Rozdział II

477 28 4
                                    

VIOLETTA

- Kto to jest? - pytam od razu, choć dobrze wiem że to ten chłopak, którego zaadoptowali moi rodzice.

- Jak to kto? Leon. Zapomniałaś? - pyta z uśmiechem jakby nigdy nic moja mama.

- Hej, Leon jestem - uśmiecha się szatyn i podchodzi do mnie, wyciągając dłoń.

- Cześć - odpowiadam, nie dając mu dłoni.

Zabiera ją powoli.

- Co z tobą? Nie potrafisz nawet przywitać się z bratem? Gdzie twoje maniery? - pyta moja matka, a ja już gotuje się od środka.

- Moje maniery? Ty siebie słyszysz babo cholerna!? - mówię w myślach.

- Spokojnie Maria, nie denerwuj się na nią - słyszę po chwili głos chłopaka.

- I jak? Poznaliście się? - słyszę zaraz potem jeszcze głos ojca.

Co to ma do cholery znaczyć!? Co to za spotkanie w moim pokoju bez mojej zgody!?

- Tak - odpowiada szatyn.

Chyba widzi moje niezadowolenie. Punkt dla niego, że nie jest tak natrętny jak moi rodzice. Chociaż i tak mam go po dziurki w nosie. Jest tylko ciężarem dla mnie, przez niego rodzice mogą się ode mnie odwrócić już całkowicie. Nigdy mną specjalnie się nie interesowali, ale teraz gdy jest on to już boję się pomyśleć. Będę traktowana jak powietrze.

- Skąd w ogóle to stowarzyszenie u mnie w pokoju? Ktoś was zapraszał? W ogóle pukania nie słyszałam - zaczynam się oburzać, chcąc by wyszli.

- Widzę, że nie jesteś w humorze. Szkoda tylko, że całą złość wyładowujesz na nas - mówi moja matka, nic nie rozumiejąc.

Wściekła patrzę jej głęboko w oczy, czekając aż w końcu wyjdą. No chyba, że potrzebują specjalnego zaproszenia. Albo nie, chyba WYPROSZENIA.

Gdy w końcu wychodzą opadam plecami na łóżko.

Sięgam po telefon, w którym widzę powiadomienie, a raczej wiadomość od przyjaciela.

- "Ej, co z tobą mała? Czemu nie odpisujesz?" - czytam.

Wzdycham pod nosem. Nie mam siły odpisać.

*KILKA DNI PÓŹNIEJ*

Mama z tatą wcześnie rano wyjechali do firmy, teraz mamy godzinę szesnastą trzydzieści, a więc niebawem powinni przyjechać. W końcu sobotę mamy, co oznacza, że w sobotę kończą szybciej pracę.

Schodzę schodami na dół do kuchni, a tam oczywiście kto? Mój ,,braciszek kochany".

- Chcesz herbaty? Właśnie robię dla siebie - posyła mi uśmiech, a ja mierzę go tylko groźnym spojrzeniem.

- Udław się tą herbatą - mówię.

- Nie rozumiem, o co ci chodzi? Dlaczego mi źle życzysz? - marszczy brwi.

- Chyba nie muszę ci tłumaczyć - śmieje się pod nosem, nalewając do szklanki wody mineralnej.

- No wytłumacz mi, bo nie mam naprawdę pojęcia, dlaczego mnie tak traktujesz. Co ja ci takiego zrobiłem? - pyta i po głosie słyszę, że jest wkurzony.

- Dużo mi zrobiłeś. Psujesz mi życie, rozumiesz? Nie chcę cię w moim domu, nienawidzę cię... Widzę, że mamusia z tatusiem byli już z tobą na zakupach... Szkoda tylko że mnie nie wzięli - mówię, patrząc jak jest ubrany. Nie ma już na sobie żadnych szmat, a firmowe ubrania.

- Gdyby nie moi rodzice to nigdy byś nie miał takich luksusów - dodaję, dalej walcząc o swoje zdanie.

- Oczywiście, że nie. Oboje dobrze wiemy, że ich bym nie miał. Ale to tylko ubrania, o to się na mnie gniewasz? Nie powinnaś być zazdrosna o rodziców, przecież bardzo cię kochają. Jesteś ich córką, a ja... ja jestem w końcu zwykłą sierotą... - mówi ciszej.

- Tak dokładnie! W końcu coś co do ciebie trafia! Jesteś sierotą, która znalazła się w tym domu całkowicie przez głupi przypadek. Pakuj manatki i wracaj do tego swojego domu dziecka, albo jeszcze lepiej połóż się na grobie obok rodziców! Twoje życie jest całkowicie bezsensowne! Nie licz na miłość od obcych ludzi, rodziców ma się tylko jednych, nikt cię już nie pokocha, rozumiesz!? Jesteś nic nie wartą, zaniedbaną sierotą z domu dziecka! Wyjdź stąd, brzydzę się ciebie, cuchniesz biedą! - krzyczę w końcu, całkowicie nad tym nie panując.

LEON

Te słowa sprawiły, że coś całkowicie we mnie pękło. To było straszne. Dużo przeżyłem, ale chyba żadne słowa mnie tak nie zraniły, jak jej...

- Masz rację... Ja jestem tylko sierotą, z domu dziecka, która nie ma co liczyć na miłość, bo i tak nikt jej nie pokocha... Szkoda tylko, że oceniasz mnie, kompletnie nie znając mojej osoby, ani historii. Brawo, dopięłaś swego... - szepczę i tak też omijam ją, wychodząc z domu.

To było piekło. Piekło i nic innego. Dlaczego ona tak bardzo mnie nienawidzi?... Wychodząc z willi zapinam bluzę na zamek i nie mogąc dłużej się powstrzymać, na moje policzki opadają drobne łzy. Od razu je ocieram.

Wsiadam do najbliższego autobusu, jaki czeka na przystanku i tam zajmuje miejsce na pierwszych lepszych miejscach. Nie rozumiem tego... Ona jest tak bezuczuciowa, mówi co ślina przyniesie jej na język, czy faktycznie tak bardzo mnie nienawidzi?...

Po upływie jakiś trzydziestu minut autobus dojeżdża na miejsce, czyli na przedmieścia Buenos Aires. Wysiadam i kieruję się w stronę cmentarza, który znajduje się niedaleko. W miejsce, w którym jest pochowana moja mama z tatą, za którymi tak cholernie tęsknie...

Usiadłem na niewielkiej ławce przy grobie i spojrzałem na dwa zdjęcia, jakie stały w ramce na murowym pomniku.

Zaciągnąłem nosem i otarłem łzy, wpatrując się przed siebie.

- Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo za wami tęsknie... Oddałbym wszystko, żebyście byli tutaj ze mną... - szepczę, a łzy spływają po moich policzkach bez opanowania.

Zawsze gdy jest mi źle przychodzę tutaj. Może to dziwne, ale w tym miejscu czuje, że rodzice faktycznie są myślami ze mną.

Maria i German naprawdę wiele mi dają, wiem że nie jestem dla nich obojętny, tak samo jak i mój los, ale ja nie wiem czy tam wrócę. Bogactwo i luksusy nie są dla mnie. Poza tym Violetta nie chce mnie tam, nie chcę by przeze mnie cierpiała...




Nie da się uciec przed miłościąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz