W nocy obudził mnie cichy płacz i błagania o pomoc. Otworzyłem gwałtownie oczy zdezorientowany. Okazało się, że przez sen delikatnie przytuliłem chłopca, a ten teraz szarpał się wystraszony, a co ciekawsze… wciąż spał. Przygarnąłem go do siebie ramieniem i pocałowałem w czoło.
-Ciel… Spokojnie nie płacz… To tylko zły sen…- szeptałem mu do ucha i wplatałem palce w jego miękkie włosy.- Obudź się Ciel… to sen. Tylko zły sen…
Uniósł powoli zapłakaną twarz do góry i patrzył mi w oczy przerażony. I, niech mnie cholera, ale moje serce cierpiało wraz z nim. Nie chciałem, by się bał i przez to nie sypiał zbyt dobrze. Gdybym dostał w swoje ręce jego oprawców…! Ugh! Najpierw wyrwałbym im po kolei każdy paznokieć, potem poodcinałbym im palce, stopy… dłonie… spalił włosy… odciął język i wydrapał oczy, ale to na końcu. Wcześniej rozkoszowałbym się ich przepełnionymi bólem wrzaskami i przerażonym wzrokiem. Moje myśli są straszne i krwawe, a teraz powinienem go pocieszać. Dureń. Uśmiechnąłem się do nastolatka i pocałowałem w czoło.
-To tylko ja… Sebastian… nie płacz… to był tylko zły sen. Obronię cię… Przed każdym.- zapewniłem szeptem, głaszcząc go po policzku. On tylko gwałtownie wciągał powietrze, co przychodziło mu z trudem. Anna miała racje. On nie może tu dłużej zostać, bo może poważnie się rozchorować. Nie chcę, by cierpiał przez moją głupotę.- Mam sobie iść?
Chłopak zareagował gwałtownie i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu chwycił za koszulę, która służyła za koszulę nocną, wtulił w nią policzek i rozpłakał się głośniej.
-Nie idź! Nie zostawiaj mnie, błagam!- kaszlał i krztusił się łzami na zmianę. Ja tylko go ścisnąłem ostrożnie.
-Jeśli chcesz bym został, zostanę. Nie bój się. No już spokojnie… wdech i wydech… dokładnie…- uśmiechnąłem się do niego ciepło, czego nie mógł do końca zauważyć, przez egipskie ciemności panujące w pomieszczeniu. Westchnął cichutko i powoli zaczął się uspokajać.
-Ja… przepraszam, że cię obudziłem w środku nocy… nie chciałem…- wyszeptał, gdy był już spokojny. Zdziwiło mnie to. Nie miał przecież za co mnie przepraszać! Mój Boże… ten chłopak to cudo. Nie dość, że to on ma z nas dwóch gorzej, to jeszcze mnie przeprasza, za to, że nieświadomie zakłócił mój sen. Takie z niego delikatnie i wyczulone na krzywdę innych stworzenie… Dlaczego niebiosa tak karzą dobrych ludzi?
-Nie masz za co przepraszać, Ciel… wyśpij się… jutro zmieniamy miejsce zamieszkania. Spodoba ci się u Anny. Mówię ci.- uśmiechałem się delikatnie i opowiadałem mu jakieś bzdury, by jego wymęczony organizm zaznał odpoczynku. W końcu jego ciało stało się bezwładne, a oddech uspokoił i wyrównał. Zasnął.
Nadal go tuląc, ułożyłem się wygodniej i westchnąłem. Młody będzie miał ciężką drogę do przebycia, ale za wszelką cenę sprawię, że znów będzie uśmiechnięty, bo podejrzewam, że kiedyś taki był.
Reszta nocy minęła nam spokojnie. Obudziłem się z samego rana i cudem wyplątałem z ramion piętnastolatka. Ten westchnął tylko cicho i z grymasem pokręcił nosem. Zaśmiałem się i poszedłem się ubrać, wykonałem poranną toaletę i przygotowałem dla nas śniadanie. Tego dnia miałem cudowny humor i wątpiłem w to, że coś jest w stanie go zepsuć. O nie, nie! Dziś będę chodził z szerokim uśmiechem na twarzy! Postanowione, o!
~Ciel~
Było mi tak cudownie ciepło i wygodnie. Nie chciałem się ruszać z tego przyjemnego miejsca. Mógłbym tak leżeć wiecznie… Otworzyłem nieco niechętnie jedno oko i potarłem je, ziewając szeroko. Oprócz nocnej przygody spało mi się cudownie. Miałem wrażenie, ze ktoś dał mi wielkiego miśka i tuliłem się do niego mocno. Zdecydowanie się wyspałem, a i rany wydawały się nie być takie dokuczliwe jak wczoraj.
Nagle usłyszałem jak ktoś wchodzi do pokoju, więc odwróciłem się w stronę dźwięku i mimowolnie uśmiechnąłem.
-O… Wstałeś. Dobrze się składa…- uśmiechnął się szeroko i wrócił do, jak mniemam, kuchni. Po chwili wyszedł z niej niosąc dwie filiżanki z jakimś parującym napojem.- Gorąca herbata z cytryna i cukrem na dobry początek dnia...paniczu.- uśmiechnął się i ukłonił na pokaz, a ja zachichotałem. Ten dzień zaczął się wspaniale. Ciepła herbata, uśmiechnięty towarzysz… ból mi nie dokuczał. Żyć, nie umierać!
-Dziękuje…- uśmiechnąłem się zarumieniony i odebrałem od niego filiżankę. Przyglądałem się jej. Pokrywały ją delikatne, fioletowe kwiatki, tworzące drobniutkie obręcze.- Ktoś miał wielki talent… ty je pomalowałeś?- uniosłem na niego wzrok z delikatnym uśmiechem.
-Dzieło mojej matki… piękne, prawda?- jego wzrok stał się melancholijny i zawiesił na pięknej porcelanie. Poczułem, że powiedziałem coś nie tak.
-W-wybacz… nie chciałem…
-Hej! Nie masz za co przepraszać…- uśmiechnął się do mnie i pogłaskał po włosach.
-Chcesz mi opowiedzieć? Ja… zrewanżuję się tym samym…- szepnąłem nieśmiało. Przytaknął powoli.
-Zginęła pod kołami powozu… jak miałem sześć lat… To był cudowny dzień, przynajmniej miał taki być. Poszła do miasta załatwić sprawunki i poślizgnęła się na lodzie… upadła… nie zdążyła nawet krzyknąć, a rozpędzony powóz…- mówił niepewnie, co jakiś czas wahał się przy jakimś słowie. Chwyciłem delikatnie jego dłoń chcąc dodać mu otuchy.
-Nie jesteś już sam… Masz mnie, no nie?- ścisnął ostrożnie moją dłoń. Pokiwał głową i spojrzał mi prosto w oczy. Odchrząknąłem.- Teraz moja kolej… um… swojej mamy w ogóle nie pamiętam. Zmarła przy porodzie, ale ojciec bardzo często mnie… do niej porównuje…- wyszeptałem nieświadomie dotykając swoich ust, krzywiąc się obrzydzony. Zauważył to.
-Ciel… czuję, że twoja historia jest dłuższa… powiedz mi, jak będziesz gotowy. Nie zmuszam cię do niczego. Pamiętaj o tym, okej?- westchnąłem i upiłem łyk gorącego napoju. Przytaknąłem z ociąganiem. Nie byłem przyzwyczajony do mówienia o swoich uczuciach, co chyba szybko zrozumiał. I chwała mu za to! Lubiłem go z każdą sekundą coraz bardziej. Z jakiejś przyczyny widziałem w nim bratnią duszę i ostoję. Czułem, że mogę mu ufać tak bardzo jak ufałem… Tanace… Tak dawno o nim nie myślałem. Wszystkie te wydarzenia przyćmiewały mój ból po jego stracie. I chyba tak musiało być. Mój opiekun nie cieszyłby się gdybym spędzał całe dnie nad jego grobem i opłakiwał aż do wyczerpania oraz bólu głowy. Sebastian był trochę jak on. Nie był obojętny na krzywdę innych, pomagał za wszelką cenę, nie martwiąc się czy dobrze robił. Po prostu pomagał. Był kimś o wielki, złotym sercu. Mimo że tak nie wyglądał, gdyż jego wygląd mógł się bardziej kojarzyć z władcą otchłani piekielnej.
Był kimś kto mi pomógł. Podał pomocną dłoń, podniósł i próbował nauczyć chodzić na nowo.
/Oto kolejna część Malarza, liczę na gwiazdki i komentarze (nie to, że od was żydzę czy coś xD ). Widzimy się jutro~ /
CZYTASZ
Malarz (SebaCiel)
FanfictionCiel ma ojca i macochę. Jego rodzina jest bogata i każdy myśli, że życie w domu państwa Phantomhive jest usłane różami. Sebastian to ubogi malarz, który pewnego dnia zauważa w parku smutnego chłopca. Wreszcie znajduje swoją Muzę.