2.09.1996r.
Harry siedział w gabinecie Dumbledore'a już od prawie godziny, czekając aż starzec przyjdzie. Miał do niego przyjść z samego rana, podał mu nawet dokładną godzinę. Więc przyszedł, wszedł i czekał aż dyrektor łaskawie zmusi swoje cztery litery do przyjścia. Miał wreszcie zostać przydzielonym do jakiegoś domu, choć w sumie wisiało mu, do jakiego trafi. Wystarczy, że będzie mógł być w tej szkole przez następne kilka miesięcy, maksymalnie pół roku.
– Witaj, Harry – odezwał się nagle głos nad nim. Nie był to bynajmniej dyrektor, a sama Tiara. – Cieszę się, że wreszcie tutaj się pojawiłeś. Czekałam, aż nareszcie cię zobaczę.
– Ty masz oczy? – zdziwił się chłopak.
– Nie zadawaj głupich pytań. Jasne, że nie mam oczu. Widzę cię oczami umysłu. – Czy Tiara właśnie zażartowała? Jeśli tak było zawsze, to aż żałował, że przyszedł tak późno. – W każdym razie twoja obecność mnie naprawdę cieszy. Pojawiłeś się w odpowiednim momencie.
– Jeśli zaczniesz mówić o tym, że mam pokonać Voldzia to wyjdę.
– Spokojnie, ja nie o tym. Chodzi mi o to, że czuję, że zbliża się koniec Dumbledore'a. Pewnie wiesz, że nie jestem tylko Tiarą Przydziału, jestem też towarzyszką każdego dyrektora odkąd zostałam stworzona. Nie tyle czuję gdy umrze, choć to też, ale raczej chodzi o to, że wiem, że wkrótce ustąpi z dyrektorskiego stołka dla kogoś innego.
– O czym rozmawiacie? – Nagle pojawił się dyrektor, a akurat zaczynał mu się podobać temat.
– O niczym, dyrektorze – odpowiedziała mu Tiara i chyba puściła oczko Potterowi.
– No dobrze, więc Harry, pewnie wiesz, po co tu jesteś.
– Mam przejść ceremonię przydziału – odpowiedział znużonym tonem, patrząc w blade oczy dyrektora siedzącego teraz za biurkiem.
– Dokładnie. Za chwilę pojawią się tutaj opiekunowie wszystkich czterech domów. Później opiekun danego domu lub prefekt, jeśli zajdzie potrzeba, oprowadzą cię po szkole i opowiedzą o domu.
Harry wzruszył ramionami i rozejrzał się po gabinecie. Jego wzrok przyciągnęły półki z książkami znajdujące się nad i za biurkiem. Chciał do nich podejść i sprawdzić, co się w nich kryje. Kusiło go, jak cholera. Widział stare okładki, na których pozostały reszty złotych liter układających się w tytuły, ale nie mógł ich rozczytać z tej odległości. Może kiedyś się tu włamie i zrobi kilka kopii. Może wystarczy mu czasu.
Teraz jednak nie chciał, ani nawet nie mógł się tym zająć zważywszy na obecność Albusa i opiekunów domów, którzy przyszli, a każdy z nich sprowadził jednego ucznia ze sobą. Sprout wzięła ze sobą poważnie wyglądającą brunetkę, jeśli miałby zgadywać jej imię to brzmiałoby ono Martha, jakoś tak do niej pasowało. Flitwick przyprowadził jakiegoś niskiego blondyna, który wyglądał jakby się wszystkiego bał, ale widać to było tylko w oczach, postawą wyglądał jak najdzielniejszy z Jedi. Z McGonagall przyprowadziła ze sobą brunetkę o oczach w kolorze mlecznej czekolady. Na głowie miała burzę włosów i patrzyła na niego z ciekawością. Skądś ją znał, może w gazecie kiedyś była. Razem ze Snapem przyszedł Draco Malfoy. Jego nikt nie musiał mu przedstawiać, ta rodzina była jedną z tych, z którymi miał już przyjemność rozmawiać, jednak nie koniecznie z obecnymi, żywymi członkami.
– Dobrze, Harry, przedstawiam ci profesor Sprout, opiekunkę Hufflepuffu, która przyszła z prefekt Jacklyn Towner.
– Hej – przywitała się cicho dziewczyna.
– Profesora Flitiwcka, opiekuna Ravenclawu z Barneyem Jenningsem.
Młody Jedi pomachał do niego lekko, uśmiechając się.
– Profesor McGonagall z Hermioną Granger.
– Cześć, Harry.
Już wiedział, skąd ją znał. Widział ją kilka razy w Proroku Codziennym, było o niej przez chwilę głośno, ale w sumie już nie pamiętał za co dokładnie. Coś z trollem. Albo łazienką? Nieważne.
– I oczywiście profesor Snape z Draco Malfoyem.
Młody Malfoy skinął mu na powitanie głową.
– Zaczniemy od kilku pytań, później przejdziemy do przydziału i oprowadzenia po szkole, dobrze? – powiedział dyrektor, a jego ton mówił, że to nie jest ani trochę propozycja.
– Zaczynajmy. – Szczerze? Trochę się bał pytań, jakie mogły paść.
– Gdzie byłeś przez ten cały czas?
– Tu i tam, z dala od Wielkiej Brytanii, mówiąc prościej. – Wzruszył ramionami. – Każdy miałby dość Durley'ów po tych latach, które spędziłem na usługiwaniu im.
– Może jeszcze raz... Gdzie byłeś? – Błękitne oczy dyrektora przyszpilały go do fotela, na którym siedział. Jednak na niego to nie działało, zdążył przywyknąć.
– Bo ja wiem? W Europie, Azji, Australii... Wszędzie. – Ostre spojrzenie zmieniło się w wypełnione dobrocią tak słodką, że od samego patrzenia dostawał cukrzycy. Gdyby mógł, zwróciłby śniadanie na ten obrzydliwy dywan leżący pod jego stopami, ale niestety, nie jadł nic o poprzedniego wieczoru, bo nie miał szansy zejść do Wielkiej Sali.
– Dlaczego uciekłeś? – Zaczynał drążyć, cholera. Właśnie tego się obawiał, że będzie musiał dużo powiedzieć już na pierwszej "spowiedzi", bo jakoś nie łudził się, że uda mu się uniknąć choćby jednej.
– Bo zrobiłem coś, co nie do końca było legalne. Nie chcę się wdawać w szczegóły, bo wolałbym uniknąć więzienia.
– No dobrze... – westchnął ciężko Albus i sięgnął po Tiarę.
Podał mu ją, a on ją założył. Przez chwilę Tiara przekazywałą mu prosto do umysłu kilka niewybrednych komentarzy na temat starego pryka, jakim był aktualny dyrektor, a potem skomentowała jego potencjał i umysł. Przez moment debatowali nad doborem domu, po tym, jak Potti stanowczo odmówił pójścia do Gryffindoru.
– Slytherin! – wykrzyknęła o wiele ciszej niż poprzedniego wieczoru, Tiara.
– Panie Potter, pan Malfoy oprowadzi pana po zamku, ja nie mam czasu. Proszę jednak, byś zjawił się w moim gabinecie tuż po kolacji – powiedział Snape, po czym odwrócił się i wyszedł.
Po kilkuminutowej rozmowie z Dumbledorem na temat zasad, a raczej jednostronnym monologu, wyszedł z gabinetu w towarzystwie blondyna.
CZYTASZ
Zielone Oczy || H.P. »𝚏𝚒𝚗𝚒𝚜𝚑𝚎𝚍«
Fanfiction𝚝𝚘𝚖 𝚙𝚒𝚎𝚛𝚠𝚜𝚣𝚢 𝚝𝚛𝚢𝚕𝚘𝚐𝚒𝚒 〷〷〷 Gdy Harry Potter nie zjawia się na swoim pierwszym roku w Hogwarcie, świat czarodziejów zamiera, nikt nie wie gdzie on jest. Poszukiwania szybko umierają, a sam szukany nie daje nawet znaku życia. Świat p...