Rozdział 7 - When the city goes silent

188 14 9
                                    

             Westchnął ciężko i już chyba po raz dziesiąty tamtej nocy spojrzał na zegarek elektroniczny, stojący na szafce nocnej obok łóżka. Było wpół do trzeciej w nocy, a Patrick nie potrafił nawet zmrużyć oka. Był przekonany, że po całym dniu spędzonym z Riley na zewnątrz, w nocy padnie jak kłoda i będzie spał jak zabity. Niestety za bardzo się przeliczył. Od momentu kiedy się położył, czyli około jedenastej, cały czas przewracał się z boku na bok. Za nic nie potrafił zasnąć. Dziwnym było to, że odczuwał zmęczenie po całym dniu, ale coś jakby na siłę trzymało jego oczy otwarte i nie pozwalało mu pójść spokojnie spać.

             Raz mu było za gorąco, a gdy odrzucił kołdrę na bok, to było mu za zimno. Potem coś uwierało go w plecy, a jeszcze później ręka na której opierał głowę mu zdrętwiała. Przez cały czas coś było nie tak, coś mu nie pasowało, ale nie tylko pod względem fizycznym.

             Sam nie wiedział kiedy te wszystkie myśli, pytania, wątpliwości zaczęły obijać się o jego czaszkę; mimo to i tak bardzo chciał iść spać. W jego głowie panował chaos, chociaż wcale tego nie chciał. Starał się tego unikać przez cały dzień, ale wyglądało na to, że od tego nie było całkowitej ucieczki. Ale nie miał najmniejszej ochoty na całonocne rozmyślanie co było, jest i będzie. Przy Riley nie miał aż takich problemów, aby opanować myśli. Miał nawet wrażenie, jakby w pewnych sytuacjach jego umysł zwalniał i udawało mu się skupić bardziej na jakiejś konkretnej rzeczy.

              Leżał dobrą godzinę w jednej pozycji – wgapiając się w czarny sufit. Na samym początku stwierdził, że ten stan potrwa pół godziny, w najgorszym wypadku godzinę. Niestety nie przewidział tego, że przeciągnie się to do trzech – prawie czterech godzin. Zaczynało go to frustrować i denerwować. Chciał odpocząć, wyspać się i następnego dnia spróbować działać; popracować nad przypomnieniem sobie czegoś, czegokolwiek. Mimo, że miał ku temu opory i to z wiadomych mu powodów, to wiedział, że jednak musiał próbować. Jednak jego organizm miał inne plany.

              Przetarł twarz dłońmi w geście zmęczenia i irytacji, jęknął gardłowo, nisko i przeciągle. Naprawdę był zmęczony, ale sen nie chciał przyjść.

              Odwrócił głowę i znowu spojrzał na godzinę – była 2:45. Odrzucił kołdrę i usiadł na łóżku. Oparł łokcie na kolanach i zatopił dłonie we włosach, lekko pociągając za kosmyki. Po chwili wstał i poczłapał powolnie do łazienki, gdzie ochlapał twarz zimną wodą; otrzeźwiło go to trochę. Skoro i tak nie mógł zasnąć, to rozbudzenie się jeszcze bardziej, nie było czymś złym. Zaciskając obie dłonie na brzegach umywalki, spojrzał na swoje odbicie w lustrze.

              Krople wody błyszczały na skórze jego twarzy w słabym świetle lampki wiszącej nad lustrem. Wyglądał lepiej niż wcześniej, gdy tu przyjechał, ale wory pod oczami pozostały i nie zdawało się, aby miały wkrótce zniknąć. A już zdecydowanie nie znikną po nieprzespanej nocy. Włosy miał zmierzwione. Stwierdził, że wkrótce będzie musiał się ogolić, bo kilkudniowy zarost zaczynał dawać o sobie znać. Patrząc w oczy swojego odbicia jedynie pokręcił głową w zażenowaniu, opryskał twarz wodą jeszcze raz i wyszedł z łazienki.

               Gdy stanął na środku pokoju, usłyszał delikatne trzaśnięcie zamykanych drzwi w pokoju zaraz obok.

               - Riley? – szepnął sam do siebie, marszcząc przy tym brwi.

               Podszedł do drzwi i przycisnął do nich ucho; nie słyszał niczego, jedynie ciche skrzypienie drewnianych schodów. Natychmiast chwycił za klamkę i wyszedł z pokoju, starając się zamknąć drzwi jak najciszej, aby nie zwrócić tym na siebie zbyt wielkiej uwagi, ani też, aby nie pobudzić innych domowników.

Underneath The Purple Skies | Patrick StumpOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz