Rozdział VI - Plan

852 64 7
                                    

Obudził mnie Mccree, u którego spałem. Sam był już ubrany, a z tego co mi po chwili powiedział, przyniósł mi śniadanie, bo za pół godziny mamy zgromadzenie. Jack chce przedstawić swój plan, czy coś w tym rodzaju. 
- Nie było go wczoraj na obiedzie - rzuciłem, jedząc swoje kanapki. - Pewnie ślęczał nad tym swoim "planem" cały wieczór i noc - mruknąłem, zagryzając wargę. Zaraz zjadłem, po czym ubrałem się, siedząc na łóżku. Kiedy skończyłem, Jesse podszedł na kuckach do mnie i objął w biodrach, przytulając do siebie. Oparłem się o niego plecami i zjechałem trochę, wtulając swój czubek głowy w jego podbródek. 
- Meh, jakoś specjalnie mnie to nie interesuje - rzucił siedzący za mną rewolwerowiec i pocałował mnie zaraz w czubek głowy. Westchnąłem ciężko, żeby zaraz odwrócić się w jego ramionach. Zarzuciłem swoje kostki za jego ciało, prawie splatając je na jego lędźwiach. Objąłem go w szyi i przytuliłem się delikatnie. 
- Tak? To co cię interesuje? - zapytałem ze śmiechem, patrząc na niego. Zaplatał sobie właśnie na palec metalowej ręki mój kosmyk włosów. Ta... Musiałbym je ogarnąć. 
- Howdy, ale trudne pytania - powiedział i pokręcił głową. - Ty. 
- Oh, nie podlizuj się. I tak nic nie dostaniesz. 
- To jak mi nie dasz... To sam sobie wezmę - rzucił i pocałował mnie mocno, co oczywiście oddałem. Posiedzieliśmy tak jeszcze chwilę, żeby zaraz podnieść się. W końcu musimy iść na naradę. Żeby Jack wszystko mógł nam opisać. 
Weszliśmy osobno. Mccree chciał jeszcze zajść do kuchni po butelki wody dla wszystkich, kiedy ja już udałem się do sali. Usiadłem na swoim stałym miejscu, a po chwili rozejrzałem się. Brakowało Torbjorna, Wilhelma, Jamisona oraz mojego brata. Patrzyłem nerwowo w stronę wejścia co jakiś czas, chcąc się przekonać, czy zaraz nie wpadną. 
- Gdzie Genji? - zapytałem Zenyattę, który usiadł obok mnie. 
- Medytuje. Nie miałem serca go wyciągać z tego cudownego stanu - powiedział tym swoim mechanicznym głosem, a ja westchnąłem cicho, kiwając głową. - Zaraz się pojawi - rzucił i już patrzył w przód. 
Sam też tam spojrzałem. Widząc Jacka, który jak zwykle trzyma w dłoni papiery, uśmiechnąłem się. Kiedy to stało się rzeczywistością? W końcu to on zawsze trzymał broń. To on walczył, a teraz... Chodzi jak trup, zachowuje się jak trup, zachowuje się jak trup. Serce się ściska, widząc taką... miernotę, zamiast naszego przyjaciela. Chociaż... Ja się nie dziwię. Jeżeli Żniwiarz odszedł od niego, kiedy jeszcze się przyjaźnili i "byli ze sobą", teraz musiał umrzeć w środku z bólu, tęsknoty i tego samego uczucia pustki, które ja przeżywałem przez ostatnie kilka lat. 
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Mccree'ego, który postawił mi wodę przed twarzą, mówiąc, żebym się nie odwodnił. Zaśmiałem się na jego uwagę i wziąłem butelkę, wypijając ją do połowy duszkiem. Poszedł dalej, rozkładając kolejne butelki, kiedy sala już wypełniła się po brzegi. Tylko jedno miejsce było wolne. Miejsce Gabriela. 
- Więc... Dzień dobry? - rzucił ze śmiechem, jednak ja doskonale widziałem te worki pod oczami i to, że wcale nie było mu do śmiechu. Przecież wystarczy na niego spojrzeć... - Dobra, słuchajcie. Wyświetlę wam mapę bazy Szponu. Nie jest to jednak miejsce organizacji. Wiem, że to tam przebywa nasza trójka agentów, dlatego tam uderzymy. Wszyscy będziecie mi potrzebni. W końcu jesteśmy drużyną, prawda? Więc... Zacznijmy od początku. Symetra, podam ci dokładnie współrzędne, żebyś mogła ustawić teleport, przejdziesz z nami i zamkniesz wejście. Usiądziesz w tym samym miejscu, rozstawisz wieżyczki dla własnej ochrony i poczekasz, aż wrócimy. Wtedy ponownie otworzysz przejście. Złomiarz - ty zostaniesz z Satyą. Musisz porozstawiać pułapki. 
- Moja strategia jest prosta! KA- BUM! - wykrzyczał, uśmiechając się jak psychopata. - Mogę wysadzić tę bazę? 
- NIE! - wykrzyczał przez cały stół do chłopaka. Wszyscy spojrzeliśmy na niego jak na ducha, a ten po chwili odchrząknął. - Tak, jak mówiłem, nie chcę ich zabijać. Nikogo nie chcę zabijać. A tam.. Tam pracują ludzie. Mają rodziny, dzieci, są dla kogoś ważni. Nie możemy tego wysadzić w powietrze - powiedział spokojnie, a ja pokiwałem głową. W sumie... To nie głupie. Nie możemy wszystkich zabić. - Wracając... Lena i Genji, wy przejdziecie na sam przód. Dołączy do Was Fara, która podleci do nich i wejdzie innym wejściem. Wy musicie zająć się Sombrą. Pamiętajcie, że macie ją unieszkodliwić, najlepiej schwytać. Pójdzie z wami Mako oraz Wilhelm, potrzebujecie jego haka. W tej kwestii liczę również na ciebie, Lucio. Musisz im pomóc. Nie chcę ich wysłać na misję bez lekarza, a Mercy nie pójdzie bez Zarii - spojrzał na dziewczyny i gdy Angela położyła dłoń na dłoni siłaczki, wszystko było jasne. Nie ruszy się bez niej. - Bastion. Ty ustawiasz się na zewnątrz, rozumiesz? Na zewnątrz - pokiwał do robota kilka razy, pokazując na górę, jakby chciał pokazać świat. - Torbjorn musisz wykuć nam wszystkim pancerze. Ustawisz się zaraz obok Bastiona. Ustawisz wieżyczkę. To tylko środki ostrożności, ale w pomieszczeniu nie przydasz nam się na wiele. - Mei idziesz z nimi, tak samo jak Zenyatta i Winston. Musicie im pomóc w najgorszym momencie - powiedział spokojnie. - Ja i Mccree pójdziemy z Zarią, Mercy i Dvą po Reapera - powiedział spokojnie Jack, patrząc na mojego byłego - przyszłego - w - sumie - nie - wiadomo - jakiego - i - czy - w - ogóle - chłopaka. - Znamy jego słabe punkty, nawet jeżeli upiera się, że już nie jest Gabrielem. Ja i Łaska będziemy nas leczyć, żeby nie wchłonął naszych dusz. Zaria i jej bariery będą kluczowe - powiedział spokojnie i w końcu spojrzał na mnie. Tylko ja nie miałem zadania. 
- A ja idę po Amelię - powiedziałem sam, patrząc się prosto w jego oczy. 
- Tak. Przepraszam. Nie mogę z tobą wysłać nikogo. Ty jesteś bardziej mobilnym snajperem snajperem w tej drużynie, Mccree będzie potrzebny mi. Poradzisz sobie. W pomieszczeniu nie będzie aż tak zabójcza - powiedział i westchnął. - Jednak nie pójdziesz całkowicie sam. Ana, ustawisz się w najlepszym punkcie... tutaj - podszedł do mapy i pokazał jedno z pomieszczeń - będziesz widzieć zarówno mój oddział jak i Hanzo. Mercy będzie nas leczyć, ale w krytycznej sytuacji nas musisz również. Twoim głównym zadaniem będzie pomoc Hanzo. Uśpij tą Wdowę. Niech nie może się do niego zbliżyć - powiedział i pokazał na to miejsce nosem. Zaraz zaczął opisywać pomieszczenia. Pokazał gdzie wychodzimy, jakimi korytarzami się rozchodzimy, do jakich miejsc, gdzie, po co, dlaczego, odpowiadał na wszystkie pytania. Jack naprawdę musiał w to włożyć mnóstwo czasu, a ja tylko patrzyłem na swoje ręce. Nie sądziłem, żebym był w stanie to zrobić. Królowa Snajperów nie dała! A ja mam niby być lepszy od Any? Od człowieka, który zabił miliardny omników podczas Overwatch? Ja mam unieszkodliwić Wdowę? To całkowicie bez sensu...  Jednak nie mogłem się nie zgodzić. Dlatego reszty planu słuchałem, a potem wyszedłem do swojego pokoju prawie pierwszy. W co ja się wpakowałem...

Mchanzo - Smok i RozjemcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz