2

357 48 5
                                    

Szła chodnikiem, skulona, wczepiając swoje palce w sweter. Co jakiś czas potknęła się lub zatoczyła lekko, ale nadal szła. Musiała wyglądać śmiesznie, bo kilkoro dzieci wytykało ją palcami. Nie zwracała na to uwagi.

Jej myśli wciąż krążyły wokół tego chłopaka. Nienawidziła go. Nienawidziła z całego serca, całą sobą. To przez niego zmarł Jack. To on odebrał mu serce i pozbawił życia.

Gdyby nie ten marny chłopak, lekarze na pewno nie wciskaliby im kitu o tym, że nie mogą go uratować. Przecież wieźli go do szpitala żyjącego. Przenosili na salę operacyjną żywego. Więc dlaczego od razu określili go zmarłym, kiedy stan tego chłopaka gwałtownie się pogorszył. On mógł nadal żyć. Mógł dalej tak cudownie się uśmiechać. Mógł wciąż korzystać z życia.

Wytarła wilgotne policzki wierzchem dłoni, powoli docierając do ich mieszkania. Weszła na ciemną klatkę schodową, powolutku stąpając po nieco stromych schodach. Wciąż pogrążona była we własnych myślach i nie kontaktowała z otaczającym ją światem. Nic więc dziwnego, że między drugim a trzecim piętrem wpadła na kogoś z impetem.

Na pewno nie byłoby to tak silne zderzenie, gdyby chłopak, na którego wpadła, nie pędził po schodach jak oszalały. Liv ledwo utrzymała się na schodach, kurczowo ściskając metalową poręcz. Spojrzała w górę, żeby zbesztać nieuważnego mężczyznę, ale zdążyła jedynie uchylić wargi, kiedy zamarła w bezruchu, wpatrując się w niego.

– Liv, szukałem cię – powiedział, a jego głos tępo rozbrzmiał na klatce schodowej. Dziewczyna drgnęła, a popchnęta tym impulsem wtuliła się w bruneta, chowając swoje dłonie pod jego granatową kurtką.

Dzięki temu miała poczuć się lepiej, lecz zamiast tego nieznane jej ukłucie w piersi sprawiło, że fala smutku nagle uderzyła. Jej warga zadrgała niebezpiecznie. Zacisnęła palce na koszulce chłopaka, próbując tym powstrzymać płacz, ale nawet to nie pomogło.

– Hej, nie płacz – pogładził ją po plecach, nie chcąc, by ta się rozklejała. Nigdy nie potrafił pocieszać innych.

Livia jakiś czas starała się uspokoić, oddychając głęboko i myśląc tylko o przyjemnych rzeczach, co swoją drogą nie było wcale łatwe, skoro wszystko, co dobre, wiązało się z nim.

– Masz o-ochotę na herba-a-tę? – spytała, trochę się jąkając. Zdążyła już nieco opanować napad płaczu, a orientując się, że oboje stoją na schodach i lada chwila wścibskie sąsiadki mogą wystawić nosy z mieszkań, miała ochotę jak najszybciej znaleźć się u siebie.

Brunet przytaknął, cofając się ostrożnie. Obrócił się dopiero, gdy byli tuż przy drzwiach i puścił zapłakaną dziewczynę, która wyjęła klucze z kieszeni i otworzyła mieszkanie. Zaprosiła go do środka, a sama poszła do kuchni, gdzie wstawiła już wodę na herbatę.

Było chłodno, co Livia od razu odczuła na swojej skórze. Pożałowała, iż zdjęła z pleców ciepły sweter. Teraz nie miała już nikogo, kto by ją przytulił i ogrzał swoim ciepłem. Nie mogła już zatopić się w ramionach, w których było jej tak bezpiecznie i dobrze. Nie mogła zrobić kakao, wciąż czując, jak chłopak jest blisko niej. To życie nie było już takie samo.

Obróciła się, słysząc kroki wyższego od siebie bruneta. Uśmiechnęła się do niego lekko, co gość nieznacznie odwzajemnił, choć tak naprawdę nie wiedział, czy powinien. Liv pogrążona była przecież w żałobie. Straciła Jack'a zaledwie wczoraj. Musiała czuć się okropnie.

– Byłam w szpitalu – powiedziała w końcu, wyjaśniając, dlaczego jej nie było.

– Mogłem się domyślić, przecie...

– Al, oni zrobili coś okropnego – wyszeptała, patrząc mu w oczy. Trwali tak dłuższy czas, a chłopak nie wiedział, co mógłby odpowiedzieć. Chciał spytać, co się stało, ale obawiał się, że dziewczyna znowu się rozpłacze. Nie miał zamiaru jej katować.

Czajnik zagwizdał, wyrywając Liv z zamyślenia. Odwróciła się, zdejmując naczynie z kuchenki i zalewając wrzątkiem herbaty. Dosypała do nich cukru, tak jak zwykle i poszła do salonu. Alan ruszył w jej ślady.

Usiadła na kanapie, a on w fotelu naprzeciw. Popatrzył na szklany stolik, który ich oddzielał. Na nim stały dwa kubki, nad którymi unosiła się para. Obok nich leżały nieuporządkowane magazyny, piloty i komplet kolczyków. Na kanapie też nie było zbyt czysto, jak w całym pokoju. Livia dostrzegła, że gość wpatruje się w ten nieporządek i zrobiło jej się głupio.

– Przepraszam za bałagan... Nie miałam czasu posprzątać, rozumiesz – wyjaśniła szybko, obawiając się krytyki ze strony bruneta.

– Nic nie szkodzi – uspokoił ją gestem ręki, po czym szybko splótł palce obu rąk razem i westchnął.

– Jack żył, kiedy wieźli go do szpitala – mruknęła, upijając łyk gorącego napoju. Alan zamrugał kilkukrotnie. Powiedziano mu, że chłopak nie przeżył samego wypadku, był zmasakrowany.

– Naprawdę...? – zdołał wypowiedzieć. Jack był jego przyjacielem i także było to dla niego trudne.

Livia pokiwała głową. Zagryzła wargę, przez krótką chwilę powstrzymując atak rozpaczy.

– On by żył. Uratowali by go, gdyby nie to, że mieli umierającego pacjenta. To nie fair, wiesz? – skierowała na niego pełen bólu wzrok, a bruneta przeszedł dreszcz. – Uznali go za martwego, po czym wycięli mu serce – powiedziała cicho. Alan był w szoku. Po prostu nie potrafił tego zrozumieć.

– Przecież to przestępstwo. Nie zrobiliby tego... – pokręcił głową, nie przyjmując do wiadomości tego, iż to lekarze zabili jego przyjaciela.

– Ale zrobili – niemal krzyknęła, zamykając oczy pełne łez. – Ja wiem, kto żyje z jego sercem...

– Jak to zrobiłaś? Przecież to tajne – chłopak był coraz bardziej zdziwiony. To, że Livia wiedziała, kto to serce otrzymał, było tak niewiarygodną informacją, że Al śmiał twierdzić, iż dziewczyna umyśliła to sobie z rozpaczy po stracie chłopaka.

– Słyszałam rozmowę lekarzy, a potem przejrzałam kartę tego chłopaka – wyjaśniła jakby od niechcenia. Brunet był pełen podziwu, choć wciąż myślał, że to wymyślona przez zielonooką bajeczka. – Nie wierzysz mi, co? – spytała, jakby czytała w jego myślach. Chłopak nie wiedział, co odpowiedzieć. Siedział cicho, wbijając wzrok w swoje buty.

– Gdybyś mnie potrzebowała... – zaczął, podnosząc się z miejsca. – ...to dzwoń – dokończył. I wyszedł.

A ona została sama. Z myślami jak kołtuny, z których nie potrafiła się wyplątać. I znów utonęła w smutku i żalu, i pochłonęła ją melancholia.

Not he || mendesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz