołomił błękitny blask, chwilę wcześniej bijący od tego chuderlawego, zbyt mądrego na swój wiek, chłopca. Anneliese zszokowana zauważyła co się zmieniło: prawa, przednia łapa, kilka chwil temu połamana i niemal obdarta ze skóry, została całkowicie uleczona. Czarne futro, powoli przechodzące w płomienną rudość miękko pokryło zapewne różową i delikatną skórkę. To nie miało sensu. Żadne tkanki nie wytwarzają się tak szybko, nawet z pomocą najlepszych lekarstw. Dziewczyna poruszyła szczęką, zauważając, że cały czas mocno ją zaciskała. Leżący dotychczas drapieżnik najwidoczniej oswoił się z nową sytuacją. Odsunął się od Atoma, nawet na niego nie spoglądając i wstał. Nie wyszczerzył kłów, nie zawarczał. Po prostu machnął długim ogonem i potrącając Sandy, umknął w głąb kanału.

– Atom? – szepnęła Anneliese, rozluźniona widokiem znikającej w niekończących się tunelach rudej kity.

Przesunęła się do przodu, drżąc, kiedy jej ubranie jeszcze bardziej nasiąkło zimną wodą. Atom pokręcił głową chwiejnie, machnął ręką, zupełnie jakby mówił: "nic się nie stało". Powoli wstał z klęczek, kilka kropel brudnej wody odlepiło się od jego kolan i bezdźwięcznie spłynęło, na spotkanie podłogi. Chłopak chybotał się delikatnie, jakby nie wierzył, że nogi są w stanie go utrzymać. Dłonie o szczupłych, krótkich palcach miał zaciśnięte w pięści. Wyglądał, jak gdyby targało nim wiele sprzecznych uczuć. Nie bez wysiłku uniósł głowę i odwrócił w stronę grupy. Tylko Sandy tęsknie spoglądała na zakręt, gdzie zniknął nibylis.

W końcu, przerywając chwilę napięcia Atom odezwał się:

– Prze-przepraszam, że wam nie powiedziałem.

Okulary wisiały krzywo na jego nosie. Blask, który wcześniej obejmował jego ręce został tylko wspomnieniem. Zrobił krok w stronę grupy, wpatrzony przy tym w ścianę, ale tyle wystarczyło, żeby dopadła go słabość i ponownie upadł w wodę.

– Atom! – krzyknęła przerażona Judy, podbiegając do chłopaka i kładąc jedną rękę na jego plecach, a drugą na klatce piersiowej, w ten sposób przytrzymując go w pozycji siedzącej. Nawet Dante podszedł bliżej, żeby upewnić się, czy chłopak dobrze się czuje.

– W-Wszystko w porządku! – odparł Atom, zawstydzony poruszeniem, jakie wywołał wokół siebie. Obiema dłońmi zasłaniał swój nos. Kiedy w końcu je opuścił, przestrzeń pomiędzy górną wargą a nosem szpecił krwawy ślad. Przetarł go wierzchem dłoni, – To nic... Ostatnio też tak było, krew pojawia się zawsze, kiedy muszę wyleczyć coś więcej niż siniaki.. – dodał uspokajającym głosem, wpatrując się w ziemię.

– Może i dla ciebie to normalne. Myślę jednak, że my nie powinniśmy krwawić! – warknął Dante, który stojąc zaledwie kilka kroków od niego także zasłaniał twarz prawą dłonią. Anneliese, Sandy i Judy jednocześnie dotknęły swoich nosów.

SyntetyczniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz