V "Przeprosiny?"

1.6K 121 29
                                    

Frisk


Wstrzymałam oddech, czując jak kropelki potu spływają po mojej buzi.
Ta osoba odwróciła mnie twarzą do siebie i spojrzała mi prosto w oczy.
Odetchnęłam z ulgą widząc Undyne.
Była ubrana w krótkie spodenki, a jej górna część ubrania przypominała piżamę.
No w końcu była noc, niczym dziwnym było widzieć ją w takim stroju.
- Woow, mały punku. Co ty tutaj robisz o tej godzinie? - Zamrugała z niedowierzania, a ja podrapałam się w tył głowy.
- Ja... um... tak sobie spaceruje. - Zaśmiałam się nerwowo i stałam zdumiona faktem, że ryba z łatwością mi uwierzyła.
- Aha! Nocny trening, powiadasz? To coś dla mnie! Niestety, właściwie jestem już przebrana, a Alphys prosiła o kolejny maraton, więc muszę odmówić. - Posmutniała, krzyżując ręce. Zacznę od tego, że nikt jej na to nie zapraszał, chyba lubi wtykać nos w nie swoje sprawy.
- W każdym razie pora już na mnie. - Odwróciłam się napięcie, zauważając cień rzucany z lamp.
Niska sylwetka była znajoma.
Wzdrygnęłam się, widząc, że postać się zbliża.
Chciałam uciekać, ale Undyne stała mi na drodze.
- Cześć, Sans! Ty także na wieczornym treningu? Nie spodziewałam się tego po tobie, leniu! - Zaśmiała się, a kościotrup zdążył już podejść do mnie wystarczająco blisko.
Wbiłam wzrok w ziemię, unikając kontaktu z jego oczodołami.
- Mogłabyś zostawić nas samych? - Zapytał, a ona odpowiedziała mu, odchodząc.
- Jasne, dobranoc. - Szybko się oddaliła, a ja chciałam zrobić to samo.
Patrzyłam jak znika w ciemnym lesie. Zamyśliłam się i wyrwał mnie z moich fantazji dreszcz, który poczułam na skutek zetknięcia się dłoni Sansa z moją ręką.
Rzucał mi poważne spojrzenie trzymał moją dłoń, zapewne abym mu się nie wyrwała.
Dawno u niego nie widziałam takiego wyrazu twarzy.
- P-puść mnie! - Krzyknęłam, szarpiąc ręką oraz robiąc krok do przodu.
Wtem zaczęłam tracić równowagę, spadając na plecy.
Szkielet pociągnął mnie w swoją stronę, przekręcając.
Zatrzymał mnie tuż przy swojej czaszce, trzymając za nadgarstki.
- Dziecko, słuchaj. Nie mam zamiaru bawić się z tobą w berka, rozumiesz? - Powiedział szorstko, po czym westchnął, a mi do kącików oczu zbierały się łzy.
- Cieszę się, że nic ci nie grozi, ale musimy porozmawiać. Po pierwsze... - Spojrzał na moją twarz, całą zasmarkaną i postawę.
Nogi uginające się oraz ciało drżące ze strachu.
- Mała... spokojnie. - Dodał łagodnie, przyciągając do siebie. Przytulał mnie, choć ja dalej nie czułam się komfortowo.
W pewnym momencie poczułam na sobie kropelki wody.
Zaczęło padać.
- Frisk, ja... przepraszam... błagam, daj mi się wytłumaczyć. Nic ci nie zrobię, przysięgam! - Ścisnął mnie mocniej, a mi serce zabiło na myśl o śmierci Toriel z jego winy.
- Dlaczego ją zabiłeś!? Co ty tu chcesz niby tłumaczyć? - Pociągnęłam nosem, chowając twarz w jego ramieniu.
- To nie ja, nic mi nie powiedziałaś, więc przyszedłem sprawić co u niej, ale zobaczyłem tylko szatę, ukrytą pod komodą w jej pokoju. Później zaczęłaś mówić, że to ja, lecz nie mam z tym nic wspólnego. To ty to przede mną zataiłaś, czemu?! - Przełknęłam głośno ślinę i poczułam jak poluzowuje uścisk. Odsunęłam się od niego ostrożnie.
Dalej mu nie ufałam.
- Bałam się, myślałam, że zwalisz to na mnie! -  Przez cały czas płakałam, ale po tych słowach, Sans wytarł łzę z mojego policzka i spojrzał na mnie łagodnie.
- Nigdy bym cie o to nie obwinił. Nie po twojej zmianie oraz tym co przeszliśmy. - Uśmiechnął się, a mi zaczęło brakować naszych radosnych chwil.
- To kto w takim razie się jej pozbył?! Przecież sam chciałeś zrobić to samo ze mną, łżesz! - Odepchnęłam go od siebie i próbowałam uciec, ale potknęłam się o byle kamień, upadając na ziemię.
Przez swoją niezdarność, jeszcze bardziej się rozpłakałam.
Bałam się mu zaufać ponownie, lecz poczucie winy nie dawało mi spokoju, gdy myślałam o tym, że to mogę źle robić.
Co ja mam począć?
Ścisnęłam rączki w piąstki, chlipiąc, dopóki kościotrup nie położył na mojej głowie dłoni i nie pogłaskał po niej.
Wykonywał bardzo wolne i spokojne ruchy, które mnie wyciszyły.
Mój szloch przerwało ziewnięcie, poczułam jak moje powieki stają się ciężkie.
- Proszę... nie zabijaj mnie. Proszę, proszę, proszę... - Zaczęłam błagać pod nosem w ciszy, następnie mój stary przyjaciel podniósł mnie z ziemi i oparł o pień drzewa.
- Tamto było niechcący, nigdy bym cię nie skrzywdził. Pewien gość bardzo tutaj namieszał i przez niego to wszystko, ale mam sojusznika, pomoże nam tylko musisz mi uwierzyć oraz trzymać się blisko mnie. - Patrzyłam na niego gdy mówił do mnie z góry, niestety coraz gorzej mogłam go zrozumieć z powodu senności.
Nie mogłam spać po śmieci kozicy i teraz dało mi się to we znaki.
- Choć ze mną. Jutro wyjaśnię ci wszystko wraz z moim nowym kolegą. Obiecuję, że nic ci się nie stanie, zaufaj mi. - Wyciągnął w moją stronę rękę.
Wahałam się.
"Zaufaj mi"...
Ta cała historyjka nie była zbyt wiarygodna, lecz jakaś część mnie postanowiła z nim pójść.
Chwyciłam jego kończynę, stając na równe nogi, wytarłam rękawem mokrą od łez buzię.
Po zaledwie sekundzie, moim oczom ukazał się zaciszny kącik naszego ulubieńca.
Zdziwiło mnie, że Papyrus leży pod kocami na podłodze, czytając książkę.
Zauważając nas, wstał i uśmiechnął się do mnie.
- Już jesteś! Wiedziałem, że sobie poradzisz. - Uśmiechnął się do Sansa, a do mnie puścił oczko.
Zdezorientowana schowałam się za szkieletem, nie rozpoznajac drugiego kościotrupa.
- Och, spokojnie. To jest... właściwie jak ty się nazywasz? - Spytał go Sans, wkładając ręce do kieszeni.
- Tak jak twój brat, ale mów mi Honey. - Wygładził swoje ubranie i przeciągając się, dopowiedział.
- Dobra! Bierzmy się do wytłumaczenia tej pannie wszystkiego od początku! - Spojrzałam na swojego przyjaciela, wyglądał na nieco spiętego, lecz poprowadził mnie w kierunku jego kolegi, który usiadł z nami wszystkimi na ziemi.
- Zanim zaczniemy, to... nie wiem czy wiesz, ale on zabił Toriel z tego wymiaru. - Przemówił Sans.
- Ach tak, więc już zaczął działać. To nie dobrze, musimy się pospieszyć. - Zmarszczyłam brwi i skrzyżowałam ręce na piersi.
- Jaki "ON", kogo złapać, o co chodzi!? - Domagałam się wyjaśnień.
- Wraz ze mną przeniosła się tutaj jeszcze jedna osoba, która ma złe intencje. Nie wiemy czego chce, ani z kim współpracuje, lecz pewne jest, że pozbył się kozicy. Warto wspomnieć, że twój szkielet ma przez niego nie małe problemy z kontrolowaniem swojej mocy. - Siedziałam w ciszy, analizując każde jego słowo.
- To dlatego wtedy cię przypadkiem... rozumiesz? - Przeniosłam spojrzenie na niższego kościotrupa, który patrzył na mnie smutnym wzrokiem.
- Szukałem cię, bo bałem się, że ten psychol cię znajdzie. - Dopowiedział, a ja otworzyłam usta ze zdziwienia. Po chwili szybko je zamknęłam i przyjrzałam się podłodze, przetwarzając każdą informację.
Zastanawiałam się czy powinnam była w to wszystko uwierzyć.
- Honey, tak? - Rzekłam do niego.
- Ta, o co chodzi? - Dopytywał się.
- Czemu nam pomagasz? - Przyglądałam się mu nie ufnie.
- W sumie to bez większego powodu. Trafiłem tu z czystej ciekawości i nie mam jak wrócić z powrotem, jeśli uda mi się wam pomóc, to możliwe, że przyciągnie to uwagę sił wyższych, które przetransportują mnie do mojego wymiaru. - Wyjaśnił.
- Pochodzisz z innego świata? Ten typek też? Jakim cudem mógł się tu dostać, skoro ty oczekujesz, że siły wyższe to za ciebie zrobią? - Zagłębiałam się w temacie, siadając w siadzie krzyżnym.
- To nie tak, owszem, są pewne osoby, które są w stanie się między nimi przenosić, jednakże większość tego nie potrafi. Oczywiście są różne sposoby, dzięki którym staje się to możliwe. Nie rozgryzłem jeszcze tego, ale na pewno, którymś z nich dostał się tu Dust. - Teraz wszystko stało się jasne.
- Dust to ta osoba, która chce mi coś zrobić? - Upewniłam się.
- Dokładnie. - Odrzekł.
- Do czego mu ja? - Serce zaczęło mi szybciej bić i nawet nie zwróciłam uwagi na to, jak w zaledwie moment cała ta bajeczka stała się dla mnie niezwykle poważną sprawą.
Chyba za bardzo przywiązałam się do Sansa, aby nagle traktować go jak wroga.
- Tego jeszcze nie wiemy. Najlepiej będzie, jeśli zostawisz rozwiązanie tego nam oraz zostaniesz w tym pokoju. - Stwierdził Sans, wędrując w stronę łoża.
Nim coś odpowiedziałam, upadłam na miękkie legowisko.
- Hej, uważaj! Nie nadużywaj swoich mocy. - Ostrzegł go, Honey.
- Wyluzuj, tylko ją przeteleportowałem. - Wytłumaczył się szkielet, idąc na drugą stronę pomieszczenia.
- Będę na dole na kanapie, jeżeli ktoś by pytał. - Opuścił pokój, zamykając za sobą drzwi.
Położyłam się na plecy, spoglądając w okno.
Dalej padał deszcz.
Kropelki spływały po szybie, wydając przy tym charakterystyczny dźwięk.
Chciałam to wszystko przemyśleć.
Jak bardzo niebezpieczny był ten gość, właściwie nawet nie wiedziałam jak wygląda.
Może to wciąż było kłamstwo...
Rozmyślałam nad tym.
Przewróciłam się na bok, lecz szybko pogrążyłam się we śnie.
Nagle się obudzilam, podnosząc do pionu.
Śnił mi się koszmar, był okropny i próbowałam o nim zapomnieć.
Zaistniała w nim sytuacja przypominała tę z wczorajszego dnia, kiedy Sans o mały włos mnie nie zabił.
Spojrzałam na Papsa. Spał twardo po drugiej stronie. Przeszłam na palcach obok niego i wymknęłam się z pokoju, schodząc cicho po schodach.
Zabrałam kurtkę z wieszaka. Włożyłam stopy do butów i wyszłam z domu, czując fale świeżego, zimnego powietrza, uderzającego mnie w twarz.
Westchnęłam głęboko, zazdroszcząc Sansowi mocy teleportacji.
Postanowiłam przejść się kawałek, musiałam ochłonąć po tym śnie.
Temperatura bardzo spadła.
Gdy zgubiłam się w wielkim lesie, zaczęłam tęsknić za ciepłym łóżkiem.
Przypomniało mi się, że nie widziałam szkieleta na sofie.
To było dziwne, ale zapewne tylko mi się przywidziało.
Skupiona byłam wtedy na ulotnieniu się stamtąd.
Moje ciało zaczęło drżeć, a ja szybko pożałowałam, że opuściłam legowisko.
W oddali zauważyłam dwie niewyraźne sylwetki.
Pierwsza z nich trzymała w dłoniach coś długiego, zaostrzonego na końcach.
Skojarzyło mi się to z włócznią, jaką posługiwała się Undyne.
Zaś ta druga, była niska i unosiła rękę do góry.
Po chwili usłyszałam dziwnie znajomy dźwięk, a potem łomot.
Ziemia zadrżała.
Wzdrygnęłam się, przerażona.
Chciałam stąmtąd uciec, ale ciekawość mi na to nie pozwoliła.
Ujrzałam tonę krwi.
Odgłosy tupania stawały się coraz głośniejsze. Jakaś postać zbliżała się w moim kierunku, choć nie mogłam się jej za dobrze przyjrzeć.
Pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl, był Sans.
Nie połączyłam faktów z tym, czego się już dowiedziałam od Honey'a.
Miałam przeczucie, że to on, gdyż nie widziałam go śpiącego w salonie na dole.
Kiedy dotarło do mnie, że ryba została zamordowana, upadłam na kolana, szlochając.
Niestety nie było na to czasu.
Musiałam wziąć się w garść.
Teraz albo nigdy!
Zawróciłam, starając się uciec od niego jak najszybciej.
Miałam już dość jego wymówek, w tamtej chwili byłam pewna, że więcej mu już nie uwierzę.
Pobiegłam ile sił w nogach, przed siebie, owinęłam szyję szalikiem, który znalazłam w kieszeni kurtki i skierowałam się w głąb lasu.
Na tyle głęboko, żeby nie mógł mnie znaleźć.
Aby mnie nie zabił.
Tak naprawdę nie przemyślałam tego, chciałam tylko odciąć się choć na chwilę od tych nurtujących mnie spraw.
Po pewnym czasie opadłam z sił.
Zemdlałam i obudziłam się jakiś czas później w czyichś ramionach.
Było widno, więc zgadywałam, że był ranek.
Wytęrzałam wzrok, kierując oczy w górę.
Pierwsze skojarzenia doprowadziły mnie niemal do zawału.
Taki sam ubiór, ten sam wygląd.
Jednak ten szkielet nosił na głowie kaptur, co u mojego kościotrupa było rzadkim widokiem.
Odruchowo mu się wyrywałam i przysunęłam do pnia drzewa plecami.
- S-Sans!? - Zapytałam jąkając się, a on po chwili odpowiedział.
- Nie do końca. - Uśmiechnął się dość niepokojąco.
- Więc kim jesteś? - Do głowy zaczęły przychodzić mi najgorsze scenariusze. Przypomniałam sobie co mówił mi Honey razem ze szkieletem.
Z trudem łapałam oddech, a po mym czole spływały kropelki potu.
Zdałam sobie sprawę z tego, że właśnie mógł stać przede mną potencjalny morderca.
- Twoim przyjacielem, głosem.

C.D.N

Undertale: Lost Control ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz