Rozdział 5. Spotkanie

6.6K 395 92
                                    

Tutaj już witamy się z Carter, główną bohaterką drugiej części. Do której oczywiście zapraszam. Rozdział dedykowany tym, którzy czasem spędzają po kilka godzin na czytaniu moich wypocin.

^^^^^

Już nie wrócił do Wielkiej Sali, nie zdążył. Zbyt długo siedział na wieży, teraz biegł w stronę dormitoriów po rzeczy. Był już prawie spóźniony na Eliksiry i wiedział, że każda minuta zbliża go do nieuchronnej śmierci z rąk Snape'a, który już wystarczająco go nienawidzi. 

W dormitorium jednak zastała go malutka niespodzianka. Niewiele mniejsza od formatu A5 karta tarota z wizerunkiem biblijnego Sądu Ostatecznego z aniołem trąbiącym w jakieś złote coś i ludźmi wychodzącymi z grobów. Ostrożnie ją podniósł i odwrócił. Z tyłu była mała notatka: Dzisiaj się widzimy - Arrow.

Za szybko, kurwa – mruknął lekko zirytowany i wrzucił kartę do torby, po czym wyszedł z pokoju.

Do klasy trafił wręcz cudem, bo ze trzy razy pomylił korytarze. Nigdy nie był w lochach, skąd miał wiedzieć, gdzie do cholery jest klasa? W końcu trafił, wszyscy już zaczęli robić jakiś eliksir. No tak, Snape, o jego metodach nauczania słyszał już wszędzie, nawet w Meksyku, gdzie na ogół pomieszkiwał.

Powitany został nakazem zajęcia miejsca obok jakiegoś rudzielca i rozpoczęcie eliksiru, który zapisał na tablicy. Amortencja. Kreatywnie. Bez gadania zabrał się za robotę i szło mu całkiem nieźle, dopóki nie zorientował się, że zabraknie mu czasu na skończenie. Patrząc kątem oka na ignorującego wszystkich ślizgonów Snape'a, machnął lekko ręką i nagle mikstura zaczęła sama się mieszać z dosyć szybką prędkością, a on tylko zaczął dosypywać składników. Bał się jedynie, by to gówno się nie wylało, bo nie chciał robić tego dwa razy. Szybko nadgonił klasę i wkrótce skończył, a czar przestał działać. Zawołał nauczyciela, który wyglądając jak chmura gradowa podszedł i sprawdził stan jego eliksiru. Wyglądał na zadowolonego, choć z niechęcią wstawił mu Wybitny.

Dyskretnie rozejrzał się po sali i zauważył, że zbyt długo trzymał eliksir pod zaklęciem - wszyscy byli dopiero na jednym z końcowych etapów. Momentalnie pożałował oddawania eliksiru, teraz będzie na muszce u Snape'a. Oh, Śmierci, przyjdź szybko, bo inaczej ktoś inny go zabierze. I na pewno nie będzie to tak przyjemne.

***

Reszta dnia przebiegła wybitnie spokojnie, porównując do poranka. Transmutacja była prosta, ledwo ją pamiętał, bo tylko gadała. Na zaklęciach rozpoczęli naukę zaklęć niewerbalnych, co okazało się bardzo ciekawe do oglądania, szczególnie, że większość dumnych Gryfiaków w połowie pojedynków, które urządził w ramach ćwiczeń Flitwick, po prostu się poddawała. Historię Magii przespał, nawet jeśli by chciał utrzymać otwarte oczy, po prostu niedałby rady, duch po prostu cholernie przynudzał, z resztą i tak nie obchodzą go wojny tych gobelinów czy glonów.

A później był obiadek, na który oczywiście czekał, od samego początku dnia. Usiadł sobie grzecznie przy stole Slytherinu wraz z innymi i zaczął grzecznie jeść, aż tu nagle usłyszał nieziemsko głośny krzyk i walnięcie drzwiami do Wielkiej Sali. Niechętnie odwrócił wzrok od wspaniałego kotletu z ziemniaczkami, który właśnie jadł, ale momentalnie upuścił widelec, gdy tylko zobaczył sprawcę. A dokładniej szarowłosą idiotkę, która wygląda, jakby coś ją przed chwilą goniło.

– Panno Lastwind, czy coś się stało? – zapytał spokojnie Dumbledore.

– GONIŁA MNIE CHOLERNA ŚWIECZKA – otrzymał w odpowiedzi w postaci warknięcia.

Harry podniósł się z miejsca i poszedł do niej. Kładąc dłoń na jej ramieniu, powiedział:

– Carter, spokojnie. To był żart Irytka. Już jej nie ma, nigdy nie są trwałe.

Zielone Oczy || H.P. »𝚏𝚒𝚗𝚒𝚜𝚑𝚎𝚍«Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz