chapter 5

413 69 5
                                    

sobota, dzień; dom hemmingsów

dom rodzinny luke'a codziennie tętnił życiem, a co chwilę działo się tam coś interesującego.
a to ben, najstarszy z trójki rodzeństwa, aktualnie student ostatniego roku informatyki, straszył luke'a, że w końcu włamie się do jego laptopa i dowie się, co takiego jego młodszy braciszek wyprawia po nocach, gdy nikt nie patrzy.
często również jack, zapalony pasjonata wszelkich nowinek książkowych, próbował w swoją fascynację wciągnąć całą rodzinę, ale jego namowom uległa jedynie matka całej tej trójki różnych osobowościowo, ale cholernie podobnych pod względem wyglądu, mężczyzn.

oprócz niej, w domu większej liczby kobiet nie było. nie doliczając do tego narzeczonej bena – margaret, która w czasie pomiędzy pracą, a wykładami na uniwersytecie, często była widywana w domu hemmingsów, a wszyscy, oprócz luke'a, ją wprost uwielbiali.

luke do końca nie umiał zdefiniować dlaczego nie potrafi zaakceptować margaret.
wydawała mu się zbyt rozgadana, a czasami również zbyt rozkapryszona. jednak luke wiedział też, że jej huśtawki nastrojów raz w miesiącu są spowodowane po prostu czasem, gdy z jej pochwy ucieka krew, a ona się nie wykrwawia, a wszystko dookoła doprowadza ją na skraj.

jednak mimo wszystko, blondyn nie pałał do szatynki większą sympatią, niżeli to było kiedykolwiek konieczne.

— luke! chodź do mnie, natychmiast! luke!
— przecież idę mamo! nie musisz tak na mnie krzyczeć, nie jestem głuchy.

blondyn wkroczył do kuchni i oparł się o framugę drzwi. obserwował jak jego mama krząta się po pomieszczeniu i wyjmuje z półki różne garnki i miski.

— ktoś ma do nas przyjść?
— zaprosiłam kilka osób na kolację. ben z margaret mają nam podobno coś ważnego do powiedzenia.
— w końcu po sześciu latach bycia razem wezmą ślub?
— i ty wiesz i ja, że za benem trafić to jak dogadać się głuchy ze ślepym.

luke często nie rozumiał tego, co chciała przekazać mu mama, ale nie przejmował się tym. mimo wszystko nadal było jego matką.

— co mam zrobić?
— na lodówce wisi kartka z listą zakupów. weź pieniądze z portfela i jedź zrobić te zakupy. ja nie dam rady już jechać.
— a jack? on nie może tego zrobić?
— luke. poprosiłam żebyś ty to zrobił, a nie jack. no już, jazda.

najmłodszy z hemmingsów został wypchnięty z kuchni i czy chciał czy nie – musiał jechać do supermarketu, by zrobić te cholerne zakupy.
gdyby jednak tego nie zrobił i zbuntował się przeciwko całemu światu, już teraz odczuwał na skórze konsekwencje zdenerwowanej liz hemmings. dlatego też wolał nie prowokować mamy i posłusznie wsiadł do samochodu, by finalnie skończyć w jednym z pobliskich sklepów.

z dość długą listą zakupów w dłoni, pchał przed siebie wózek i wrzucał do niego najpotrzebniejsze rzeczy, o które prosiła liz. jednak w którymś momencie natrafił na jakąś dość sporą przeszkodę.

tyle, że tą przeszkodą nie było coś, a raczej ktoś.

pewien dziwny, ale interesujący czerwonowłosy chłopak, który teraz uśmiechał się jednym kącikiem ust, a jego oczy błyszczały nieodgadnionym blaskiem.














{...}

wieczorem pojawi się pewna fajna i ciekawa według mnie praca, więc czekajcie cierpliwie, aż wstawię pierwszy "rozdział".

kocham,

~ kluska

crazy in love ▪ mukeWhere stories live. Discover now