Część 10

75 2 0
                                    

Ktoś zaszedł mnie od tyłu. Objął mnie w pasie. Pocałował w policzek.
Miałam tam tego strasznego siniaka, którego sprytnie zakryłam. Uśmiechnęłam się szeroko i odwróciłam się do niego przodem. Przytuliłam się mocno do chłopaka.
Staliśmy tak długą chwilę. Ktoś wpadł na nas, przewracając naszą dwójkę. Nieznajomy poszedł w inną stronę, nie zwracając uwagi na Johna leżącego na ziemi ze mną na sobie. Wstałam pospiesznie i podałam mu rękę. Kiedy stanął obok mnie udaliśmy się przed siebie. Chodziliśmy po Starym Mieście opowiadając sobie o tym co się wydarzyło, przez czas kiedy się nie wiedzieliśmy. Idąc tak jego palce muskały moją dłoń. Kiedy chciał ją chwycić, schowałam rękę do kieszeni. Było zimno. Przynajmniej tak to sobie tłumaczyłam.
- Nie długo mają  mnie wysłać na pierwszą misję. -  powiedział po jakimś czasie.
Jego głos zdradzał jego podekscytowanie, radość. Tak reagowałaby większość chłopaków w jego wieku.
- Co fajnego widzisz w wojnie? - przerwałam jego rozmyślania, którym towarzyszył uśmiech.
Spojrzał na mnie stając przy jednym ze starych domów.
- Przecież giną wtedy ludzie. Masz później na rękach krew niewinnych. - powiedziałam poważnie.
Przeszkliły mi się oczy. Już tego nie kontrolowałam. Spuściłam głowę. Zrobił kilka kroków w moją stronę. Przytulił mnie.
- Ej co jest? - zapytał z troską.
- A jeżeli to Ciebie ktoś... - szepnęłam. Przerwał mi.
- Spokojnie ... wrócę w jednym kawałku. - pogładził mnie po plecach.
- Słowo? - wtedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo mi na nim zależało.
- Słowo. - przytaknął.

Czułam twarde, zimne podłoże pod plecami. Moje plecy były już mokre. Mrużyłam oczy, żeby coś w ogóle dostrzec. Śnieg sypał nieubłaganie. Latarnia była dosłownie nade mną i osobą, która klęczała obok.
- Megan... - ocucała mnie.
Gładziła mnie po policzku. Jej ton głosu przeciekał troską i przerażeniem. Po dłuższym czasie wyostrzył mi się wzrok. Dostrzegłam zarysy blondyna pochylającego się nade mną. Brązowe oczy obserwowały mnie z paniką. Jego łuk brwiowy był rozcięty, z ust płynęła krew.
- John. - szepnęłam cicho.
Odetchnął z ulgą. Wziął mnie na ręce. Syknęłam. Kręgosłup, mimo panującego zimna, promieniował bólem na wszystkie strony.
- Nastraszyłaś mnie. - mruknął z wyrzutem.
- Przepraszam. - powiedziałam słabo. W ciągu kilkunastu minut wszystko mnie bolało. Dosłownie wszystko. 
- Co się stało? - zapytałam po dłuższej chwili.
- Nie wiesz? - spojrzał na mnie badawczo.
- No nies... - wymamrotałam odpływając.

Byłam coraz bliżej. Między drzewami.  W owym lesie deszczowym te rośliny były niewyobrażalnych wielkości. Przez ich korony przedzierały się promienie zachodzącego słońca. Kiedy wyszłam z gęstwiny ...

- Meg ... obudź się... patrz na mnie. - słyszałam głuche dźwięki.
Leżałam na kanapie w mieszkaniu. Mieszkanie. Klucze. Olsztyn. Babcia. Słabo spojrzałam na chłopaka. Ten robił mi okłady.
- John... - szeptałam niespokojnie.
- Ciiiii... - gładził mnie po głowie zmieniając okład.
- John. - jęknęłam zrozpaczona.
- Meg ... jestem tu ... spokojnie. -  powiedział z troską trzymając moją dłoń.
Ścisnęłam ją na tyle mocno, ile tylko mogłam. Wtedy było to dość słabo.
Przy nikłym świetle lampki dostrzegłam jego zarys. Rozczochrane blond włosy dawały jego twarzy inny wyraz. Taki bardziej rozbójniczy. Miał przeszklone oczy? Płakał. Jego usta nadal krwawiły. Wytarłam je kciukiem zawiniętym w bandaż.

Patrzyłam się w jego brązowe tęczówki. On spojrzał mi w oczy. Złożył delikatny pocałunek na moich ustach. Przymknęłam oczy. Ta chwila trwała zbyt krótko.

- Co się stało? - odezwałam się nadal ściskając jego dłoń.
- Napadli na nas jacyś mężczyźni. -  westchnął.
Pogładził mnie po głowie. Uśmiechnęłam się lekko, czując jego dłoń na czole. Odwzajemnił słaby uśmiech.
- Mam jedno pytanie. - szepnął.
- Hm? - delektowałam się jego głosem, na w pół przypomna.
- Skąd masz tego sińca? - pogładził mnie po policzku, w który wtedy uderzył ojciec.
Spojrzałam badawczo na chłopaka.
- Oni przecież nie uderzyli Cię w policzek. - stwierdził patrząc na mnie z uwagą.
- Nie ważne... - szepnęłam ukrywając smutek, gniew.
- On Cię uderzył? Michell? - dopytywał się.
- Nie. On wyjechał. - próbowałam zakończyć ten temat, jednak tylko go podsycałam.
- To kto? ... Czy to ... Ojciec Ci to zrobił? - był wyraźnie zaniepokojony.
Przytaknęłam cicho. Ścisnęłam mocniej jego dłoń, siadając. Sprawiło mi to nie małą trudność. Na plecach miałam kilka sińcy. Szczególnie na kręgosłupie. Byłam w jakiś dresach. Najwidoczniej babcia musiała je tutaj zostawić. Kręciło mi się w głowie. Tak strasznie, że opadłam na Johna. Przytulił mnie do siebie. Siedzieliśmy tak przez dłuższy czas. W milczeniu. Zasnęłam.

Obudziłam się w łóżku, przykryta kocem, przytulona do chłopaka. Po kilkunastu minutach obserwowania śpiącego ostrożnie wstałam. Nie chciałam go budzić. Udałam się do kuchni. Trudno było chodzić ze skręconą kostką. Trzymałam się ścian, mebli, żeby w ogóle dojść. Wstawiłam wodę na herbatę i poszłam do łazienki. Wzięłam prysznic, po czym zmieniłam opatrunki. Dopeiro dostrzegłam, że na szyi miałam ranę po ostrzu noża. Sińce posmarowałam maścią, a skręconą kostkę jakoś usztywniłam i opatrzyłam. Totalna prowizorka. Ubrałam się w czyste, suche rzeczy. Biało - czarne spodnie morro i czarną bluzkę na długi rękaw. Mokre włosy związałam w luźnego koka. Wyszłam z łazienki.
Idąc do kuchni zabrałam z grzejnika grubą, szarną bluzę Johna i założyłam ją. Była taka cieplutka.
Będąc w kuchni zrobiłam herbatę dla mnie i chłopaka. Pierwszy raz od dawna zrobiłam jajecznicę. Ręce mi się trzęsły. Kiedy już nałożyłam posiłek na talerze odetchnęłam z ulgą.
John wszedł do pomieszczenia zaspany. Przywitał mnie uśmiechem. Usiadł przy stole bacznie się mi przyglądając. Podałam mu śniadanie. Podziękował. Usiadłam na przeciwko chłopaka.
Nie ruszyłam posiłku. Po kryjomu kiedy na dłuższą chwilę zamykał oczy, nakładałam mu moją porcję na jego talerz. Ten się nawet nie zorientował.
Spojrzał na mnie po godzinie.
- Pasuje Ci moja bluza. - pocałował mnie w głowę odkładając naczynia do zlewu.
- Wreszcie mi ciepło. - powiedziałam uśmiechając się do niego.
Nie usłyszał mnie. Wstałam. Podeszłam do chłopaka.
- John. - szepnęłam, łapiąc go za rękę.
Odwrócił się do mnie. Był półświadomy tego co robił. Z jego boku płynęła krew. Bandaż przesiąkł tak samo jak koszula. Podtrzymałam go. Zaprowadziłam ledwo przytomnego do sypialni. Usadziłam 17 latka na łóżku. Pobiegłam przestraszona po apteczkę.
Cały dzień siedziałam przy nim i zmieniałam mu opatrunki. Zajmowałam się nim. Uciskałam ranę. Jak już wychodzić to nie było mnie minutę.
Wtedy zrozumiałam, że przywiązałam się do niego. Był dla mnie kimś ważnym.

Następnego wieczora to ja pogładziłam go po policzku.
- Wszystko będzie dobrze. Wyzdrowiejesz. - szeptałam.
W ten sposób bardziej pocieszałam siebie.
Nagle zerwał się i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Zszokowana odepchnęłam go od siebie i uciekłam do innego pomieszczenia.
- Megan. - pobiegł za mną.
Kuśtykał. Zasklepiająca się rana nie dawała za wygraną.
- Odwal się. - warknęłam powstrzymując łzy.
- Megan ... ja nie chciałem, żeby tak wyszło. - zapukał do drzwi, za którymi się schowałam.
Słyszał jak szlochałam. Po kilku godzinach straciłam rachubę czasu. Wyważył drzwi. Siedziałam skulona w kącie. Zbliżył się do mnie.
- Nie dotykaj mnie. - warknęłam ocierając policzki.
- Nie chciałem, żeby tak wyszło... - podszedł bliżej.
Wstałam i wyszłam. Raczej zmierzałam do wyjścia. Złapał mnie za nadgarstek. Uderzyłam go w pierś, a ten tylko mnie przytulił. Skrępował mi ruchy. Staliśmy tak jakiś czas. Próbowałam się wyrwać, oswobodzić. Chłopak tylko mocniej mnie objął i przycisnął do siebie. Nie zwracał już  uwagi na swoją ranę. Po kilkudziesięciu minutach zmagań poddałam się.
- Przestraszyłeś mnie. - szepnęłam.
- Przepraszam. - powiedział mi cicho do ucha.

Pozostałe kilka dni spędziliśmy na rozmowach i spacerach po mieście. Posiłki albo robiliśmy na zmianę, albo razem, albo szliśmy zjeść coś w jednej z restauracji. Kostka dochodziła do siebie, tak samo jak rana Johna. W dniu jego wyjazdu podałam mu mój nowy numer telefonu. Pożegnał mnie pocałunkiem i podarował mi różę.

Po miesiącu wróciłam do domu. Anny nie było, Artura nie było. Brakło też większości ludzi zamieszkujących i pracujących na tej posesji.

Co się do cholery dzieje?

Patrz w deszcz, ujrzysz słońce Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz