Rozdział dziewiąty

374 45 15
                                    

Sandy odsunęła się od obrazu i odwróciła. Tak niezwykłego miejsca nie widziała jeszcze nigdy w życiu. Zupełnie różniło się od sterylnie czystych i uporządkowanych domu czy szkoły. Wszystko tutaj przyciągało ją i budziło całe pokłady nowej ciekawości. Kątem oka złapała czyjeś spojrzenie. Na szczycie drzewa ze szkła siedział chłopiec.

Przypominał trochę ptaka o wielkich, czarnych oczach, które zdawały się nie pasować do drobnej twarzyczki o długim nosie. Sandy podniosła rękę i nieśmiało pomachała do niego.

- Sandy? - Odwróciła się na głos Dantego.

- Nic nie zrobiłam! - Dante spojrzał na miejsce, które poprzednio obserwowała Sandy, ale nie zauważył tam niczego dziwnego (o ile niedziwne mogą być statuy z fragmentów szkła i lampek, imitujące wielkich rozmiarów drzewa).

- Dziwnie się zachowujesz - stwierdził, kładąc rękę na jej ramieniu. Różnica wieku pomiędzy tym czternastolatkiem a jedenastolatką robiła wrażenie. Chociaż nie dzieliło ich wiele lat, Dante zdawał się niezwykle dojrzały, podczas gdy Sandy zachowała wiele z dziecinnej niewinności i nieporadności.

- To... bo to dziwne miejsce. - Uśmiechnęła się do niego i pociągnęła za rękę do reszty grupy, która w tym czasie zanurzyła się w głąb sali.

Wśród niemal nabożnej ciszy nawet dzieci szeptały między sobą albo komunikowały gestami, które tylko one rozumiały. Wszystko było tam tak ciasne, malutkie i prowizoryczne, że Anneliese rozpaczliwe zapragnęła uciec. Jej wózek klinował się, potrącał nierzadko niestabilne dzbanki czy naparstki z farbami i innymi substancjami o dziwnym, drażniącym nos, zapachu. W skrócie - czuła się jak słoń w składzie porcelany. Rachel tłumaczyła coś szeptem Atomowi, raz po raz wskazując podbródkiem na tę, czy inną konstrukcję. Do pewnego momentu słuchała jej także Judy, ale wkrótce znudziło ją słuchanie o zaletach technicznych składanych półek, stolików, czy żarówek imitujących światło dzienne.

Zwolniła niezauważalnie, aż zrównała swoje tempo z Anneliese.

– Niezbyt ci się tu podoba, co? – zagadnęła, splatając ręce na piersi.

Ann wzruszyła ramionami.

– Jeszcze nie umiem zdecydować. Tu jest po prostu inaczej. – Ale tak naprawdę, w głębi swojego umysłu już zdecydowała.

– Wszystko będzie dobrze – pocieszyła ją Judy – Rachel nie wygląda na złą osobę. No i nie jesteśmy zamknięci. To już jakiś postęp.

– Pewnie tak – odpowiedziała. – Po prostu jestem zmęczona.

– Wszyscy jesteśmy. Przestań się na chwilę zamartwiać. Niedługo wrócimy do domu i wszystko będzie jak dawniej. – Judy posłała jej promienny uśmiech i popchnęła przed siebie wózek.

***

Rachel chętnie opowiadała o ludziach, których nazywała rodziną. Nie łączyły ich co prawda więzy krwi, ale z większością znała się od co najmniej kilkunastu lat – bardzo często dzielili podobne problemy i myśleli o podobnych rzeczach. Podziemni artyści działali jak jeden organizm. Mieli wytyczone role i zadania, którym musieli podołać. Był to prosty system, który działał, dopóki w ludziach nie budziła się zawiść, zazdrość, czy lenistwo. Dla piątki, pochodzącej i nadal ściśle związanej ze światem na górze, opanowanym przez korupcję i egocentryzm, podziemie było czymś zupełnie egzotycznym.

- Jaki jest twój ulubiony kolor? - Sandy odwróciła się gwałtownie, prawie upuszczając wiadro z wodą deszczową, które miała zanieść do hali sypialnej. Chłopiec, który zadał to pytanie, trzymał podobne naczynie. Czarne włosy opadały mu na oczy i odgarnął je delikatnym potrząśnięciem głowy. Skórę miał bladą i cienką, spod której prześwitywały żyły. Sandy natychmiast rozpoznała go jako chłopca ze szklanego drzewa.

SyntetyczniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz