- Mam tego dość, Pete. Słyszysz? Dość! – wrzasnął z całej siły. Odwrócił się na pięcie, najszybciej jak tylko mógł i wyszedł błyskawicznie z pokoju do nagrań; przy czym otworzył drzwi tak gwałtownie, że uderzyły o ścianę z hukiem.
Był zdenerwowany. Nie, poprawka. To zbyt łagodne określenie. Był wściekły, cały w nerwach; dosłownie czuł, jak wszystko się w nim gotowało. Miał ochotę uderzyć wszystko i wszystkich, którzy w tamtym momencie stawali mu na drodze; takie zachowanie było do niego kompletnie niepodobne. Każdy z reguły, uważał go za oazę spokoju i ostatniego człowieka na Ziemi, który mógłby zrobić komuś krzywdę. Ale nie tym razem. Miał wrażenie jakby coś go opętało, kierowała nim wielka potrzeba rozwalenia czegoś, jednak powstrzymywał się. Mimo, że był na dosłownej granicy swoich wytrzymałości. Chociaż nie był pewien, przez jak długi czas będzie jeszcze zdolny to wszystko hamować. Tłumił w sobie to co najgorsze, ale wiedział, że jeszcze chwila i wszystko wybuchnie z nieodwracalnymi skutkami.
Szedł, a właściwie prawie biegł przez korytarze, napotykając co kilka kroków zdziwione i nawet nieco przestraszone, spojrzenia pracowników i ludzi z którymi znał się chociaż trochę. Nie zwracał uwagi na to, czy potrącił kogoś ramieniem, czy wpadł na drugą osobę; nawet jeśli, to nie zatrzymywał się, aby przeprosić, tylko mamrotał coś pod nosem. Kierował się cały czas przed siebie. Chciał jak najszybciej wyjść stamtąd, zanim mogłoby się stać coś złego, lub gorszego.
- Wszystko w porządku, Pat? – nagle drogę zastąpił mu Brendon - jeden z grona osób, z którymi znał się od dłuższego czasu.
Zaciskał zęby z sekundy na sekundę coraz mocniej, a jego dłonie zawinięte w pięści, stawały się coraz bardziej białe i zaczynały się niebezpiecznie trząść. Spojrzał na Brendona spod byka i starał się nie stracić resztek kontroli, bo miał wrażenie, a nawet był przekonany, że wszyscy zmówili się, aby zagrać w grę: „Kto szybciej doprowadzi Patricka do czystej furii". Po minie Brendona, wywnioskował, że rzeczywiście musiał wyglądać na kogoś, gotowego do uderzenia przypadkowej osoby bez powodu, albo gotowego do popełnienia morderstwa z zimną krwią.
- Nie mów do mnie Pat. Wiesz, że tego nienawidzę. – wycedził. Starał się brać głębokie wdechy, aby nie zrobić komuś krzywdy, ale w jego stanie, było to bezcelowe. – I tak. Wszystko w porządku. A teraz zejdź mi z drogi Urie, nie mam czasu.
Nie czekał jednak, aż ten się odsunie i wyminął go zręcznie, ale brunet nie chciał odpuścić i złapał go za ramię.
- Ej stój, czekaj. Nie wygląda na to, żeby wszystko było w porządku. Sprawiasz wrażenie, jakbyś miał roznieść zaraz połowę miasta. A stary, chyba wiesz, że LA jest całkiem sporawe, a ty wcale nie taki duży. – Brendon chciał najwyraźniej rozluźnić atmosferę i nawet lekko się zaśmiał, ale Patrickowi nie było do śmiechu ani trochę.
- Jesteś głuchy, czy po prostu głupi? – odparł złośliwie z głosem ociekającym sarkazmem. Nawet na niego nie spojrzał, tylko wyrwał gwałtownie swoją rękę. – Zrób to jeszcze raz, a przysięgam ci, że mocno tego pożałujesz. Nie będę się powstrzymywał.
Ruszył dalej przed siebie i przysiągł sobie w duchu, że choćby nie wiadomo co, nie może dać się sprowokować. I tak już prawdopodobnie to zrobił, ale wolał lekko nagiąć prawdę. Był już przy drzwiach wyjściowych, które mimo, że były ciężkie, to otworzył je jednym szarpnięciem. Nareszcie udało mu się wyjść na świeże powietrze. Myślał, że gdy tylko się dotleni, to nieco ostudzi jego temperament, ale grubo się pomylił.
CZYTASZ
Underneath The Purple Skies | Patrick Stump
FanfictionJest taki moment, kiedy nagle zdajesz sobie sprawę, że wszystko co do tej pory robiłeś, a nawet całe dotychczasowe życie, było dla ciebie ciężarem. Zaczynasz czuć się coraz bardziej przygniatany, jakby na twoich własnych barkach, przez długie lata...