W samym sercu lasu

3 0 0
                                    

- Muszę to zrobić...

Las od zewnątrz wygląda na dość ponurą, gęstą chmarę drzew. W rzeczywistości od wewnątrz prezentuje się to zupełnie inaczej. Wchodząc do niego od strony centralnej na początku ma się wrażenie, że jest się w bardzo gęstym gąszczu, jednakże jest to tylko przedsionek. Dalej zdawałoby się, że od reszty świata, teren oddziela dość płytka woda, której nie można nazwać ani jeziorem, a tym bardziej rzeką. Woda tu jest czysta, przejrzysta, a wysadzające jej dno gładkie kamienie, nadają jej błękitny, połyskujący kolor. Idąc dalej natrafiamy na otwarty, ogromny teren, którego centrum jest ów płytka woda. Jest tu też kilka zielonych wysepek na których rosną pojedyncze drzewa. Roślin zielonych jest tu od groma. Wszelakie rodzaje i gatunki. Warto też zwrócić uwagę na piękne głazy, które tworzą jaskinie zamieszkałe przez zwierzęta i stwory. Oczywiście naokoło tej iście ogromnej przestrzeni rosną drzewa, jednakże ich natężenie jest niewielkie. Co innego, gdy oddalamy się od serca, im dalej tym drzew więcej, a zamieszkałych przez istoty miejsc mniej. Oczywiście są stada i gromady, które niechętnie integrują się ze społecznością z centrum, jednakże rzadko spotyka się rasy, czy tym bardziej pojedynczych osobników, co postanawiają żyć na własną rękę gdzieś daleko, daleko w lesie. 

- Och, zabiję Cię

W lesie można się doszukiwać przeróżnych ras i gatunków, jednakże nikt nie zdoła zliczyć ile to ich na prawdę jest. Fauny, Satyry, Minotaury, Hobbici, Trolle, Centaury, Kotołaki, Wilkołaki (tych jest tu doprawdy niewiele, a jak już jakieś są, to żyją daleko od serca), Wróżki, Syreny (ale te tylko w głębokich jeziorach na obrzeżach lasu), Elfy, Enty, Smoki (ich jest mało i wolą ukrywać się w Północnej części, to też wiele uważa je za gatunek wymarły), Czarownice, Harpie i wiele, wiele więcej. Mieszkańców lasu jest doprawdy od groma, jednak mimo wszystko różnorodność robi swoje i nie pozwala się do końca integrować. Każda rasa zawsze będzie wolała trzymać się ze sobą nawzajem niżeli mieszać gatunkowo. 

- Tylko tak mogę się Ciebie pozbyć...

Lato. W większości miejscach jest to gorąca, pełna słońca pora. Jednak nie tutaj. Nad lasem rozciągało się pasmo szarych, ciemnych chmur, które skutecznie zasłaniały słońce. Nic więc dziwnego, że wiele istot traciło rachubę czasu. Wcześniej ponura pogoda była dla wszystkich normą, jednak po narastających wizjach Yvette na las spadła tajemnicza, przygnębiająca aura niepokoju. Enigmatyczna atmosfera dawała się we znaki mieszkańcom, mało kto miał dobry humor, większość z nich była wyraźnie poirytowana, jednak nikt nie potrafił określić dlaczego. 
Nie słyszałaś Yvette? On powrócił! - Podstarzały, niski mężczyzna w pośpiechu pakował przeróżne rzeczy do skórzanego, wielkiego wora. Robił to jednak dość niesprawnie, przez kobietę, która starała za wszelką cenę go powstrzymać. - Bharkyl, błagam! To tylko plotki, Wielki Król przepadł! Sam widziałeś, przecież walczyłeś z nim razem z twoim ojcem i moimi braćmi! - Rudowłosa, pulchna kobieta mocno złapała jego odziane w metalową zbroję ramię. Jej duże, masywne dłonie wręcz szarpały za stare, nieco zardzewiałe blaszki z zatartymi już ornamentami. Mężczyzna szybko jednak się wyswobodził. - Kobieto! Nikt z nas nie widział jego śmierci! Nikt! - Bharkyl narzucił wór na plecy i starał się jak najszybciej opuścić mieszkanie. Jednak kobieta nie chciała odpuścić, chwyciła jego długą, gęstą kruczoczarną brodę. - Błagam nie idź! Na co Ci to wszystko? Tylko wzniecisz jakąś awanturę i dopiero będą kłopoty! - Była dość zdesperowana, jednak nie zrozpaczona, raczej poirytowana i zniecierpliwiona. Mężczyzna złapał ją za ręce i głęboko westchnął. -Belaryl, proszę. Jesteśmy krasnoludami i naszym obowiązkiem jest obrona lasu. - Mówiąc to, pośpiesznie się od niej odwrócił i już już chwytał miedzianą klamkę od drzwi, kiedy nagle w te ktoś zapukał. Nieco to ich zdezorientowało, jednak krasnolud po niedługiej chwili, gwałtownie je otworzył. - Czego?! - Zniecierpliwiony wyjrzał zobaczyć któż to ich odwiedza. Jego oczom ukazała się Driada. Wysoka kobieta przyodziana w zwiewną, długą do ziemi, beżową sukienkę, która mokra była od wody, a w dodatku gdzieniegdzie zaplątane w nią były kwiaty. Skóra jej miała odcień jasny, jednakże nie był to przesadnie blady odcień. Na jej ramionach, obojczykach i całej twarzy gęsto wysypane były rude piegi. Czerwone, uśmiechnięte usta idealnie szły w parze z jasno-zielonymi oczętami, które dodatkowo podkreślała para rudych brwi. Włosy zaś miała ona w odcieniu dość ciemnym, jakby ktoś pomieszał pomarańcz z brązem. Splecione w luźny warkocz sięgały jej gdzieś za kolano, a uwagę najbardziej przyciągały wplecione w nie kwiaty i wielobarwny wieniec na głowie Otoczona była przez przeróżne owady i niewielkie ptaszki. - Imeena. - Parę krasnoludów zalał zimny pot.
Mogę wejść? - Na ustach Driady wymalował się serdeczny szeroki uśmiech, jednak jej entuzjazmu nie podzielało małżeństwo. - Nie, nie, nie, jesteśmy bardzo zajęci! - Wręcz jednocześnie zaczęli z wymuszoną uprzejmością ją wypraszać i usiłować się zamknąć drzwi, jednak było już za późno. - Spokojnie, to ważne! Zajmę tylko sekundkę! - Promieniująca szczęściem dziewczyna zaczęła przepychać się przez parą o wiele niższych od niej krasnoludów, aż w końcu znalazła się w ciemnym, niewielkim korytarzu. Sufit tu był tak niski, że musiała się schylić, aby nie zahaczyć o niego przypadkiem głową. Zaniepokojona para tylko patrzyła jak nieuważna driada demoluje ich mieszkanie próbując dostać się do salonu. Oszołomione ptaszki próbując dotrzymać jej kroku obijały się o naczynia i bibeloty, które bezwładnie spadały na ziemię. - Przepraszam! - Krzyczała w stronę krasnoludów, gdy tylko coś nieumyślnie zrzuciła. Wchodząc już do salonu wpadła na ścianę rodową, z której pospadała większa część portretów przodków Bharkyla. Mężczyzna zacisnął pięści, a w całym korytarzu oprócz dźwięku spadającego żelastwa i tłuczonego szkła rozległo się głośne sapanie, które podobne było do warczenia. 
Bharkyl, błagam uspokój się, załatwimy to na spokojnie! - Belaryl złapała go mocno za ramię, jednak wściekły mężczyzna wydał z siebie dość głośne warknięcie i pobiegł za siejącą zniszczenie Driadą. - Imeena! - Zawołał donośnie, jednak ta zamiast zareagować, starała się bezpiecznie usiąść na krześle, unikając większych strat. Gdy mężczyzna wpadł do pomieszczenia, Imeena już wygodnie siedziała na krześle, a towarzyszące jej ptaki, ważki i motyle beztrosko latały nad jej głową, bądź siedziały wśród splecionych w wianek kwiatów. Belaryl wpadła za mężem do salonu i za wszelką cenę starała się załagodzić sytuację. - Usiądźmy spokojnie, Bharkyl. - Posłała mu znaczące spojrzenie. Poirytowany mężczyzna wziął kilka głębokich oddechów i powoli zajął miejsce przy okrągłym, robionym z hebanu stołu. - Więc? - Zdenerwowany wycedził przez zęby, jednak w odpowiedzi otrzymał dość mocne uderzenie w głowę. - O co chodzi, Imeena? - Kobieta usiadła tuż przy mężu i z lekkim niepokojem przyglądała się unoszącym się w powietrzu ważkom i ptakom, które co chwila obijały się o jakiś element dekoracyjny wnętrza. W odpowiedzi od gościa otrzymała serdeczny uśmiech, a zaraz wyraz twarzy wskazujący na głębokie zadumanie... - Jest bardzo poważna sytuacja! Tak! Yvette! Właśnie! - Wtem Driada wstała i złapała się za głowę, którą przy okazji uderzyła o sufit. Skuliła się z bólu, podczas gdy para krasnoludów ze strachem się jej przypatrywała. - Imeena?
Straszna sytuacja! Miałam wszystkim powiedzieć... Właśnie, powiedzieć! Muszę wam coś powiedzieć! - Wszyscy, którzy chociaż raz spotkali Imeene, drugi raz już nie chcieli jej u siebie gościć. Nie licząc niszczycielskiego talentu i przeogromnej naiwności, była ona niesłychanie zapominalska, a momentami wydawała się być obłąkaną. Mało kto tolerował jej roztargnienie, które przynosiło więcej strat niżeli zysków. Sama jednak tego nie odczuwała, zachowanie takie było dla niej zupełnie normalne. Mimo uwag i rozmów, ta dalej nie dostrzegała problemu, przez co była odrzucona przez pozostałe driady i większość mieszkańców. 
Co, co chcesz nam powiedzieć? - Już wyraźnie zniecierpliwiony krasnolud nie wytrzymywał towarzystwa kobiety, najchętniej by się jej w tej chwili pozbył, jednakże niesamowicie ciekawiło go, co też ważnego ma mu do powiedzenia driada. Ta wstała z ziemi, mała uchylone usta i szeroko otwarte oczy. - Yvette jest wycieńczona, dzisiaj przeżyła trzy ataki, a głosy w jej głowie coraz bardziej się nasilają! - Zasłoniła usta otwartą dłonią. Belaryl mocno ścisnęła dłoń męża. - A jak tak Theophile? - Próbowała szybko zmienić temat. Po ostatniej sytuacji w domu Yvette, gdy ucierpiał młody Faun, wszyscy unikali jak mogli rozmowy na temat białowłosej. Wszelakie wizje i tajemnicze głosy stały się tematem tabu, a pokrzywdzona dziewczyna niechcianym członkiem społeczeństwa.
Yvette go widzi, widzi! - Imeene przeżywała atak paniki. Niespokojnie oddychała, co chwila się o coś przewracała, a jej oczy wydawały się być puste, poszukujące nieznanego jej celu. 
Kogo?! Kogo widzi?! - Bharkyl wstał i złapał ją za ramiona. Ta zaś tylko zmarszczyła brwi i na jej twarzy pojawił się grymas bólu. - Wielkiego Króla... 


MesmerizedWhere stories live. Discover now