Wiktor spoglądał z mieszaniną rozbawienia i niepokoju na jedzącego mandarynki Yuuriego. Choć może „jedzącego" nie było tu najtrafniejszym z określeń. Jego narzeczony znajdował się właśnie w trybie zawodowego eliminatora tych bogu ducha winnych owoców. Siedział na kanapie przed telewizorem i z twarzą nie wyrażającą żadnych emocji, oprócz może perfekcyjnego skupienia, mechanicznymi ruchami pozbawiał sensu istnienia jednego cytrusa po drugim. Wiktor, oddelegowany do opróżnienia i ponownego napełnienia zmywarki, z wielkim trudem odrywał wzrok od partnera. Jak zahipnotyzowany patrzył, jak ten wyćwiczonym ruchem wbija paznokieć w skórkę owocu, kilkoma pociągnięciami odrywa ją i kładzie na pokaźny stos piętrzący się przed nim na stoliczku, po czym wsuwa pomarańczowy miąższ między usta. Mmiało to w sobie coś z tradycyjnych japońskich ceremonii – parzenia herbaty, wolnych tańców czy sztuki dobywania miecza. Pełna koncentracja na wykonywanej czynności, gdzie każdy ruch wydawał się nacechowany sacrum.
Rosjanin miał już dość po pięciu owocach, ale Yuuri wyglądał. jakby nie miał zamiaru zaprzestać swojego dzieła zniszczenia, aż nie zlikwiduje całych trzech kilo mandarynek, które Wiktor kupił na targu z myślą, że wystarczą przynajmniej na najbliższy tydzień. Z pewnym przerażeniem podejrzewał, że Japończyk byłby zdolny wsunąć dowolną ilość postawionych przed nim cytrusów, i jakaś za bardzo ciekawska część Rosjanina nabrała ochoty na wytestowanie limitu partnera. Prawdopodobnie kiedyś to zrobi.
Tymczasem perfekcyjny pokaz natrafił na przeszkodę. Jedna z mandarynek okazała się przejrzała i niepodatna na wyćwiczony sposób obierania.
- Wiktor, możesz podać mi nożyk? - spytał spokojnie Yuuri, choć w jego wzroku tliło się niezadowolenie, jakby chciał skarcić owoc za niesubordynację.
- Jasne, już... - odpowiedział wyrwany z transu mężczyzna. Znalazł przedmiot, przysiadł przy narzeczonym i z bliska przyjrzał, jak ten odcina skórkę od pomarańczowego ciała.
- Chcesz też trochę? – spytał już łagodnie, uporawszy się wreszcie z niefrasobliwym owocem.
- Nie, dziękuję... - Cicho odmówił Wiktor, zainteresowany czymś innym. Pechowy cytrus puścił sok, rozpływając się po palcach Yuuriego. Rosjanin nie potrzebował większej zachęty.
Ostrożnie usunął z chwytu ukochanego nożyk, po czym ujął jego dłonie we własne i przybliżył do ust. Wysunął język, delikatnie dotykając skóry mężczyzny i zlizując z nich kwaśnawy smak mandarynki. Palec, po palcu, koncentrując się na czynności tak jak wcześniej Japończyk na obieraniu owoców, sczyścił cały nektar, zatrzymując się jedynie chwilę dłużej przy obrączce zaręczynowej. Jej metaliczny chłód mile koił wargi.
Gdy po małej wieczności Wiktor zakończył pieszczotę, oblizał zalotnie usta i się wyprostował, ujrzał przed sobą zarumienioną, ale i wyczekującą twarz narzeczonego. Po chwili zauważył kilka kropel mandarynkowego soku perlących mu się na brodzie.
- Moja mała świnka – szepnął z śmiechem obcałowując twarz ukochanego.
_____
Tak więc, wyzwałam Dziabarę na drabble-off i oto moja część wyzwania :"D
Napisałam na razie trzy dziełka, ale gdyby mnie coś kiedyś jeszcze natchnęło, to tutaj będę dorzucać krótkie formy.
Dedykacja, inspiracja, a i beta, co dzielne goniła dzikie przecinki - Dziabara, pierwsza tego imienia!
CZYTASZ
Notatki z miasta białych nocy
FanfictionKrótkie one-shoty z życia naszych ulubionych narzeczonych z Petersburga.