Rozdział I - Jak za starych, dobrych czasów.

1K 94 4
                                    

Zasiedziałem się. Pewnie wszyscy zebrali się już w jadalni, a ja jak zwykle musiałem się spóźnić. Niestety, nie miałem w głowie godzinnego zegarka, niczym Mccree, ani nie byłem nazbyt punktualny, jak chociażby Jack. Pewnie on, usłyszawszy, że obiad będzie za dwie godziny, był już w jadalni godzinę przed czasem, dziwiąc się, że dziewczyny nadal stoją przed garnkami, kiedy on już był głodny. 
Pobiegłem przez cały korytarz, a następnie przed samą kuchnią, połączoną z jadalnią, zwolniłem. Odetchnąłem kilka razy głośno, a następnie wszedłem. 
- Może puściłbyś coś z teraźniejszej epoki!? - wykrzyczał Lucio, kiedy Reinhardt kolejny raz, zapewne, puścił melodię swojego kompozytora. 
- A co ci przeszkadza w Hasseholffie? - rzucił przez cały stół. Uśmiechnąłem się na tą scenę. Nie ważne, gdzie byliśmy - czy na drodze 66, czy nawet w Hanamurze na misji - jeżeli trafiła się ta dwójka, zawsze, ale to zawsze drażnili siebie nawzajem muzyką. 
Usiadłem nieśmiało między Angelą, a Satyą. Uśmiechnąłem się do obu, a następnie sięgnąłem po jedzenie, nakładając sobie niewielką ilość. Wszyscy rozmawiali. I naprawdę się cieszyłem, że widzę ich wszystkich razem. Pomijając... Właśnie, ale Mccree'ego. W sumie może nawet to dobrze, że go nie było. Obędzie się bez smutnych wspomnień, podniesionego ciśnienia, a następnie niewypowiedzianych słów. 
Stół był bardzo długi, jednak na swój sposób przytulny - każdy siedział w swoim, ukochanym towarzystwie, a jednocześnie nie było problemów, żeby podejść do kogoś i porozmawiać po latach. 
- Co u Ciebie, Mercy? - zapytałem z szerokim uśmiechem i zobaczyłem, jak duża dłoń Zarii opatula tą drobną, szczupłą naszej najlepszej i jedynej w swoim rodzaju uzdrowicielki. 
- Bardzo dobrze, dziękuję, Hanzo - powiedziała. Rozpuściła włosy, które teraz sięgały jej do łopatek. - Z Zarią planujemy wybrać się do Moskwy, w końcu od tak dawna tam nie byłyśmy, a chcę zobaczyć, co się zmieniło - rzuciła, a następnie spojrzała na nią. Splotły sobie palce. 
- Ile to już? - zapytałem, sugestywnie patrząc na ich dłonie.
- Kochanie, ile jesteśmy razem? - zapytała Angela, swoim słodkim, wręcz przesłodzonym głosem, zwracając się do siłaczki.
- Pyat - powiedziała, szczerząc się, a następnie całując swoją dziewczynę w czoło. 
Poczułem się zazdrosny. Mimo, że Overwatch dobiegł końca - one dalej miały siebie nawzajem. Zamieszkały razem, planowały ślub. Podobno Angela chciała wynaleźć sposób, aby miały wspólne dziecko. Nawet nie wiedziały, jakie miały szczęście. Przez to, że spotkały się podczas jednej misji, a dzięki leczeniu Mercy, Zaria była nie do pokonania, miały okazję, żeby ze sobą porozmawiać. Wszyscy wiedzieliśmy, że będzie z tego coś więcej. Zaria po tej jednej akcji wspominała o blondynce w najczulszy sposób, jaki była w stanie z siebie wydobyć. A Angela zawsze patrzyła na nią, jakby na coś czekała. Jakby czekała na nią, na jej silne dłonie oplatające jej ciało i na jej oddech połączony ze swoim. Najwyraźniej w końcu się sprawdziło, a one mogły cieszyć się swoją miłością i szczęściem, które nigdy nie spotkało mnie. 
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, a następnie zaczęła się dyskusja na temat szponu. Doszła do nich kolejna osoba - Sombra. Osoba, którą słabo kojarzyłem, jednak cieszyłem się, że to my byliśmy liczniejsi. 
- Jednak nie patrząc na to, cieszmy się, że jesteśmy wszyscy razem! - rzuciła z szerokim uśmiechem Smuga. - W końcu... Kawaleria przybyła - rzuciła, a następnie zapchała sobie usta sałatką. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. 
Było jak za starych, dobrych czasów. Siedzieliśmy razem, rozmawialiśmy o największych bzdurach, jakie przyszły nam na myśl, a na koniec śmialiśmy się z kolejnych, kiepskich żartów Złomiarza. Nie mogłem uwierzyć, że udało nam się spotkać po tylu latach i mimo moich wcześniejszych obaw, cieszyłem się, że miałem tylu przyjaciół. Wiedziałem, że gdybym potrzebował - oni stanęliby za mną murem, ręcząc swoim ciałem. Mercy nie raz poświęcała się tylko po to, aby nas wskrzesić. A Zaria chroniła swoimi barierami. Nie wspomnę, ile tarcza Wilhelma wytrzymała obrażeń. Nasz, kochany Żołnierz dawał swój medyczny ładunek dla nas wszystkich, nie patrząc na to, że sam ledwo trzyma się na nogach.
Kolejne osoby odstawały od stołów. Pierw Hana, mówiąc, że za chwilę ma ważny mecz w Lol'u. Kolejno Lucio, bo dostał weny na napisanie kolejnego hitu. Ana i Rein udali się na romantyczny spacer, Jack wyszedł nie mówiąc praktycznie słowa. Zenyatta i Genji udali się na wspólne medytowanie, za to nasza ukochana parka Zarii i Mercy nacieszyć się sobą. Torbjorn mamrotał pod nosem, żeby mu nie przeszkadzać, bo będzie budował. Złomiarz natomiast, widać było po oczach, ma plan na kolejny ładunek wybuchowy. 
Sam wstałem od stołu i ruszyłem na strzelnicę. Wmurowało mnie w podłogę, kiedy zobaczyłem przewieszone ponczo, a na nim również kapelusz. Podniosłem z nich wzrok, prosto na ubranego w koszulę rewolwerowca. 
- Gdzieś na świecie właśnie wybiło południe, skarbie - powiedział, odwracając głowę w moją stronę. 

Mchanzo - Smok i RozjemcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz