Rozdział 3

470 71 40
                                    

Do mieszkania Uriego weszło dwóch mężczyzn z noszami. Brendon ciągle w panice zaciskał dłonie na koszulce Ryana błagając go, by go nie zostawiał. 

-Cii, Bren, nigdzie się nie wybieram, dostaniesz pomoc spokojnie - Ross poczuł jak ktoś odsuwa go od chłopaka. W całym amoku usłyszał jedynie, że może jechać z nimi karetkę więc tak szybko, jak położyli szatyna na noszach, starszy chłopak podbiegł i złapał go za, o wiele mniejszą od swoich, dłoń.

-Ryan nie! Nie chce! Niech mnie zostawią! - Brendon wciąż próbował się wyrwać, pomimo trzymających go pasów oraz dwóch lekarzy. Ross pogłaskał go uspokajająco po ręce gdy tylko znaleźli się w samochodzie.

-Już, spokojnie. Nigdzie nie idę, będę przy tobie 

-Nazywam się Marcus, a ty? - Jeden z facetów trzymający strzykawkę w dłoni odezwał się jako pierwszy. Próbował zagadać Brendona by ten na chwilę się chociaż uspokoił. Nie wiele to pomogło, gdyż zaraz po tym Urie zauważył igłę skierowaną w stronę jego ramienia i zaczął się mocniej wyrywać zmuszając Ryana do przytrzymania go. Zaraz po otrzymaniu prawdopodobnie uspokajaczy oraz maski z tlenem, ruchy chłopaka zelżały. Powoli tracił przytomność. Gdy tylko zamknął oczy Marcus zabrał się za jego nadgarstek. Odwinął powoli kawałek podartej koszuli i przemył ranę. Urie mimo nieprzytomności utworzył minę bólu.

-Niech mu pan poda coś przeciwbólowego!

-Niestety nie mogę, nie wiemy co wcześniej brał. Nowe leki mogłyby jedynie zaszkodzić.



Tuż po zatrzymaniu karetki, lekarze zawieźli Brendona do osobnej sali nie pozwalając Ryanowi wejść do środka i tłumacząc mu, że tylko by przeszkadzał. 

-Nie, ja muszę tam wejść! Obiecałem mu! - Mimo wszystko został wyprowadzony na korytarz. Po prawie dwóch godzinach stresowania się i chodzenia w kółko między kafejką a salą został wreszcie wezwany do lekarza.

-Witam, nazywam się John Watson i jestem lekarzem prowadzącym. Ze względu na status społeczny pana Uriego przenieśliśmy go do osobnego skrzydła szpitalu, pozwoli pan za mną.

-Oczywiści, a co z nim? 

-Cóż, stan pana Uriego jest ciężki. Podaliśmy mu sól fizjologiczną by szybciej wytrzeźwiał ale jestem pewien, że w jego krwi znajdziemy nie tylko alkohol. Rana na nadgarstku nie stanowi zagrożenia dla życia. Będziemy musieli przeprowadzić parę testów, włączając w to rozmowę ze szpitalnym psychologiem, ale potrzebujemy jego zgody. Jest pan kimś bliskim? - Ryan nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Szli mijając kolejną parę drzwi a mężczyzna w kitlu spokojnie czekał. Nie dostając odpowiedzi kontynuował. - Będzie pan musiał go namówić do wyrażenia  zgody. Musi tylko to podpisać. - Podał mu papiery i zatrzymał się przed ostatnimi drzwiami które prawdopodobnie były ostatnią przeszkodą przed ich spotkaniem. -Pana nazwisko to Ross, prawda? Ryan Ross?

-Tak. Przepraszam ale mógłbym już do niego pójść? - Przestąpił z nogi na nogę zniecierpliwiony. Gdy tylko Watson wydał z siebie "tak" Ryan pchnął białe drzwi przedostając się na drugą stronę. Od razu podszedł do łóżka w którym leżał przytomny już Urie.

-Jak się czujesz? - Spytał łapiąc go od razu za dłoń i siadając na krześle obok. 

-Jesteś tu - Urie próbował się podnieść, ale zaraz przeszkodziła mu w tym dłoń Ryana na jego klatce piersiowej. 

-Oczywiście, że jestem - Pochylił się by przytulił niższego chłopaka który od razu obwinął ramiona wokół jego szyi. 

-Nigdy więcej mnie nie zostawiaj, proszę - Ta smutna, zmęczona prośba złamała po raz kolejny serce Ryanowi. Poczuł napływające łzy które zaraz odgonił chcąc być silnym dla Brendona.

-Nie mam zamiaru, przepraszam cie B 

-Nie przepraszaj ale... połóż się ze mną - Odsunął się od wyższego chłopaka robiąc mu miejsce. Co prawda znajdowali się w pomieszczeniu sami, ale Ross miał wątpliwości czy w ogóle może. Widząc jednak zmęczone spojrzenie, zdjął buty i powoli ułożył się na materacu szpitalnym uważając na różne aparatury oraz samego Brendona, który momentalnie położył się na klatce chłopaka i zamknął oczy czując, że się trzęsie.

-Hej, co jest? - Duża dłoń powolnie zjechała na plecy chłopaka głaszcząc go delikatnie.

-Nic, jestem szczęśliwy, że wróciłeś - Chwilę potem jego oddech się uspokoił i zasnął. 




Za wszystko przepraszam, pisząc to sam sprawiłem, że jestem smutny i jest mi kurwa przykro.

I zapraszam też do mojego drugiego Rydena, chociaż zdaje mi się, że mam tych samych czytelników w obu opowiadaniach https://www.wattpad.com/story/88837957

Whisky Drop |RydenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz