Malarz cz. 14

1K 124 35
                                    

Po raz kolejny pas przeciął powietrze ze świstem opadając na obnażone plecy rudowłosej pokojówki. Kobieta klęczała naga przed całą służbą, która tylko patrzyła w przerażeniu jak ich koleżanka po fachu jest katowana przez pracodawcę.

-Ty suko! Jak mogłaś?! Dajemy ci dom i żarcie! A ty współpracujesz z moim synem?! Spiskujesz z nim, by mnie załatwić, tak?! Dziwka!- kolejne uderzenie. Plecy dziewczyny były już dawno śliskie od krwi, uderzenia wyglądały na niezwykle bolesne, ale ona milczała, jedynie wzdrygając się od czasu do czasu. Wlepiała jedynie spojrzenie pełne nienawiści w blondynkę, która nijak nie przejmowała się tym, że jej mąż tak traktuje innych ludzi. Oboje byli siebie warci. Dziewczyna nie mogła wyobrazić sobie bólu jaki musiał znosić chłopiec. Teraz była gotowa umrzeć, nie obchodziło jej to. Przynajmniej chłopak był bezpieczny, z osobą którą kocha.

Tylko jedna rzecz ją martwiła, jeśli ktoś się dowie o tym związku, nie mają szans. Aresztują Sebastiana za sam homoseksualizm i zapewne również za pedofilię.

-Gadaj gdzie jest!- wrzasnął po raz kolejny Vincent. Chwycił przy tym jej włosy i uniósł jej głowę.

-Zapewne już w drodze do Ameryki z moim przyjacielem. Wypływali dziś o czwartej nad ranem.- powiedziała udając przerażenie i cierpienie. Była dość wiarygodna i dziękowała Bogu, że jako nastolatka była aktorką i grała w kilku przedstawieniach teatralnych. Co do rejsu do Ameryki nie kłamała, rzeczywiście takowy statek odpłynął. Ale Ciela na nim nie było.

Phantomhive kopnął ją w brzuch i puścił, a ta osunęła się na posadzkę.

-Możesz się pakować i już tu nie wracać. Masz dwie godziny. Inaczej zamknę cie w piwnicy do czasu aż umrzesz z głodu albo zamarzniesz.

Dziewczyna w pośpiechu zebrała swoje ubrania zarzucając na siebie sukienkę. Reszta służby ruszyła biegiem posprzątać, a dwie kobiety pobiegły za nią do jej sypialni. Nie słuchała ich pytań. Jedynie wyciągnęła walizkę i zaczęła się pakować.

~Sebastian~

Obserwowałem go jak powoli rozpina za dużą koszulę umazaną farbą. Jego spodnie i bielizna już dawno leżały na podłodze.

Gdy rozpiął ostatni guzik i chciał już zrzucić z siebie materiał, chwyciłem jego dłoń delikatnie i uśmiechnąłem się. Uniosłem ją do i ucałowałem nadgarstek chłopca.

-Zostaw ją tak…

Ciel przytaknął, a ja stanąłem za sztalugą.

-Usiądź jak ci wygodnie, będziemy trochę tu siedzieć, mój słodki…- na moje policzki wkradł się rumieniec. Jego ciało było takie piękne w świetle dnia, byłem pewien, że stawało się jeszcze piękniejsze, gdy oświetlał je Księżyc.

Gdy on siadał niepewnie na łóżku, ja zasłoniłem okna grubymi kotarami i rozpaliłem świece, bym mógł widzieć dokładnie każdy szczegół. Podszedłem jeszcze do nieco spiętego chłopaka i pocałowałem go w czoło.

-Jesteś przepiękny, Ciel… Nie wstydź się swojego ciała. Jest…

-Pełne blizn. Ohydne.-przerwał mi słabym szeptem.

-Jest idealne. Blizny dodają ci uroku, ale gdybym mógł cofnąć czas… Nie pozwoliłbym ci cierpieć, skarbie.- zarumienił się, gdy go pieszczotliwie nazwałem, to było według mnie naprawdę urocze i nie odejmowało mu ani trochę męskości.- Jesteś pięknym, młodym mężczyzną…

Uniósł wzrok, gdy się podniosłem i uśmiechnął się.

-Chcę, by to była twoja najbardziej idealna praca.- powiedział cicho i oparł się o wezgłowie lekko rozkładając nogi.

Uśmiechnąłem się i wróciłem do sztalugi. Zacząłem od szkicu, a między nami trwała cisza. Nie jedna z tych niezręcznych, która ciążyła na wszystkich wokół. Ta była intymna i odpowiadała atmosferze panującej w pomieszczeniu.

Ciszę zakłócały jedynie nasze ciche oddechy i dźwięk ołówka ocierającego się o papier. Po jakimś czasie zacząłem przenosić wszystko na płótno farbami. Dałem bezgłośny znak Cielowi, że nie musi już siedzieć w bezruchu, jednak on siedział uważnie mi się przypatrując. W końcu usłyszałem szelest pościeli, co oznaczało, że ciemnowłosy się poruszył, podszedł do mnie i usiadł na stołku, na którym często przesiadywałem, szkicując. Wciągnął powietrze ze świstem.

-To jest cudowne, Sebastianie…-wyszeptał zwracając się do mnie pełnym powagi głosem. Odwróciłem się do niego, rezygnując z dopieszczania prawie ukończonego „dzieła sztuki”. Chłopak był bardziej absorbujący niż moje płótno. Dostrzegłem na jego policzkach kilka łez. Czyżby to, co namalowałem, wzruszyło go? Poczułem się mile połechtany.

Podszedłem do niego i otarłem jego łzy. Patrzyliśmy sobie w oczy w milczeniu.

Nawet nie wiem kiedy nasze usta złączyły się ze sobą, a ja chwyciłem chłopca za uda, unosząc go do góry i przyciskając do ściany.

Nawet nie wiem kiedy znaleźliśmy się na łóżku, całując się zachłannie. Nasze ciała ocierały się o siebie w namiętnym tańcu. Badaliśmy się dokładnie nawzajem, próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Słyszałem jak przez mgłę, że Ciel szepcze do mnie coś cicho. Wydawał się nie wiedzieć do końca sam, że to robi. Obcałowywałem jego ciało znacząc go w kilku miejscach. Był mój, a ja jego. Mógł zrobić ze mną co chciał. Zrobiłbym dla niego wszystko i czułem, że on dla mnie również. Delikatnie obrysowałem każdą jego bliznę, składając na niej pocałunek i szepcząc przeprosiny.

Wszystko działo się powoli, byłem ostrożny, nie chcąc zrobić mu krzywdy. Nasze spocone ciała wciąż się o siebie ocierały, Ciel już nie szeptał, a cicho sapał do mojego ucha.

Byliśmy jednością. My. Razem. Już na zawsze do siebie należeliśmy. W pokoju roznosiły się ciche jęki, a co jakiś czas dało się słyszeć imię któregoś z nas. Świece powoli gasły jedna, za drugą, pogrążając sypialnię w mroku. My nie zwracaliśmy na to uwagi zbyt sobą zajęci. Każdemu z nas zależało na przyjemności drugiego. I oboje ją otrzymaliśmy. To było piękne uczucie, świadomość, że ukochanej osobie jest z tobą dobrze.

Późnym wieczorem leżeliśmy razem na łóżku wtuleni w siebie. Bawiłem się włosami chłopaka, podczas gdy on dokładnie oglądał palce mojej drugiej dłoni. Co jakiś czas któryś z nas kradł drugiemu pocałunek. Jeden z tysięcy, które podarowaliśmy sobie tego wieczora. Nie chciałem już nigdy tego kończyć. Chciałem, by ta chwila trwała wiecznie, nie zakłócona przez kogokolwiek.

-Sebastianie...obiecaj mi, że jeśli miałbym umrzeć...choćby jutro… Pozostaniesz na ziemi i będziesz dalej taki sam jak teraz.

Moja dłoń zamarła na kilka sekund, by po chwili znów zacząć przeczesywać jego granatowe kosmyki.

-Ciel gdybym widział, że na tym świcie ciebie już nie ma nigdy nie byłbym tym samym człowiekiem. Część mojej duszy odeszłaby razem z tobą. Jesteś powodem, dla którego wciąż oddycham.

Chłopak spojrzał w górę na mnie i westchnął cicho.

- Obiecaj mi jedynie, że będziesz żyć. Żyć dla mnie.

-To już inna kategoria, Ciel…- wyszeptałem. Czułem jak jego ciało rozluźnia się w moich ramionach, a oddech uspokaja się. Zasnął, był tak spokojny, jakbyśmy wcale nie rozmawiali o jego śmierci.

-Moja dusza umrze… Ale ciało spełni twoje życzenie, Moja Muzo…-wyszeptałem i wyplatałem się z jego uścisku, przykrywając go. Powróciłem do sztalugi, nie przejmując się takimi drobiazgami jak ubrania.

Malarz (SebaCiel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz