Rozdział V - Gabriel

837 65 14
                                    

Pojedliśmy, pośmialiśmy sie, a potem obiecaliśmy dziewczynom, że posprzątamy. W końcu one nie mogą wszystkiego robić, nawet jakbyśmy bardzo chcieli. Tak jak ostatnio usiadłem obok Angeli i Zarii, a Jesse postanowił usiąść obok mnie. W sumie... Teraz chyba się to naprawi, prawda? Tylko nie mogę mu uwierzyć kolejny raz, że już mnie nie zostawi. Nie mogę. Bo jeżeli to zrobię, drugi raz złamię swoje serce. 
Mccree złapał moją dłoń i splótł nam palce, kładąc sobie na udzie. Uśmiechnąłem się do niego szeroko i gdy nałożyliśmy sobie jedzenie - zaczęliśmy rozmawiać. 
- Co myślicie? - zapytała w pewnym momencie Mercy, ściskając mocno dłoń Zarii. - W sensie... O tym, co chce zrobić Jack - powiedziała, patrząc na mnie. 
- Nie podoba mi się to. Ogólnie samo to, że to ja mam się zająć Amelią - powiedziałem cicho i westchnąłem. - Chociaż wiem, że w tym przypadku nie mam za dużo do powiedzenia. Jeżeli Jack opracuje cały plan, może się to udać - powiedziałem z uśmiechem, skierowanym w dziewczynę. 
- Dla mnie wszystko jedno - powiedział Mccree, patrząc w ich stronę. - Ja jestem szybki, oni będą martwi - zapewnił z szerokim uśmiechem. Kocham te usta. I to, jak całują. I to, jak wyglądają w zagiętej linii. Naprawdę to uwielbiam. 
Zaria zajęła nam naszą lekarkę, zresztą ja z drugiego, przeciwnego końca stołu rozmawiałem z Torbjornem, który więcej krzyczał, niż mówił, ale kto by się tym przejmował. 
Zaraz potem wszyscy się rozeszliśmy... Znaczy ja z moim rewolwerowcem nie. My poszliśmy do jego pokoju, chcąc odpocząć. 

***

Jack siedział w pokoju dowodzenia. Drzwi były lekko uchylone, a on siedział do nich tyłem, opierając głowę na swojej dłoni i oglądając świat - Drogę 66, Numbani, Hanamurę. Szukał jakichkolwiek oznak szponu, kiedy tylko mógł. Naprawdę chciał rozwiązać tą organizację. A najbardziej w życiu pragnął powrotu Gabriela. Brakowało mu jego żartów, tego przyjacielskiego tonów z przed czasów "Żniwiarza", czułych gestów i ukrywania się z miłością, która ich połączyła. 
Tak naprawdę Żołnierz nie wiedział, co spowodowało to, że zakochał się w nim za zabój. Zawsze był jego przyjacielem. Nigdy nie musiał się martwić o strzał zza pleców, kiedy Gabriel był przy nim. Aż kiedyś, kiedy człowiek w czerni został postrzelony, Jack wystraszył się nie na żarty. Zabrał swojego przyjaciela do lecznicy, z sercem w gardle. Był przekonany, że jeżeli chłopak z tego nie wyjdzie - on sam nigdy nie otrząśnie się ze straty. Jednak tak się nie stało. Gabriel wrócił do żywych, a Jack pierwsze co zrobił po otwarciu oczu przez przyjaciela to pocałował go. Nigdy o tym nie rozmawiali, nigdy nie próbowali pokazać przed resztą Overwatch, że łączy ich coś innego, niż przyjaźń. 
- Czy ja cię już kiedyś nie zabiłem? - usłyszał głos zza pleców. Podniósł się, a widząc swojego przyjaciela i już zamknięte drzwi, wstał i podbiegł do niego, przytulając się mocno. 
- Czemu cię tak długo nie było? - zapytał cicho, przytulając swój policzek do jego koszulki. Żniwiarz był ubrany w cywilne ubrania, żeby nie wzbudzić ciekawości. Wystarczyło, że przyszedł tutaj tylko w postaci mgły, a stał się po prostu niezauważalny. 
- Nie mogłem się wyrwać. Ostatnio Amelia zrobiła się trochę zbyt... Podejrzliwa. Już ostatnio pytała się mnie, gdzie się wymykam, a teraz pewnie poszłaby na skargę do góry - powiedział i przesunął palcami po twarzy Jacka. 
- Mogłeś jej po prostu powiedzieć "Won z mojego trawnika" i by odpuściła - powiedział i westchnął głośno.  
Żołnierz odsunął się od chłopaka i podszedł do drzwi. Zakluczył je, a następnie podszedł do swojego biurka, na którym usiadł. Uśmiechnął się do przyjaciela jakby na zachętę, a ten momentalnie się przy nim znalazł, całując go i rozbierając. 
- Tak właściwie... Jak się dostałeś? - zapytał cicho Jack, siedząc nagi na swoim biurku. Gabriel siedział na fotelu, gładząc chłopaka po nodze. Założył jedynie bokserki, ponieważ jak sam uznał, nie chce mu się ubierać całkowicie. 
- Przez szyby wentylacyjne - powiedział cicho i pocałował Jacka w łydkę, uśmiechając się tylko kącikiem ust. - Łatwizna - mruknął i przysunął się, jadąc pocałunkami w górę, po wewnętrznej stronie nogi blondyna. 
Ten złapał jego twarz i podniósł mu ją delikatnie, kradnąc kilka słodkich pocałunków. - Chyba na ciebie czas. Nie chcę, żeby nabrali podejrzeń - mruknął i pokazał głową na drzwi. - Wiesz, to normalne, że się tutaj zamykam, ale nie było mnie na obiedzie - powiedział i pokręcił głową. - A wiesz, jaka jest Hana. Zawsze wtyka nos w nie swoje sprawy - mruknął cicho i pocałował go kolejny raz, wzdychając mu w usta. Miał go tak mało przy sobie, a tak cholernie potrzebował jego obecności. Tego, żeby go dotykać. Tego, żeby poczuć te silne ramiona oplatające jego plecy. Tego, żeby mówił mu jakim to on nie jest świetnie funkcjonującym psychopatą. Brakowało mu go. 
- Gabriel? 
- Już ci mówiłem, że się tak nie nazywam. 
- Wiem - mruknął i puścił go, aby chłopak mógł się ubrać. Zaraz blondyn podszedł do niego i przytulił się do jego szyi. - Chciałem ci tylko powiedzieć, żebyś na siebie uważał. I za dwa tygodnie... Dobrze się ukrył w bazie - powiedział cicho, oddychając zapachem ukochanego. Nie chciał go puszczać, nie ważne jak silne było poczucie obowiązku, mówiące mu, że musi to zrobić, czy mu się to podoba, czy nie. 
- Czemu? 
- Po prostu dobrze ci radzę. 
- Planujesz coś? 
- Wiesz, nie musiałbym, gdybyś po prostu do nas wrócił. Czekamy tutaj na ciebie. Wszyscy. Na Amelię też. Na Sombrę... Potrzebuję cię. 
- Ale ja już nie jestem sobą - powiedział cicho, patrząc się na niego. - Nie mam zamiaru tutaj wracać. A już na pewno nie po to, żeby słuchać, jaki to ty byłeś cudowny i wspaniały. 
- Ale... - zaczął Jack, jednak jego miłości życia nie było już w pokoju. Ani w bazie. Wracał do Szponu, udając, że kilka godzin spędzone w dawnej siedzibie Overwatch nigdy nie istniało. 

****************************************

No i jest Gabryś :3 

Mchanzo - Smok i RozjemcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz