Codziennie widziałam umierających ludzi. Czy to w wypadku, czy przez chorobę, złamane serce... Oswoiłam się. Nawet śmierć mojego męża nie była dla mnie szokiem. Czułam się przez to dziwnie oddalona od innych, obca. Mówiono mi, że zachowuję się jak wyrachowany robot, ale tego wymagała moja praca. Wykonywanie brudnej roboty przy pacjentach. Można było się przyzwyczaić. Trudniej było z moją rodziną. Myślę, że to co robiłam w pracy, wpływało na nasze relacje. Z perspektywy czasu widzę, że traktowałam ich przedmiotowo. Widziałam tylko ciała i materialności otaczające moich znajomych. Bo z nieprzytomnymi ciałami miałam styczność na co dzień. Być może przez to było mi tak trudno sobie wyobrazić, że inni mają taką samą duszę jak moja. To totalnie pokręcone.
Pamiętam jak rodziłam moją córkę. Piekielnie bolało. Jednak kiedy skończyłam nie przytuliłam jej do siebie. Poprosiłam o możliwość prysznica i pójścia spać. Widziałam porody tyle razy, wciąż jednak nie dostrzegłam duszy w tym małym stworzeniu. W końcu i tak nie miało jeszcze świadomości. Kontakt z córką pewnie mógłby mi pomóc. Nie miałam jednak czasu by się nią zajmować. Wychowała ją moja matka i siostra, a ja tylko podpisywałam dokumenty do szkoły.
Mimo to zdarzyło się coś co mnie zmieniło.
Wiem jak to brzmi, ale po prostu przeczytajcie.
Tego dnia wykonywałam jedynie rutynową kontrolę pacjentów z trzeciego piętra. Pochmurny dzień zapowiadał się jeszcze nudniej niż zwykle. Jednak było zupełnie inaczej niż się spodziewałam. Conor opowiadał coś o swojej młodości, Mia prawie nie narzekała gdy zmieniałam jej opatrunek, staruszka Milicent wciąż czekała na spotkanie z wnukami, ale kiedy weszłam do Beth od razu wiedziałam, że coś się zmieniło. Czterdziestolatka leżała w ciszy, nie uśmiechała się, ani nie gaworzyła jak to miała w swoim zwyczaju. Od razu podbiegłam do niej i zaczęłam sprawdzać oddech. Przez dziesięć sekund nie wyczułam nic. Kiedy dotknęłam jej zimnej ręki zrozumiałam, ze na resuscytację już za późno. Westchnęłam jedynie. Już od dłuższego czasu źle się czuła i choć nie chciała tego przyznać, wszyscy widzieli śmierć czającą się w jej oczach.
Miałam jednak dziwne przeczucie, że nikt nie będzie za nią płakał. W aktach nie podała żadnych krewnych, a do szpitala zgłosiła się sama. Wiedziałam, że miała rodzinę, czasami w nocy ktoś do niej zaglądał, jednak nigdy z nikim nie rozmawiała, ani nie pamiętała żadnych wizyt. W ten jednak sposób ktokolwiek to nie był może nie dowiedzieć się co konkretnie miało miejsce.
Przykryłam jej ciało kocem i odwróciłam się od łóżka z zamiarem zawiadomienia któregoś z patologów . Wtedy jednak dostrzegłam kilka świstków na jej stoliku nocnym. Wzięłam je do ręki i ze zdziwieniem odkryłam iż są to bilety. Zapewniały wejście na coś o nazwie 'Okręgowy etap mistrzostw chórów licealnych". Zastanawiałam się czy Beth miała zamiar komuś o nich powiedzieć. Przekładałam między palcami bilety, aż znalazłam mniejszą karteczkę, wyrwaną z notesu i przyklejoną niedbale do tyłu biletu:
„Mamo, kiedy to się skończyło?"
Nie miałam pojęcia od kogo to, ani jakie miało to dla niej znaczenie. Nie wiedziałam czym były te całe mistrzostwa. Mogłam jedynie wyobrażać sobie, że tej osobie zależy na Beth. Byłam jednak pewna że jedynym rozwiązaniem jest skorzystanie z biletów.
***
Przyszłam na koncert na minutę przed rozpoczęciem. Zajęłam jedno z dwóch miejsc na jakie bilety posiadałam i zaintrygowana czekałam. Mimo lekkiego opóźnienia występ zaczął się dość sprawnie. Przedstawiono jury i chóry, które dziś będą ze sobą rywalizować. Jako pierwsi występowali „The Disasters Blare". Zgrabnie przebrnęli przez dwa pierwsze, szybkie utwory. Oglądanie pasji tych dzieciaków, uczucia z jakim wykonywali każdy gest, chęci życia, która wypełniała każdą nutę, sprawiało, że znów czułam się młoda. Miałam ochotę do nich dołączyć, ponieważ samo słuchanie dodawało mi sił. Czułam jakby śpiewali tylko dla mnie, jakby ta melodia była przeznaczona dla moich uszu. Nie było to jeszcze moment, który mnie zmienił, jednakże wywołał lekki grymas uśmiechu, którego moja twarz dawno już nie czuła.
Na zakończenie z głośników zaczęła płynąć o wiele spokojniejsza melodia. Na przód wysunął się solista, który rozglądał się trwożnie po sali. Miałam wrażenie, że to jego wielki debiut. Nawet stąd widziałam, że zbladł, ale chyba zdawał sobie sprawę, że teraz już nie ma odwrotu. Chór zaczął śpiewać pierwszą zwrotkę, jednak moje oczy wciąż były utkwione w intrygującym chłopcu. Po nie całej minucie wpatrywania się w tłum podniósł mikrofon na wysokość ust i wziął głęboki oddech.
Hey mom, hey dad
When did this end
Where did you lose your happiness?
I'm here alone inside of this broken home*
Jego głos był aksamitny, a jednocześnie mocny. Pogrywał na moich uczuciach samymi dźwiękami. Później jednak zaczęłam wsłuchiwać się w tekst. Wyjaśniał on więcej niż karteczkę przyklejoną do biletu. Wiedziałam, że właśnie patrzę na cholernie utalentowanego syna Beth. Czułam ucisk w klatce piersiowej na samą myśl o tym, co będę musiała powiedzieć mu po koncercie. Było to dla mnie zupełnie nowe. Przejmować się nieznajomymi w taki sposób.
Ten chłopak, śpiewający dla swojej chorej matki zmienił moje życie. W ciągu tych kilku minut uświadomiłam sobie, że moja córka od lat robiła to samo. Troszczyła się o mnie nawet jeśli nie byłam w stanie tego zobaczyć. Teraz przyszła moja kolej, aby zatroszyć się o nią. Jednocześnie czułam coś w rodzaju smutku z powodu chłopaka, którym nie będzie miał kto się zaopiekować w ten sposób.
Z jakiegoś powodu jedna przypadkowa piosenka potrafiła wywołać we mnie uczucia o jakich dawno zapomniałam. Mam na myśli jakiekolwiek uczucia.
Kiedy koncert się skończył wciąż siedziałam jak sparaliżowana obracając w głowie słowa piosenki. Myślę, że mogłam nawet pozwolić samotnej łzie spłynąć po policzku.
Nie wiem ile czasu minęło zanim chłopak się odezwał zdradzając swoją obecność. Cicho wytłumaczyłam mu całą sytuację. On jednak zadziwił mnie znosząc to z godnym płaczem. Wiedziałam, że musiał sobie już wcześniej zdawać sprawę z takiego stanu rzeczy. Wyraził jedynie obawę na temat mieszkania, za które wciąż płaciła Beth, a w którym on mieszkał. Zrobiłam wtedy coś co zaskoczyło mnie samą.
***
Mieszkamy razem od trzech lat. Ja, moja córka oraz John. Wspieramy się nawzajem, wspólnie radzimy sobie z naszymi problemami. Nawet jeśli brzmię jak w taniej telenoweli, uwierzcie to jest najprawdziwsza historia. O tym jak muzyka pomaga żyć.
*5 Seconds od Summer- Broken Home
"Cześć mamo, cześć tato
Kiedy to się skończyło
Gdzie zgubiliście swoje szczęście
Teraz jestem tu, samotny w tym złamanym domu"

CZYTASZ
In our minds
Teen FictionCzy kiedykolwiek zastanawiałeś się o czym myślą inni tylko po to, aby zapomnieć? Czy nie wymyślałeś tragicznych historii o ludziach ci nieznanych, aby poczuć się lepiej? Zastanawiałeś się czy którykolwiek z nich jest popaprany tak samo jak ty? Cóż j...