Wsiadłam na Wenus i przesunęłam się w odpowiednie miejsce na jej grzbiecie. Uderzenie skrzydła w nogę jest dosyć bolesnym doświadczeniem. Wzbiłyśmy się w powietrze. Pochyliłam się lekko do przodu a smoczych od razu zakodowała nieme polecenie. Wystarczyło parę energicznych uderzeń skrzydeł mojej smoczej przyjaciółki by zleźć się ponad chmurami. Odetchnęłam głęboko. Każdy kontakt z ludźmi był dla mnie stresujący. Szybowałyśmy spokojnie a kontakt z Wenus dodawał mi otuchy. Zawsze pocieszałam się, że jest ona blisko i w każdej chwili może zabrać mnie z powrotem do bezpiecznej smoczej przystani. Tym razem leciałam do pewnej niewielkiej osady wikingów położonej w kotlinie. Ludzie ci nie dosyć, że zabijali smoki gdy te napadały na wioskę w celu znalezienia pożywienia. To dodatkowo regularnie urządzali sobie polowania dla rozrywki. Ta sytuacja definitywnie potrzebowała mojej interwencji.
Niebieskooka smoczyca wylądowała w niewielkim lasku rosnącym nieopodal wioski. Przełknęłam głośno ślinę i zsiadłam z nocnej furii.
- Oby się udało - mruknęłam w stronę Wenus i posłałam jej delikatny uśmiech. Smoczyca popatrzyła na mnie swoimi niebieskimi oczami pełnymi nadziei. W końcu rozchodzi się o jej pobratymców. Założyłam swój kaptur i ruszyłam przed siebie nakazują Wenus by zbytnio się nie wychylała. Nie chciałabym by coś jej się stało.
W osadzie ludzie pracowali na pełnych obrotach. Wykuwali broń, naprawiali zniszczone sieci na ryby i reperowali uszkodzone domy. Kierowałem się do domu wodza. Z tego co wiedziałam był to dwupiętrowa chałupa wykonana z drewna o żółtym odcieniu. Kiedy w końcu go znalazłam zdarzyło się coś niespodewanego. Centralnie na środku niedużego placu wylądował smok! Zielonkawy śmietnik zębacz dokładniej ujmując. Rośli mężczyźni od razu rzucili się na gada w wiadomych celach. Nie mogłam na to pozwolić.
- Stop! - wrzasnęłam najgłośniej jak potrafiłam. Wszyscy znieruchomieli, nawet smok popatrzył na mnie z wrogością.
- Stójcie - powiedziałam już ciszej. Zaczęłam powoli kierować się w stronę smoka. Wyciągnęłam otwartą dłoń nie przestając przysuwać się do niego krok po kroku. Teraz liczył się tylko gad. Dotknęła jego chropowatego nos. Stworzenie zamruczało pod jego uspokajającym działaniem.
- Widzicie? - skierowałam się w stronę ludzi nie przesyłając głaskać smoka.
- Ich nie trzeba zabijać - powiadałam.
- Niszczą nasze uprawy
- Zabijają owce
- Niszczą domy
Tłum wikingów zaczął protestować, ale ja byłam na to przygotowana.
- Bo jesteście z nimi w wrogich stosunkach - odkrzyknęłam - Mogą wam pomóc. Tylko przestańcie je zabijać! - kontynuowałam przemowę.
- Niby jak? - do przodu wystąpił dobrze zbudowany mężczyzna z łysą głową na której spoczywał hełm i brązową brodą zaplecioną w warkocz.
- Możecie zacząć je dosiadać - powiedziałam a otaczający mnie tłum zaczął się głośno śmiać. Nie czekając za ich dalszą reakcją wsiadłam na śmiertnika zębacza.
- W górę - wyszeptałam a smok wystrzelił ku niebu - Dobrze! - pochwaliłam go. Wykonałam kilka beczek i wylądowałam z powrotem. Podrapałam gada po łbie i zsiadłam z niego.
- Widzicie. Mogą pomóc w przenoszeniu ostrych rzeczy i podróżuje się dzięki nim znacznie szybciej - teraz zwróciłam się do łysego mężczyzny - Są jak rodzina - powiedziałam. Widziałam, że zastanawia się on nad decyzją.
- Od dziś - zaczął - Smoki są naszymi przyjaciółmi, nie wrogami! - ogłosił a ludzie zaczęli głośno wiwatować. Poszło łatwiej niż myślałam. Wódz, którym okazał się łysy mężczyzna zaprosił mnie do siebie na poczęstunek lecz ja z grzecznością odmówiłam.
Spięłam się na szczyt kotliny i obserwowałam wioskę. Wyglądała na prawdę spokojnie. Ludzie zachwycali się nowym zwierzątkiem a smok wydawał się uszczęśliwiony. Usłyszałam trzepot skrzydeł. Ogromnych skrzydeł smoków. Coś wylądowało kilka metrów ode mnie. Odwróciłam się i zobaczyłam coś czego w życiu bym się nie spodziewała. Były to pięć osiodłanych smoków z jeźdźcami na grzbiecie. Gronkiel, zembiróg zamkogłowy, koszmar ponocnik, śmietnik zębacz i... Nocna furia!? Myślałam, że nie ma na świecie drugiej. Kiedy jeździec czarnego smoka zsiadł instynktownie cofnęłam się instynktownie. Cholerna przepaść. I tyle z mojej ucieczki.
- Czekaj! - zawołał jeździec zielonookiego gada. Na co mam czekać? Aż zarzucicie mię milionem pytań na które nie mam czasu i chęci odpowiadać?
- Jestem Czkawka, syn wódza Berk - przedstawił się - A to jest Szczerbatek - wskazał na smoka.
- Ok - mruknęłam - A ja jestem osobą którą kompletnie to nie obchodzi - odpowiedziałam. Dwaj jeźdźcy dwugłowego smoka zaśmiali się. Nie czekałam na dalszą pogawędkę cofnęłam się jeszcze krok do tyłu.
- Czekaj, nie...! - krzyknął brunet, ale ja już runęłam w dół...
••••••••••••••••
Piszcie co myślicie o tym pierwszym jak na razie rozdziale ;)