Nie, nie umarła. Ani ona, ani żadne z nich. Substancja, którą im podano mogła z łatwością wywołać śmierć, ale nie w stężeniu, ani ilości w jakiej została wstrzyknięta wprost do krwiobiegu. Chociaż środek powinien utrzymywać całą piątkę w stanie uśpienia najwyżej dwie godziny, nikt z otaczających ich ludzi nie martwił się kiedy minęła czwarta godzina ich snu. Logicznym dla nich było, że po wielogodzinnej tułaczce po nieznanych korytarzach ciało wykorzysta każdy moment dla odpoczynku w cieple i na jakimkolwiek materacu.
Anneliese śniła, ale nic nie widziała. Jej sen ograniczał się tylko do uczuć.
Bezwiednie zaciskała zęby, jak gdyby w proteście do duszącego jej krtań smutku i poczucia winy. Tak bardzo nie znała tego miejsca. Łóżko, na którym ją ułożono, nie przypominało tego z rodzinnego domu. Chciała po prostu wrócić, zatopić się w objęciach matki i wdychać zapach jej perfum, tak bardzo słodki i pasujący do jej osobowości. Nie wiedziała czym była śmierć, chociaż biologicznie łatwo było wymienić jej symptomy. Jej mózg powinien przestać pracować, serce powinno przestać pompować krew. Powinna jeszcze coś powiedzieć, mądre, piękne słowa pochodzące tylko z duszy osoby, która wie, że już niedługo pozna tę "drugą stronę". Ale Christine życie odebrano brutalnie. Zmieniła się w garść pyłu, którą potem zmieciono i wyrzucono do śmieci jak popiół z kominka. Czy tata już się dowiedział...? Co usłyszał? Jaką wersję zdarzeń mu przekazano, o ile w ogóle? Czy powiedziano mu także kim jest jego córka? To przekleństwo... złośliwe fatum, nie miała przecież wpływu na to, że po prostu się w niej uaktywniło. Dlaczego? Kiedy dokonała się w niej ta przemiana...?
Pierwsza obudziła się Judy. Jako że dawka, którą podano każdemu z osobna była taka sama, najszybciej została rozprowadzona i przetrawiona właśnie przez ciało pulchnej dziewczynki. Miejsce, a właściwie pokoik, w którym się obudziła było niezwykle zwyczajne. Leżała co prawda na łóżku, a w swoim otoczeniu miala kilka szafek, ale tak pospolite przedmioty zawierały w sobie jakiś pierwiastek surowości, wojskowej dyscypliny. Polowe łóżko było tylko zbitymi, metalowymi rurkami na których ułożono cienki jak koc materac. Komody nie miały wzorów, to były tylko deski, prowizorycznie zbita jedna z drugą. Wszystko tutaj miało aurę tymczasowości, zupełnie jakby ten, kto się tutaj sprowadził, miał zamiar zostać jedynie na kilka dni - które potem przekształciły się w miesiące i lata.
Judy odsunęła kołdrę.
- Anneliese? - rzuciła, próbując nie panikować, ale nie usłyszała odpowiedzi. Widok ograniczały jej tekturowe ściany, kolejny element tymczasowo-stałej charakterystyki mieszkańców.
Nagle do jej nozdrzy wdarł się zapach, na który jej żołądek zacisnął się, przypominając o tym jak dawno niczego nie jadła. Słony i pyszny zapach mięsa zmusił ją do założenia na bose stopy grubych, kilka rozmiarów za dużych traperów i wstania z łóżka.
Chciała być jak Anneliese. Pewnie siedząc w podobnym do tego miejscu zastanawiała się jak najlepiej rozwiązać sytuację Oprócz jednego załamania zupełnie naturalnie objęła rolę przywódcy, chociaż wydawałoby się, że to Dante gra pierwsze skrzypce.
Chciałby!
Judy podeszła do prostokątnej dziury w tekturze, która osłonięta była tylko jakimś cienkim materiałem. Nie rozsunęła kurtyny, ale spróbowała przez cienką szparę pomiędzy nią, a framugą zobaczyć co znajduje się na zewnątrz.
- Dobrze się spało? - Zanim zdążyła skupić się na miejscu poza pokojem, światło przysłonił jej cień, w postaci wysokiej kobiety o męskim uczesaniu ubranej w długie ogrodniczki i nie dopasowaną marynarkę.
Judy odskoczyła, ale nie potrafiła bać się osoby, która wcale nie wyglądała na groźną - kobieta nie mogła być naukowcem a co za tym idzie, może nie chciała jej skrzywdzić.
CZYTASZ
Syntetyczni
Fiksi IlmiahSyntetyczni. Sztuczni. Wyprodukowani w laboratorium od atomu, przez beta-kartkę aż do pierwszej komórki, zygoty i nareszcie - niemowlęcia. Ale technologia okazała się nie tak zaawansowana, jak myśleli naukowcy. Syntetyczni ludzie urodzili się zdefor...