Malarz cz. 5

1.2K 157 15
                                    

Wstałem ostrożnie z ławki, biłem się sam ze sobą. Chciałem podejść do chłopaka i zapytać co mu jest, ale z drugiej strony bałem się, że ten, widząc tak obrzydliwego człowieka jakim jestem, ucieknie. Najchętniej porwałbym go i nigdy nie wypuścił ze swego domu. Ale nie mam warunków, by go przetrzymywać. To delikatna istota, która wymaga największych wygód, na które niestety mnie nie stać.

Nie kontrolowałem swoich poczynań, więc nie zorientowałem się, że wgapiam się w Ciela dość nachalnie, a ten ku mojemu nieszczęściu zauważył to i ze strachem w oczach wstał prędko i uciekł. Pewnie pomyślał, że jestem jakimś zboczeńcem albo mordercą. Kurwa. Tak zwalić nasze pierwsze spotkanie. Musiał wystraszyć go sam mój wygląd.

Prędko chwyciłem swoje przybory i pobiegłem w stronę idącego szybkim krokiem młodego arystokraty, którym niewątpliwie był. Byłem coraz bliżej niego, więc zwolniłem i powoli go dogoniłem, on przerażony moim widokiem odskoczył i szybko ruszył przed siebie.

-Czekaj! Ja chciałem tylko zapytać o coś...- złapałem go delikatnie za ramię, ale na jego twarzy pojawił się grymas bólu, odsunąłem dłoń.- Nie chcę cię skrzywdzić. Jestem malarzem, jestem tu codziennie...- chciałem mówić dalej, ale serce mi przyspieszyło, mam mu powiedzieć, że codziennie go widuje? Że mu się przypatruje? Cholera. Nie pomyślałem o tym. Bardzo nie chciałem przestraszyć chłopaka.- Potrzebujesz pomocy?- szepnąłem niepewnie. Czułem jak na moje policzki wypływa rumieniec, chłopaczek bardzo mnie onieśmielał swoim pięknem, zwłaszcza, że byłem jego zupełnym przeciwieństwem. Odważyłem się spojrzeć mu poważnie w oczy i ostrożnie odsłoniłem jego siny policzek. Czułem całym sobą, że coś z nim jest nie tak. Może nie z nim, a raczej z domem, w którym mieszka.

Jego wzrok stał się bardziej pusty, nie wyrażał już przerażenia, a coś na wzór smutku. Nie chciałem, by jego oczy kiedykolwiek tak wyglądały. Były przeznaczone do miłości i radości. Któż tego nie rozumie?! Malinowe usta wygięły się w grymasie smutku, widocznie nie umiał zbyt okazywać emocji, przy niezaufanych osobach. Objął się ramionami i wbił wzrok w czubki eleganckich butów. Zauważył chyba już, że nie mam zamiaru go skrzywdzić, ale mimo to odsunął się odrobinę. Teraz mogłem przyjrzeć się jego szyi. Rzeczywiście, w niektórych miejscach znajdowały się brzydkie, zasinienia, które musiały być dokuczliwe i bolesne. Z tej odległości widział również ślady po zębach dorosłego człowieka. Serce mi się krajało, gdy pomyślałem co mogą oznaczać te ślady. Chłopak najprawdopodobniej nawet nie był świadom, że ktoś go molestuje. Albo był w zupełności świadom. Nie mogę pozwolić, by do końca życia bał się tak samo jak ja kiedyś.

-Nikt mi nic nie robi.- szepnął płaczliwym głosem. Brzmiał jakby to siebie o tym przekonywał. Uklęknąłem na jedno kolano i uśmiechnąłem się do niego ciepło, chwyciłem delikatnie jego dłoń, a on ścisnął moją bardzo mocno, po jego policzku spłynęła łza.- ...Tanaka... - usłyszałem cichutko wypowiedziane imię. Mówił coś sam do siebie. Po kilku minutach uniósł na mnie wzrok.

-Chodźmy na herbatę do mnie. Musi być Ci zimno.- jak na zawołanie chłopiec zadrżał z zimna. Powoli przytaknął i spojrzał prosto w moje oczy. Przeszedł mnie dreszcz. Miał taki dojrzały wzrok. Mimo mojej obawy, że teraz ucieknie i więcej go nie zobaczę, ten uśmiechnął się uroczo i przytaknął. Rozradowany zacząłem iść z nim w stronę swojego rozwalającego się mieszkania. Jako, że powoli zbliżały się Święta ozdobiłem mój dom jak najlepiej umiałem. Co roku siedziałem nad ozdobami dnie i noce. Po Świętach oddawałem je dzieciom, które twierdziły, że są śliczne.

Gdy zaszliśmy pod moją kamienicę, chłopak wydawał się być urzeczony. Jak się domyślałem nigdy nie zapuszczał się w te rejony miasta lub nigdy nie widział ich z tak bliska. Dzieci biegały rozweselone i obrzucały się śniegiem. Starsze widząc bogato ubranego chłopca, przystawały przestraszone. Często bogato ubrani ludzie zabierały domy biednym ludziom, tylko dlatego, że wykupili kamienicę, by otworzyć nowy sklep. Gdy się tylko orientowały, że młodzieniec idzie razem ze mną, od razu uśmiechały się i machały do nas. Podbiegła do nas niziutka blondynka o długich, kręconych włosach.

-Panie Sebastianie! Panie Sebastianie! Niech się Pan z nami pobawi! Chcemy ulepić bałwana!- krzyknęła i wyszczerzyła się w szczerbatym uśmiechu. Była doprawdy urocza, miała na sobie cieplutki płaszcz o kolorze ciemnozielonym, podobnie jak jej oczy. Pochodziła z rodziny średnio zamożnej, ale jej rodzice nie bali się wypuszczać jej by bawiła się z innymi. Była typem dziecka, które kocha ludzi. Sam często zajmowałem się dzieciakami z okolicy. Uśmiechnąłem się do dziewczynki i spojrzałem na mojego towarzysza.

-Jak myślisz? Też chcesz ulepić z nami bałwana?- zapytałem go i poczochrałem po włosach, uważając, by nie odsłonić jego siniaka, mógłby niepotrzebnie wzbudzić zamieszanie. Moja Muza zerknęła na mnie z pytaniem w oczach, widziałem w nich ukrywaną radość. Może nigdy nie lepił bałwana?

-Jeśli mogę...- zarumienił się, a dziewczynka pisnęła i przytuliła nas.

-Musicie chwilę poczekać, mój gość nieco marźnie. Zaraz wrócimy.- uśmiechnąłem się. Byłem w szoku, że chłopak tak chętnie się zgodził. Widocznie się wstydził swoich emocji. Zaprowadziłem go do swego mieszkania i chwyciłem wełnianą czapkę oraz rękawiczki i szalik. Ubrałem młodego arystokratę i uśmiechnąłem się do niego. – Nie musisz się wstydzić. Nigdy nie lepiłeś bałwana?

Rumieniec, który ponownie wypłynął na jego twarz wyraził wszystko. Nigdy nie lepił bałwana.

-W takim razie teraz się to zmieni. A potem poczęstuję cię makowcem i wypijemy herbatę, co ty na to?- uśmiechnąłem się i uświadomiłem sobie, jak bardzo zakręconym człowiekiem jestem. Nie znam przecież jego imienia. - ...Uhm... wybacz, pytam dopiero teraz... Jak masz na imię?

- Ja... mam na imię Ciel. Ciel Phantomhive.- wykręcał ręce zawstydzony. Ciel. Tak jak myślałem. Był taki uroczy i dobry. Jak baśniowy książę. Albo księżniczka? Uśmiechnąłem się do swoich myśli. Nadal się dziwiłem, że mi zaufał tak łatwo. To musiało znaczyć, że był krzywdzony przez kogoś bliskiego sobie i szukał oparcia. A tak łatwo można było go skrzywdzić. Poczułem ulgę, ze to ja go zaczepiłem w parku, a nie na przykład jakiś morderca, albo, o zgrozo, Kuba Rozpruwacz. Chociaż ten drugi raczej gustował w kobietach o lekkich obyczajach.

Wyszliśmy z kamienicy. Bawiliśmy się świetnie. Ciel cały czas się uśmiechał, czasami rozpętywała się wojna na śnieżki. Po udanej zabawie pożegnaliśmy grupkę dzieci, odprowadziliśmy do domów i wróciliśmy do mojego mieszkania. Tam usiedliśmy przy kominku z herbatą i wspaniałym makowcem. Rozmawialiśmy na błahe tematy. Widocznie tego potrzebował, jak się dowiedziałem podczas rozmowy, piętnastolatek. W pewnym momencie zapadła cisza. Nie była ona niekomfortowa. Wręcz przeciwnie. Była niezwykle przyjemna.

-Ciel.. zgodzisz się bym kiedyś cię namalował? Z bliska.- uśmiechnąłem się delikatnie i pogłaskałem jego miękkie włosy.

-Oh... No dobrze...- uśmiechnął się, ale po chwili posmutniał.- Muszę wracać do domu...

-Odprowadzę cię. Nawet nie wiesz jak cieszę się, że się zgodziłeś.- pomogłem mu się ubrać, sam również to zrobiłem i ruszyliśmy. Pod jego dom dotarliśmy w ciszy, mijaliśmy sklepowe witryny udekorowane już na Boże Narodzenie, ludzi, którzy się śmiali i zarażali dobrym humorem. To było niecodzienne. Może to ja mam tak dobry humor, że nie zauważam pijaków i prostytutek?

-Dziękuję za dzisiaj Sebastianie... Miło było cię poznać i ...chciałbym kiedyś cię jeszcze spotkać.- uśmiechnął się.

-Na pewno się spotkamy. Dobranoc książę... -uśmiechnąłem się, a on powoli poszedł w stronę okazałej rezydencji, stałem przez bramą z rękoma w kieszeniach płaszcza i uśmiechem na ustach, póki nie zniknął w środku rezydencji. Potem w świetnym humorze wróciłem do domu. Spojrzał na mnie ufnymi oczami.

Mój Ciel. Mój książę...


Malarz (SebaCiel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz