When we laugh

59 7 2
                                        

       

Wszyscy tam siedzieli. Dwadzieścia cztery godziny na dobę, każdego tygodnia, można tam było spotkać kogoś znajomego lub przynajmniej kogoś ciekawego. Przesiadywali tam stali bywalcy oraz ci, którzy dopiero zaczynali odkrywać magię miejsc takich jak to. To łączyło ludzi, którzy mieli o wiele więcej cech wspólnych niż myśleli. Każdy z nich był wyjątkową jednostką, uzależnioną od życia wśród innych, od niepohamowanego śmiechu, bezustannego tańca i wiecznego szczęścia. Przekazywali swoją pozytywną energię, każdemu kto tylko przechodził obok. Jedynie ona była odporna. Jej nie podobało się to miejsce. Nie znosiła jego beztroskiej atmosfery. Nie lubiła powietrza przepełnionego dymem papierosowym i ciężkim smrodem alkoholu. Wyglądała na kogoś kto tego nienawidzi, a jednak widziałam ją tu za każdym razem. Uśmiechała się, z jedynie lekką nutką fałszu, gdy rozmawiała z innymi, ale oni wszyscy wiedzieli, że gdziekolwiek indziej czuła by się lepiej. Nikt nie rozumiał, czemu spędzała tyle czasu robiąc coś czego nie lubi. Być może była masochistką, nie chcą rzucić pracy w której nie czuje się dobrze, a z pewnością przyprawia ją o wiele zmartwień. Jednak ona ignorowała, gdy mówili o niej 'dziwna', była po prostu zbyt zajęta odliczaniem czasu do wyjścia. Podała mi mojito uśmiechając się przelotnie po czym odeszła przyjąć następne zamówienie od półprzytomnego stałego klienta. Westchnęłam. Sączyłam powoli napój przyglądając się tłumowi w poszukiwaniu znajomych twarzy, które ewidentnie ukrywały się przed moim spojrzeniem. Przyszłam tu sama, jednak dokładnie wiedząc kogo tu spotkam. W migających światłach widzę jedynie czarne sylwetki, ocierające się o siebie w pijanym tańcu. Tworzą razem coś co teraz wielu nazwało by miłością, do siebie nawzajem i do nieustającej zabawy z wyparciem jej konsekwencji. Jednak dla mnie to tylko puste doświadczenie. Jedno z wielu na liście wciąż tych samych. Ogłupiające, choć faktycznie poprawiające humor. Oddałam się temu uczuciu, muzyce przyśpieszającej rytm mojego serca, przyprawiającej moje ciało o drżenie. Poruszałam stopami, odzianymi w wysokie, wyjściowe szpilki, w takt klubowych nut. Na tle całości tłumu wyróżniła się jedna osoba, która zaczęła zmierzać w moim kierunku jeszcze za nim ją wypatrzyłam. Rozbudowane barki przeciskały się przez tańczących ciągnąc za sobą resztą ciała. Lewa ręka zmierzwiła pobieżnie jego czarne włosy, gdy stanął tuż przede mną bajerując rozbrajającym uśmiechem. Odwzajemniłam gest kładąc na ladę pustą szklankę. Kiedy odwróciłam głowę spowrotem w jego stronę był już o wiele bliżej. Mogłam oddychać jego oddechem, zupełnie zatracić się w naszej małej nieskończoności, która zdawała się odbywać poza chaosem świata wokół. Poczułam ciepło jego dłoni na moim policzku. Wszystko zwolniło. Światła zamiast mrugać zmieniały z wolna barwy pozwalając dostrzec pojedyncze jednostki górujące nad tłumem, ich ciała pogrywały ze sobą, porzucając ideę bezładnego tańca. Dźwięki docierały do mnie przytłumione i zniekształcone. Brązowe oczy chłopaka wydawały się być głębsze, gdy wpatrywał się we mnie z rozszerzonymi źrenicami. Zbliżył swoją twarz do mojej i skradł to, co już od dawna należało tylko do niego. Nasze wargi poruszały się razem, łącząc nasze ciała i dusze. Przeszył mnie przyjemny dreszcz, gdy poczułam jak rozkracza moje nogi i staje pomiędzy nimi, by być bliżej. Podświadomie układam dłonie na jego biodrach, a on uśmiecha się przez pocałunek. To właśnie jest uczucie od którego jestem uzależniona. Jego wargi na moich dzielące się ze mną szczęściem, radością i nadzieją. Jestem uzależniona od niego. Odsuwa się, powoli przygryzając moją dolną wargę.

- Nie zgadniesz o czym myślałem na chwilę zanim tu przyszedłem - mówi opierając dłonie o blat po moich obu stronach. Odmruknęłam w odpowiedzi, bawiąc się końcami jego czarnej koszulki.

- Widzisz tę dziewczynę? Tę grubą przy barze? - skinęłam głową i po odruchowym obejrzeniu się przez ramię wracam do podziwiania jego ust, kiedy kontynuuje: - Wyobraź sobie, że była proporcjonalnie grubym dzieckiem. To dziecko miało sobie urodziny, rodzice zaprosili wszystkich wujków, ciotki, babcie, dziadków i znajomych. Więc ci wszyscy ludzie podchodzą do dziewczynki, aby złoży jej życzenia. Ci wszyscy ludzie w tym samym czasie głaszczą ją po głowie-markuje ruch na mojej głowie, a ja chichoczę gdy zahacza o moje łaskotki za uchem- Wyobraź sobie, ich ręce się nie stykają-zakończył z lekko przerażoną miną, a ja nie potrafiłam nie wybuchnąć śmiechem. Przez parę minut niekontrolowanej i szczerej reakcji na żart mój humor poprawił się do granic możliwości. Nawet późnej gdy podniosłam głowę z ciężkim oddechem i spojrzałam na bezcenną minę chłopaka, nie przestałam rechotać w duchu. Parsknął widząc moją przesadzoną pod wpływem alkoholu reakcję. Śmiałam się cicho opierając głowę o jego tors, a on tylko się szczerzył, kiwając głową w rytm muzyki. Właśnie w tym momencie zrozumiałem, że wśród pustych doświadczeń szukałam właśnie tego: małej, głupiej chwili w której jestem naprawdę szczęśliwa. Kiedy czujesz, że jesteś we właściwym miejscu z ukochaną osobą i nawet jeśli śmiejesz się z najgłupszego powodu pod słońcem to właśnie w tej chwili wiesz, że wszystko w twoim życiu jest tak jak być powinno. Choć nie zawsze wszystko się układa, to w takich chwilach czujesz, że masz siłę stawiać czoła przeciwnościom losu, że warto żyć. Dla tych osób, miejsc, małych szczęśliwych momentów, dzięki którym masz motywację do życia. Nawet dla tych najgłupszych chwil. Bo bądźmy szczerzy, ten żart nie należał do wytrawnych. Śmiech to kwestia okoliczności i w dużej mierze tego co czujemy do osoby, która opowiedziała historyjkę. Tak się składa, że ja do niego czuję dużo...

- A wiesz co się stało chwilę później? - naiwnie potrząsnęłam głową, gdy mówił do mojego ucha, próbując zignorować jego bliskość i mimo wszystko złożyć składne myśli. – Później spojrzałem trochę w prawo i zobaczyłem najpiękniejszą dziewczynę jaką kiedykolwiek miałem przed oczami. Kolorowe światła obejmowały jej postać, nadając jej magicznej aury. Przyciągnęła mnie do siebie samym spojrzeniem. Siedziała samotnie, pijąc nie pierwszego drinka. Wiedziałem, że łatwo będzie do niej podejść i zagadać, w końcu nie będzie potrafiła oprzeć się mojemu urokowi. Pomyślałem łatwa nie jest, ale czemu miałaby odmówić? – przygryzam wargę uśmiechając się zalotnie. – Więc jestem gotowy porwać moją piękność i żyć długo i szczęśliwie.

Następne kilka godzin spędziliśmy w swoim towarzystwie. Śmiejąc się, uśmiechając, całując i wygłupiając. Żyjąc tymi małymi momentami, kiedy świat się zatrzymuje i odsuwa od nas wszystkie smutki i zmartwienia, pozwalając nam cieszyć się jego pięknem. Chwile kiedy jestem w dobrym miejscu, ze wspaniałą osobą i o właściwym czasie.

In our mindsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz