Malarz cz. 9

1.1K 143 38
                                    


Po wspólnym, dość skromnym posiłku, pomogłem mojemu małemu przyjacielowi założyć czyste ubranie. Doprawdy zabawnie wyglądał w zbyt dużej koszuli i spodniach, jakby gdzieś tam się „utopił". Ułożyłem jego nieco niesforne włosy i posadziłem.

-Masz ochotę coś poczytać, może porysować?- podrapałem się po karku, niezbyt wiedziałem co mu zaproponować.

-...M-możesz mnie nauczyć rysować?- spytał cicho i niepewnie jakby się czegoś bał... mnie? Spojrzałem na niego i moje wątpliwości zostały rozwiane, chłopak miał spuszczoną głowę i rumiane policzki. Najzwyczajniej w świecie się wstydził. Postanowiłem go nie trzymać dłużej w niepewności.

-Nie ma sprawy, to będzie zaszczyt.- uśmiechnąłem się ciepło i ukucnąłem przed niebieskookim. Uniósł lekko głowę, a kąciki jego ust pomknęły ku górze, nagle jakby się zawahał.- Coś nie tak?

-Sebastian... ja wiem... robisz dla mnie bardzo dużo, ale... zabierzesz mnie w pewne miejsce? Przepraszam! Masz pewnie mnóstwo na głowie, a ja władowałem ci się w życie z buciorami, ale...

-Ciii... nic nie mów. Oczywiście, że z tobą pójdę. Nie zostawię cię samego.- poklepałem przyjacielsko jego kolano, delikatnie, gdyż bałem się dotknąć jakiegoś siniaka, albo ranę.-Ale pójdziemy jak już przeniesiemy się do nowego domu.

-...domu...-powtórzył cichutko pod nosem.- To co , nauczysz mnie?- uniósł gwałtownie głowę i szeroko się uśmiechnął, często mnie zaskakiwał. Zaśmiałem się i wstałem, poszedłem po szkicownik i podałem go chłopcu, potem przyniosłem mu ołówek. Był rozpromieniony, więc albo bardzo dobrze ukrywał ból i smutek, albo naprawdę był taki radosny. Możliwe jest to, że te dwie opcje się ze sobą łączyły.

Przez kilkanaście minut tłumaczyłem mu na czym polega szkic. Oczywiście z tej bardziej emocjonalnej strony. Szybko podłapał co mam na myśli używając dziwnych porównań.

-To teraz narysuj... no nie wiem... drzewo... Ale nie byle jakie! Takie, które masz tu...- dotknąłem opuszkiem palca jego czoła, a następnie przeniosłem go w okolice jego serca.- I tutaj...

Skupiony zmrużył oczy i podrapał głowę końcówką ołówka. Po chwili się ode mnie odwrócił i zaczął namiętnie coś nanosić na czystą kartkę. Przyglądałem mu się uważnie, starając zapamiętać każdy szczegół mojej Muzy... Wyglądał tak cudownie z tym skupieniem na twarzy. Usiadłem obok niego, nie próbowałem nawet zaglądać mu przez ramię, nie bez powodu się odwrócił. Musiałem to uszanować. Siedzieliśmy w ciszy, którą przerywały jedynie wesołe krzyki dzieciaków z zewnątrz i ciche westchnienia chłopaka. Po dość długim czasie przycisnął szkicownik do piersi i odwrócił w moją stronę. Niepewnie odsunął swoje dzieło i spojrzał na nie krytycznie. Zarumienił się i podał mi je. Zamarłem w szoku. Szkic był smutny, drzewo, nagie, chore, obumierające. Obrazy artysty są odzwierciedleniem jego duszy. Jego w takim razie była pogrążona w smutku i żałobie. Uśmiechnąłem się, gdy dostrzegłem pewien skrzętnie ukryty element. Młody listek na jednej z gałęzi. I słońce gdzieś w oddali.

Odłożyłem jego pierwsze dzieło i objąłem go ramieniem. Jest przepiękny.

-Piękny...- uśmiechnąłem się do niego, a on spojrzał na mnie w szoku.

-Jak to? Przecież... gałęzie są krzywe, nagie, chore... już dawno nie ma tam zwierząt... no i to drzewo jest samotne. Nie ma nic wokół...

-Ciel... Między jego gałęziami prześwituje słońce, trawa wokół jest zielona, błyszczy się... I wcale nie ma nagich gałęzi... jest jeden malutki listek i zwiastuje odżycie tej rośliny...- spojrzał mi w oczy zdziwiony.

-Zauważyłeś...?

-Zauważyłem.-uśmiechałem się i przeczesywałem jego miękkie włosy. Siedzieliśmy w zupełnej ciszy, aż usłyszałem charakterystyczny stukot, a po chwili rozległo się pukanie do drzwi. - To pewnie Anna.- niechętnie się odsunąłem i wstałem, otworzyłem drzwi lekarce.

-Gotowi moi mili?- uśmiechnęła się pogodnie do Ciela i wykonała ręką jakiś dziwny ruch w powietrzu.- Ptaszki rosną, kwiatki ćwierkają... idealny dzień na zmianę otoczenia...

-Ale Pani Anno... Jest zima...-powiedział nieśmiało niebieskooki, a ta klasnęła w dłonie.

-Otóż to! Żadnych alergii, widzisz? Idealny dzień!

Pokiwaliśmy posłusznie głowami, oboje byliśmy skonsternowani. Wstałem szybko i spakowałem najpotrzebniejsze dla nas rzeczy, Ubrałem chłopca w płaszcz i wziąłem na ręce. Chyba czas go trochę utuczyć, jest lekki... ale równie dobrze może być to spowodowane stresem. Długotrwałym stresem. Uśmiechnął się do mnie i chwycił moją koszulę. Okazało się, że na dole czekał powóz, więc zostawiłem Ciela razem z Anną i pobiegłem na górę, udało nam się wziąć wszystkie rzeczy i z ciężkim sercem opuściłem dom, w którym spędziłem większość życia. Ale Anna miała rację. Nie mogę dłużej żyć przeszłością. Muszę patrzeć w przyszłość, a do tego teraz mam moją Muzę... muszę dbać o Ciela. Żeby miał wszystko, czego mu potrzeba... by się rozwijał i nie bał każdego kolejnego poranka, by nie zrywał się w nocy z płaczem i mnie nie rozpoznawał. Teraz byłem za niego odpowiedzialny. Chroniłem go.

Jego szczęście było teraz najważniejsze.

~Ciel~

Patrzyłem przez okno zafascynowany, sypiącym z nieba śniegiem. Dziś rany już aż tak nie dokuczały. Było znośnie i dość zabawnie. Lekarka, która wczoraj mnie badała, opowiadała co jakiś czas śmieszne żarty, z których śmiał się nawet woźnica. Zagadałem go na chwilę, mówił mi gdzie dokładnie jesteśmy. Wtrącał zabawne anegdoty, przez co niemal płakaliśmy ze śmiechu. Tylko Sebastian wydawał się nieco apatyczny, nieobecny. Ściskał mocno znajomy mi szkicownik. Aż tak go to zaciekawiło? A może szukał drugiego dna? A przecież to zwyczajny rysunek, prawda? A może nie spełnił jego oczekiwań? W końcu to też jakaś możliwość.

-Sebastian? Wyjdziemy potem ulepić bałwana?- oderwał się od swoich myśli, niemal drgnął. Przeniósł wzrok na moją twarz i szeroko się uśmiechnął.

-Oczywiście, hrabio...- zaśmiał się, a ja spaliłem buraka.

-Żaden hrabia, Ciel. Powtórz! C-I-E-L. I koniec. Kropka.-naburmuszyłem się niczym dziecko, co wywołało kolejną salwę śmiechu. Po chwili i ja parsknąłem, gdyż nie mogłem wytrzymać. Było swobodnie, przyjemnie. Zupełnie inaczej niż w moim rodzinnym domu. Tam wszystko było sztuczne i sztywne. Albo ojciec i jego nowa żona byli agresywni... jeśli nie w stosunku do mnie, to do reszty mieszkańców.

Postanowiłem sobie już nie zawracać tym wszystkim głowy, niestety, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że wkrótce znów zetknę się razem z „rodzicami". Nikomu nie miałem zamiaru tego mówić. Bałem się tylko, co się stanie jeśli dowiedzą się z kim przebywam. Boję się, że Pani Annie stanie się krzywda... albo Sebastianowi. A on jest moim jedynym przyjacielem. Najlepszym... bo jest prawda? To mój przyjaciel, prawda? Chyba tak właśnie jest. Sebastian to mój przyjaciel do grobowej deski. Tak się mówi, nie?

Malarz (SebaCiel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz