Malarz cz.4

1.1K 153 41
                                    

I tak codziennie. Chodziłem do parku i czekałem, ale moja muza nie pojawiała się. Dopiero po tygodniu ujrzałem śliczne ciałko, kulące się na ławce. Patrzył w górę, a po porcelanowych policzkach spływały łzy.

Szybkimi ruchami szkicowałem go, tym razem zauważając o wiele więcej szczegółów niż ostatnio, tym razem moją uwagę przyciągnął siny, opuchnięty policzek. Zastanawiało mnie jak znalazł się na gładziutkiej skórze, ponieważ chłopiec wyglądał na dość bogatego, a tacy raczej nie wdawali się w bójki, ani nie byli bici. Chyba. Mimo wszystko uważałem, że nawet te fioletowe ślady dodają mu tylko uroku i sprawia wrażenie jeszcze delikatniejszego i bardziej bezbronnego. Kącik moich ust powędrował ku górze, gdy chłopak zacisną dłonie, tak mocno, że pobielały mu kłykcie. Po skończonej pracy wstałem i pobiegłem do domu. Nie mogłem się doczekać momentu przeniesienia szkicu na płótno.

~Ciel~

W końcu musiałem wrócić do domu. Nie byłem szczęśliwy z tego powodu, bałem się tego momentu, ale jak co dzień szare niebo pociemniało, a w parku nie było już prawie nikogo. Zrobiło się o wiele chłodniej niż rano, dlatego naciągnąłem na głowę kaptur i bardziej zasłoniłem twarz, żwawym krokiem ruszyłem przez park, a następnie mijałem budzącą się, ciemną stronę Londynu. Jednakże bardzo szybko znalazłem się w domu, od razu dopadła mnie ruda pokojówka i zaciągnęła do swojej sypialni gdzie zbeształa mnie za to, że wyszedłem z domu w taki ziąb. Gdy się wściekała jej ciepłe dłonie próbowały rozgrzać moje zmarznięte, zarumienione od chłodu, policzki. Uspokajałem ją parę dobrych minut, zdjęła ze mnie płaszcz i koszulę, zmieniła okład z delikatnym uśmiechem.

-Za kilka dni powinno być lepiej, wiesz?- poklepała mnie delikatnie po ramieniu i odprowadziła do łazienki, gdzie czekała na mnie ciepła kąpiel i czysta koszula nocna, wyszła, a ja szybko wykonałem to co powinienem i położyłem się w swoim ciepłym łóżku, po jakimś czasie pieczenie emanujące od lewego boku nasilało się, więc położyłem się na brzuchu. Nie spostrzegłem się i zasnąłem.

Ze snu wyrwał mnie dźwięk tłuczonego szkła, obudziłem się i podniosłem, drzwi do mojej sypialni były otwarte, szukałem źródła hałasu. Przetarłem oczy. Zarejestrowałem szkło leżące na podłodze, na krześle siedział mój ojciec. Już z mojego położenia wyczuwałem alkohol, zrobiło mi się słabo od tej drażniącej woni. Chciałem udawać, że śpię, ale wzrok mężczyzny padł na mnie, a jego usta wygięły się w obrzydliwym uśmiechu. Trząsłem się jak galaretka, którą Pan Tanaka przygotowywał w każdą środę na podwieczorek.

-I co mały gówniarzu? Przez ciebie twoja matka nie chce się ze mną pieprzyć. – zacisnąłem palce na pierzynie i spuściłem głowę. Nigdy nie wchodził do mojej sypialni. NIGDY. Przerażało mnie to, że moja prywatność została tak łatwo zakłócona.- ODEZWIJ SIĘ!

-...Ruth... nie jest moją... mamą...- mimo iż starałem się brzmieć stanowczo, wyszedł z tego przerażony pisk. Usłyszałem, że poderwał się z fotela.... Usłyszałem jak ruszył w moją stronę, zataczając się przez wypity w nadmiarze alkohol. A potem poczułem jak jego pięść spotyka się ze sporą siłą z moim policzkiem, który był już mokry od łez. Zaskomlałem cicho i skuliłem się bardziej, wierząc, że to oddzieli mnie od dyszącego ojca.

I wtedy zrobił to po raz pierwszy. Położył mnie na materacu, a ja zacząłem dziko walczyć o to, by uwolnił moje ręce. Widząc jego obleśny uśmiech, zacisnąłem mocno powieki, jego usta zaczęły brutalnie zasysać skórę na mojej szyi. Tak bardzo się bałem. Było mi niedobrze. Zwłaszcza gdy jego dłonie znalazły się pod moją koszulą.

Następnego dnia obudziłem się nagi, mój umysł zalały wspomnienia z ostatniej nocy. Zwinąłem się w kłębek i zacząłem cicho płakać. Co prawda nie doszło do niczego... ale ojciec mnie dotykał... rozbierał, dotykał i powtarzał „Rachel". Od zawsze wiedziałem, że bardzo wdałem się w matkę, ale nigdy nie podejrzewałem, że mój... ojciec...

Wstałem i odkryłem, że moje ciało pokryte jest czerwonymi, sporymi plamkami. Nie wiedziałem co to takiego, szybko zasłoniłem je prześcieradłem i pobiegłem do garderoby, z której wytaszczyłem ubranie. Założyłem je dość nieumiejętnie z nadzieją, że moja służba mi pomoże. Chciałem w tym momencie pobiec do pokoju Pana Tanaki i przytulić się na pocieszenie, ale przypomniałem sobie o czymś. Jego już nie ma. I nie pomoże mi. Muszę radzić sobie sam. Ale mam przyjaciółkę. Kogoś, kto się o mnie martwi. Ale nie byłem pewien czy to tylko ze względu na to, że za kilkanaście lat to ja będę jej pracodawcą, a nie Vincent Phantomhive. Przecież ludzie byli zdolni do takich okrutnych intryg.

Spuściłem głowę zasmucony swoimi domysłami. Kiedy stałem się taki nieufny w stosunku do ludzi? Po śmierci mojego jedynego oparcia? Pewnie właśnie tak jest. Gdy on był obok czułem się pewnie i wiedziałem, że gdyby działa mi się krzywda od razu zareagowałby. Pewnie gdyby żył wczorajsza sytuacja nigdy nie miałaby miejsca. Bo właśnie po jego odejściu wszystko się pogorszyło. Znaleźli moje najskrytsze tajemnice, które chowałem w jego pokoju, pozbawiono mnie prywatności. Nie wiedziałem co mogę zrobić, do kogo się zwrócić o pomoc. Byłem sam. I pewnie za szybko moja sytuacja się nie zmieni.

Zaśmiałem się gorzko i uderzyłem pięścią w ścianę. Byłem wściekły na siebie i na to, jak bardzo jestem słaby. Chciałem stać się silny, nie pozwolić na to, by ktokolwiek mnie skrzywdził. Ale... jak miałem tego dokonać...?

Pobiegłem szybko przed siebie, w końcu usiadłem na ławce w parku. To miejsce pomagało mi się skupić i wyciszyć.

~Sebastian~

Jak zwykle siedziałem na ławce, szkicowałem, ale nie potrafiłem się skupić i drzewa wychodziły krzywe, a woda jakaś zbyt mętna. Tego dnia spadł śnieg, co bardzo mnie ucieszyło. Uwielbiałem Londyn, który co rok przykrywała mięciutka, biała kołderka, tego zimnego puchu. Wszystko było takie magiczne, a po ulicach roznosił się korzenny zapach świeżo upieczonych pierników. Uśmiechnąłem się pod nosem i zacząłem obliczać dni, które pozostały mi do Świąt. Nigdy jakoś szczególnie ich nie świętowałem, bo był to czas, który spędza się z rodziną... a ja owej nie posiadałem.

W pewnym momencie pojawił się ON. W mojej głowie nazywałem go „Ciel". Jego oczy miały kolor nieba, a całe jego ciało przypominało delikatną, puszystą chmurkę, którą bezwzględny wiatr próbował przepędzić. Ciel to francuskie słowo. Takie śliczne. Pasuje do niego. Nagle przestałem rozmyślać i przyjrzałem mu się uważnie. Coś było nie tak. Wczoraj te siniaki, a dziś? Cała szyja... w malinkach? Do tego pogniecione, niedbale założone ubrania. Co się dzieje w domu tego chłopaka? Czyżby ktoś śmiał krzywdzić moją cudowną muzę?! W moim sercu narastała coraz większa wściekłość.


Malarz (SebaCiel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz