– Pan Mendes na razie się nie wybudził. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, bo serce było w naprawdę dobrym stanie – powiedział jeden z lekarzy.
Stali w drzwiach do sali, w której leżała Livia. Dziewczyna właśnie się obudziła i słuchała teraz uważnie tego, co mówili. Gdy skończyli i stwierdziła, że nie usłyszy już istotniejszych informacji, otworzyła szeroko oczy. Mężczyzna, który wszedł do pomieszczenia, zatrzymał się przy jej łóżku.
– Wyspała się pani? – zaśmiał się, zapisując coś na kartkach przytwierdzonych do czerwonej podkładki. Liv posłała mu zawistne spojrzenie.
– Bardzo śmieszne – wycedziła przez zęby i uniosła się, od razu jednak tego żałując. Jej głowa zaczęła niemiłosiernie pulsować, a gdy przyłożyła do niej dłoń, poczuła przyklejone do jej skóry plastry. Zdziwiła się, bo nie przypominała sobie, żeby uderzyła o coś głową.
– Zasłabła pani i usiadła. Podejrzewam, że było to spowodowane stresem, więc podaliśmy pani środek na uspokojenie. Ból głowy za jakiś czas minie, to tymczasowe zawroty głowy – wyjaśnił lekarz, zapisując coś zamaszystym ruchem. Zielonooka rozejrzała się po sali.
– Ale mogę już iść? – spytała, w głowie układając sobie plan postępowania po zniknięciu z oczu mężczyźnie. Lekarz pokiwał głową, co było znakiem do działania.
Liv dosłownie wyparowała z sali, bo już sekundę po tym, jak mężczyzna w kitlu pozwolił jej opuścić pomieszczenie, nigdzie jej nie było. Lekarz zdziwił się tym pośpiechem, ale nie zagłębiał się bardziej w tę sprawę rozumiejąc, że może to być spowodowane utratą bliskiej osoby.
Natomiast zielonooka czyhała już pod gabinetem na odpowiedni moment, gdy będzie miała czas wejść tam niepostrzeżenie i przejrzeć papiery niejakiego Mednesa. Wcześniej nazwałaby to jakąś obsesją, ale w tym momencie liczyły się tylko informacje o chłopaku i o tym, czy naprawdę egzystuje z sercem jej ukochanego.
W gabinecie nie było nikogo, kto mógłby ją zauważyć i stąd wyrzucić, co okazało się idealnym momentem. Livia wślizgnęła się do środka i w mgnieniu oka przebiegła do biurka, za którym się schowała. Spod mebla zaczęła uważnie oglądać pomieszczenie. Gdy zauważyła obszerną metalową szafkę stojącą w kącie, sprawdziła tylko, czy nikt jej nie obserwuje, po czym podeszła do niej i otworzyła jedną z szuflad.
– Mendes... Mendes... Mendes! – szepnęła żywo, gdy znalazła kartę z danymi chłopaka. Wyjęła ją z masy innych, a następnie otworzyła. Przeczytała wszystko, co w niej było i, o dziwo, zapamiętała to, co wydawało jej się istotne. Imię, nazwisko, gdzie mieszka, na co choruje, rodzice, numer...
Usłyszała szmer za drzwiami. Ręce nagle zaczęły jej się trząść. Najszybciej jak mogła schowała papiery do szuflady, którą natychmiast zamknęła. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Żadnej kryjówki.
Usiadła na krzesełku naprzeciw biurka i położyła trzęsące się ręce na udach. W samą porę, bo dwóch lekarzy weszło do środka.
– Och, pani tutaj? – spytał jeden z nich; ten, który kilka minut temu pozwolił dziewczynie opuścić szpital.
– Tak, ja... ja pana szukałam – powiedziała szybko i wstała, bo czuła się trochę niezręcznie.
– Mnie? Dlaczego? Coś się stało? – dopytywał, na to Liv pokręciła głową.
– Nie, już wszystko w porządku. Chciałam tylko podziękować – uścisnęła jego dłoń, ale bardzo szybko, żeby nie zauważył jej zdenerwowania. – A teraz muszę już iść – dodała i wyszła z gabinetu, zanim mężczyzna zdążył cokolwiek powiedzieć.
Odetchnęła z ulgą, kiedy szła już spokojnie korytarzem. Teraz musi tylko przyjrzeć się temu chłopakowi. Popatrzyła na numerki na drzwiach.
– Osiemnaście... siedemnaście... szesnaście – zatrzymała się przy uchylonych, białych drzwiach. Zajrzała do środka, a widok, jaki ujrzała, zaparł jej dech w piersiach. – To... on? – wyszeptała sama do siebie, przykładając dłoń do ust. Jej oczy już się zaszkliły, a dolna warga zadrgała niebezpiecznie.
Zbliżyła się do wejścia, żeby nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. Ukryła się w wejściu do sali, obserwując śpiącego chłopaka. Oddychał spokojnie, a jego powieki lekko drgały, jakby zaraz miał się obudzić. Maszyna stojąca obok łóżka pikała dosyć miarowo, odzwierciedlając bicie serca. Jego serca...
Każde uderzenie, każdy dźwięk, sprawiały, że coś w niej pękało. Jego serce nadal żyło. Biło po prostu w innej klatce, innym ciele. Ale czy na pewno?
Nie zauważyła nawet, że zbliżała się do niego coraz bardziej. Teraz stała nad nim, a każde piknięcie wywoływało u niej dreszcz. Patrzyła na jego twarz, czując tęsknotę. Jego rysy twarzy, nos, włosy. Wszystko przypominało jej Jack'a. Powoli wyciągnęła dłoń, którą przyłożyła do jego policzka. Delikatnego, bladego, ale ciepłego. Wtedy coś pękło w niej do końca. Wydała z siebie rozpaczliwy szloch, który rozbrzmiał echem w całej sali.
I jakby na zawołanie chłopak otworzył oczy, ukazując jej swoje brązowe źrenice. Livia cofnęła się od niego gwałtownie, czując, jak nogi uginają się pod nią.
– Nie... – wyszeptała boleśnie. To nie miało być tak. Wybiegła z sali, zostawiając rozbudzonego chłopaka, który nie był jeszcze na tyle świadomy, żeby ją zauważyć, a co dopiero zapamiętać.
Za to ona zapamiętała go bardzo dobrze. Zapamiętała i znienawidziła, jednocześnie kochając jego serce, które tak naprawdę nie było jego.
***
Tamten Jack to Dżak, nie Jacek :') Śmieję się z tego tak bardzo
CZYTASZ
Not he || mendes
Teen FictionLivia ma zaledwie siedemnaście lat, kiedy jej chłopak ginie w wypadku. Jego serce i inne narządy nie są uszkodzone, więc lekarze chcą z tego skorzystać. Chłopak staje się dawcą. Oddaje swoje zdrowe serce komuś, kto go potrzebuje. Komuś, kto ma zastą...