Część 26

41 1 1
                                    

- Elvira. - szepnął okrywając mnie szczelniej kołdrą.
Mruknęłam bardziej się w niego wtulając. Uwielbiałam jego zapach, jego dotyk. Pierwszy raz od dawna czułam się lepiej.
Milczał. Patrzył się na mnie. Nadal leżeliśmy w łóżku.
- Zgwałcili Cię? - zmrużył oczy. Milczałam chwilę.
- Pobili. - wzięłam jego dłoń i dotknęłam ją mojej rany po postrzale.
Jakie on miał ciepłe dłonie.
- Przyszłaś w podartych spodniach, z zepsutym suwakiem. - westchnął.
- Śpij. - szepnął.
Znów zapanowała cisza. Leżałam wtulona w detektywa.
- Sherlock. - do sypialni wpadł John.
Kichnęłam kuląc się.
- Zaraz przyjdę. - westchnął do Johna gładząc mnie po plecach. Zasnęłam.

Obudził mnie telefon. Było późne popołudnie.
- Witam. Z kim mam przyjemność? - odebrałam ziewając.
- Za godzinę jest rozprawa... - zaczął Ethan.
Zerwałam się na równe nogi. Syknęłam przez bok. Cholernie zaczął boleć. Znowu.
- Przyjedź po mnie. - musiałam jak najszybciej się ogarnąć.
Założyłam czarne rurki. Nie miałam tutaj czegokolwiek eleganckiego. Chwyciłam białą koszulę Sherlocka.
- Stoję u Ciebie pod domem od jakiś 10 minut. - mruknął Ethan.
- Jestem u Johna. - westchnęłam.
Telefon mi upadł na podłogę. Narobił niezwykłego hałasu.
Watson wpadł do pomieszczenia.
- Co to było? - wymusił z siebie.
- Telefon... ogarniesz to? - zapytałam mając na myśli ranę.
Zaczął mi zmieniać opatrunek.
- Szybciej, szybciej proszę ... - popędzałam go.
- Dziękuję. - pocałowałam go w policzek w podzięce.
Sherlock zdawał się wtedy zazdrosny. - Tak możesz ją wziąć. - zatrzymał mnie detektyw.
Uśmiechnęłam się do niego w podzięce. Pocałowałam go leciutko w policzek. Przekierował pocałunek na usta. Pogłębił go. Uderzyłam Sherlocka w klatkę pięścią.
- Ty głupku. - mruknęłam śmiejąc się.
Wyszłam, wręcz wybiegłam.
Zaczął dzwonić telefon. Wyjęłam go z kieszeni spodni. Odebrałam nawet nie zerkając w wyświetlacz.
- Sherlock jest coś... - zaczął Lestrade.
- Jaki Sherlock? - zapytałam oburzona.
Wsiadłam do auta Ethana.
- Elvira? To jego telefon. - zaśmiał się. Rozłączyłam się zdezorientowana.

- To męska koszula? - uśmiechnął się kuzyn.
- Zamknij się. Pojedź do kancelarii. -  rozkazałam.
Przyspieszył. Mężczyzna z podporządkowanej uderzył z impetem w bok auta Ethana.
- Wiktor przyspiesz! - warknęłam.

- Sherlock! Czy jesteś normalny? ... Gdzie ona polazła?! - odebrałam i oczywiście to słyszałam.
- Co Wy macie do Sherlocka? - warknęłam zirytowana.
- Elvira? - był wyraźnie zaskoczony.
- Mycroft namierz ten numer i napisz gdzie jestem na mój numer. - mruknęłam.
Rozłączyłam się. Jakiś facet gwałtownie się zatrzymał. Auto Ethana wjechało w tył samochodu gapowicza. Uderzyłam się w głowę. Płynęła mi krew ze skroni.

Udało mi się wymusić obecność na sali rozpraw.
- Może Pani prowadzić tą rozprawę? - zwrócił się do mnie sędzia.
- Tak. - odpowiedziałam krótko i zwięźle.
Zwyciężyłam ją. Ledwo co. Kazałam rozkuć chociaż na chwilę mojego ojca. - Dziękuję. - uśmiechnęłam się wystawiając do niego rękę.
Mój klient zamiast jej uścisnąć ucałował ją.
- Zawsze pod kontrolą... - zaczął.
- Cechy ludzkie. - zaśmiałam się.
- Piwo po odsiedzeniu 2 lat? - zaproponował.
- Po całej odsiadce. - mrugnęłam do niego.

Ethan gdzieś pojechał. I dobrze. Kiedy tylko wyszłam z sądu Sherlock zaczął dedukcję o moim ojcu.
- Przeszkadza Ci to, że jestem z takiej a nie innej krwi? - mruknęłam do detektywa.
Ten zamilkł.
Szliśmy w stronę Big Ben'a.
- To chyba Twoje. - zaśmiałam się. Dałam w końcu Sherlockowi do ręki jego telefon. Oddał mi mój.
- Sprawa na uczczenie tego dnia? - uśmiechnął się do mnie.
Zgodziłam się.
Kiedy wracaliśmy nagle stanęłam i złapałam go za nadgarstek. Byłam sina. Osunęłam się na ziemię.
- John? - kucnął przy mnie, mówiąc do telefonu.
- Wezwij karetkę pod Mahatma Gandhi Statue. - rozłączył się po chwili.
Poszedł gdzieś. Ściskałam bok jak tylko mocno mogłam. Nie dość, że skurcz nie mijał. Uciskane miejsce zaczęło jeszcze okropnie boleć.
Po jakimś czasie przed oczami zaczęły pojawiać się mroczki.

Nocna bryza towarzysząca spacerowi po plaży była tym czego pragnęłam. Delikatny wiatr muskał mnie po policzkach. Na niebie górował jasny księżyc w pełni. Dawał srebrne światło na wybrzeże. Woda obmywała moje stopy i poranione kostki. Dlaczego nie mogła tak samo oczyścić mojej duszy?

Wenflon. Wyrwałam to cholerstwo z ręki. Respirator? Odłączyłam elektrody. Zdjęłam maskę tlenową. Ubrałam się. Wyszłam ze skalpelem ukrytym w rękawie mojej czarnej marynarki.
Koszulę Sherlocka miałam w torbie. Pod marynarką nic.
Jakiś lekarz próbował mnie zaciągnąć do sali, w której przed momentem leżałam. Kiedy doszło do szarpaniny między nim a mną, dźgnęłam go kilka razy skalpelem w klatkę piersiową. Położyłam go na podłodze.
Poszłam dalej. Jednemu z ochroniarzy musiałam trochę poharatać twarz.
Zabijałam w rękawiczkach i fartuchach lekarskich. Przed Johnem grałam zagubioną i przerażoną. Miałam potargane włosy.
- John ... ja tam nie chcę wracać. - załkałam.
- Spokojnie ... Już ćśśśś. - gładził mnie po plecach.
Oparłam się na jego ramionach.
- Słabo mi. - szepnęłam i odpłynęłam.

Łódka tak delikatnie się kołysała. Usypiała mnie wręcz.

Leżałam w moim łóżku. W mojej sypialni. W moim domu. Z wenflonem w ręku. Wenflon? Tego się nie spodziewałam. No ale niech będzie. Wenflon.
- John? - rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Nie było ani żywej duszy oprócz mnie.  Dopiero po kilku godzinach ktoś wszedł. Nie myślałam, że tak ucieszę się jego obecnością.
Greg usiadł obok mnie.
- Jak się czujesz? - uśmiechnął się.
- Nawet dobrze. - wzięłam jego dłoń w swoje.
- Mam prośbę... zabierz mnie gdzieś. Tylko nie do klubu. - szepnęłam.
- Do kina na komedię. - wyszczerzył się. - Tylko jak wyzdrowiejesz. - pogładził mnie po policzku. Westchnęłam zrezygnowana.

Tajemnica to obowiązek każdego człowieka. Każdy ma jakąś. Nawet kilkanaście.

Człowiek to istna bomba zegarowa. W każdej chwili może wybuchnąć. Może wykitować psychicznie, ale on nikogo nie obchodzi. Zaś bomba obchodzi wszystkich.

Patrz w deszcz, ujrzysz słońce Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz