Rozdział XIV - Niedopowiedziane.

391 30 14
                                    

- Czy ty naprawdę musisz zostawiać te swoje brudne ręczniki WSZĘDZIE!? - wydarłem się, wchodząc do pokoju mojego faceta. Od ataku na bazę szponu minęły prawie dwa miesiące. Prawie tyle samo czasu upłynęło od kiedy Jessie prawie nie podniósł się z łóżka szpitalnego. I można powiedzieć, że tyle miesięcy upłynęło, od kiedy dowiedziałem się o związku mojego brata... Który układał się bardzo dobrze. Wszyscy ich zaakceptowali, a w sumie to większość nawet się domyślała - trudno się dziwić. Genji spędzał z Zenem każdą wolną chwilę. Prawie tak samo jak Torb w swoim warsztacie. Każdy, kto nie poznał jego żony, uważał te jego wieżyczki za jego miłość. W przeciwieństwie do mnie i Mccree'ego. Od jakiegoś czasu, w sumie to nawet nie wiem od kiedy, po prostu siebie drażnimy. Jego twarz zamiast przyprawiać mnie o szybsze bicie serca, sprawia, że mam ochotę go uderzyć. 
- Jezu, znowu przyłazisz nieproszony - mruknął, podnosząc się z łóżka. Siedział w samych spodniach i ściągnął metalową rękę, więc z jego ramienia sterczał zaledwie kikut. 
- Oh, przepraszam, KOCHANIE, że przychodzę do swojego mężczyzny - mruknąłem, oburzony i założyłem rękę na rękę w gniewnym geście. 
- Skoro już przychodzisz to mógłbyś przestać się czepiać od wejścia, wiesz, że mnie to wkurwia - mruknął, po czym odpalił cygaro i usiadł na łóżku. Wyciągnął rękę, jakby chciał, żebym do niego podszedł, jednak ja dalej stałem jak słup soli kawałek od wejścia. Westchnąłem głośno i odwróciłem się na pięcie. 
- Ah, weź się - rzuciłem na wyjściu, po czym zebrałem się do swojego pokoju. Usiadłem na krześle, a po chwili zabrałem swój łuk, z myślą, żeby poćwiczyć, ale w tym momencie w progu pojawiła się Małpa. 
- Oh, hej Winston. Co tam? - zapytałem z miłym uśmiechem. 
- Wiesz, muszę zabrać kilka rzeczy od siebie z Gibraltaru, chciałbyś się przejść ze mną i Luckiem? Wiesz, ostatnio jak tam byłem Żniwiarz już na mnie czekał, wolę nie jechać sam. 
- No... W sumie to i tak nie mam nic lepszego do roboty. Może zabierzemy jeszcze Dvę, co? Mówiła, że jej się nudzi, bo Lany ma dopiero na dwudziestą pierwszą - mruknąłem, a gdy ten uznał, że po nią pójdzie i widzimy się przy windzie, zebrałem się do końca. 
Wszedłem do kuchni i wpakowałem do swojego plecaka wodę. Mimo wszystko - ostatnio znowu zacząłem ćwiczyć i chcę wypijać te dwa litry wody dziennie. Stamtąd już prosto do windy, która zabrała nas do garażu, a stamtąd do odrzutowca. Nawet się nie obejrzałem, kiedy byliśmy na miejscu. 

- Niezły burdel - rzucił Lucio, kiedy weszliśmy do środka. 
- Wybacz, nie miałem czasu posprzątać. Sam rozumiesz - wolałem ulotnić się stąd jak najszybciej do naszego Junkertown po tym, jak Reaper tutaj wpadł - mruknął jakby na wytłumaczenie, a ja uśmiechnąłem się. 
- Nie przejmuj się, wygląda na pusto, więc zabieraj swoje masło orzechowe i spadamy. 
- Ja wcale nie...
- Oh, przestań. I tak wszyscy wiemy, że tylko po to przyjechaliśmy - powiedziała Dva, która koniec końców poleciała z nami. W końcu "mnie to nigdy gdzie nie zabieracie, a nie jestem już dzieckiem jak uważa Wdowa, czy inna suka, która mało mnie interesuje" - Masz jeszcze te cuksy, co strzelają w ustach?
- Chodzi ci o Lucioszki? - zapytałem, po czym pokręciłem głową. 
- No nie! Jakbym chciała, to wiem gdzie Lucio trzyma zapasy, nawet bym się nie pytała - powiedziała ze śmiechem i usiadła na wywieszonej wysoko nad sufitem oponie, uśmiechając się sama do siebie. Odpaliła jakąś gierkę na konsoli, a Lucio bujał nią. Sam podszedłem do przestronnego okna i westchnałem głośno, opierając się o nie. 
- Co jest? - zapytał Winston, opróżniając swoją lodówkę i szafki, będące w tym pokoju. 
- W sensie?
- No daj spokój. Wszyscy widzą, że coś jest nie tak. Ty i Jessie...
- Oh, weź. Nie chce mi się o nim gadać, naprawdę. 
- Widzisz! Właśnie o tym mówię. Kiedyś nie zamykała ci się jadaczka i mówiłeś tylko o nim. Czasami wyglądałeś jakbyś był uzależniony, czy coś, a teraz? Nie chcesz o nim rozmawiać? Próbujesz to wmówić wszystkim naokoło, czy tylko sobie? 
- Winston, zbieraj się i przestań za dużo gadać. To naprawdę denerwuje. 
- Chciałem tylko pomóc, przecież wiesz, że... 
- Tak, tak, tak, wiem. Wszyscy naokoło tylko gadacie, że zawsze możecie pomóc, że jesteście i jakbym chciał się wygadać to mam komu. A prawda jest taka, że męczy was ta atmosfera i boicie się, że albo ja albo MacCree znowu odejdziemy i nie będzie nas kolejne kilka lat. Ale spokojnie. Oboje jesteśmy już dorośli, a czasy Overwatch minęły już dawno. 
- Nie wiem, czy wiesz, ale Jack chce to odnowić... 
- Wiem. Wszyscy wiemy. Ciekawe, czy mu to wyjdzie...
- Skończyliście już!? - wykrzyczała Hana z opony, zaraz podchodząc do nas. - Winstooon, kończ to i wracajmy. Mam dość tej rudery. 

- Wypraszam sobie! To żadna rudera! - wykrzyczał ze śmiechem małpy i pokręcił głową. 
Zebraliśmy się w miarę szybko. W sumie to chyba nie spędziliśmy tutaj nawet dwóch godzin. Może to w sumie i lepiej? Chociaż o tyle dobrze, że Winston ma zapas swojego masła orzechowego. 
Weszliśmy do jadalni. Ana właśnie kończyła obiad robiony z Łaską, a ja usiadłem przy barze i tylko uśmiechałem się do nich. Nagle znikąd znalazła się Angela i podała mi łyżkę. 
- Tylko podmuchaj - powiedziała ze śmiechem, a ja spróbowałem i uśmiechnąłem się szeroko momentalnie, chwaląc ją. Było naprawdę dobre! Podobno jakieś leczo, czy inne danie jednogarnkowe. Ale było pycha. 
A wtedy pojawił się mój facet... Przeszedł obok i nawet nie zwrócił uwagi. Czy to naprawdę tak ma wyglądać już do końca świata...? 

Mchanzo - Smok i RozjemcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz