Rozdział 6

589 33 0
                                    

  Kiedy przybywam, Potter zajmuje już miejsce przy stoliku, a przed nim stoi talerz tradycyjnych greckich gołąbków w winogronowych liściach. Właśnie skubie jednego z nich.
Gdy siadam, podskakuje i wyciera rękę w serwetkę.
— Malfoy.
Znowu ma na sobie uniform. Coś dziwnie skręca mi się w żołądku.
Ciemnowłosa kelnerka, w wieku absolwentki Hogwartu, podchodzi do nas i podaje menu. Odprawiam ją machnięciem ręki.
— Moussake*, Filomeno, i nie przesadźcie z sosem beszamelowym, jeśli można.
— Dam znać tacie — odpowiada i wywraca oczami. — Będzie szczęśliwy, że znowu próbujesz za niego gotować.
Unoszę brew.
— Jeśli nie nauczy się...
Potter kaszle i wychyla się, odwracając jej uwagę ode mnie.
— Ja poproszę spanakopitę**.
Dziewczyna uśmiecha się do niego, oczywiście, jakże by inaczej, a potem rzuca kwaśne spojrzenie w moją stronę.
— Wszystko będzie za chwilkę gotowe.
— Koniecznie musiałeś robić do niej krowie oczy? — pytam, kiedy Filomena odchodzi. — To okropne.
Potter parska.
— Nie robiłem krowich oczu.
— To jak byś to nazwał?
Ze stojącego na brzegu stolika dzbanka nalewam filiżankę herbaty, którą popycham w jego stronę. Potem napełniam własną. Mimo wszystko, jestem dobrze wychowany.
Kręci filiżanką na spodku.
— Powiedziałbym raczej, że dzięki mnie nie naplują ci do moussake.
— Nie zrobiłaby tego. — Odkładam dzbanek. — Znałem jej rodzinę, odkąd miałem trzy lata. — Rozglądam się wokół. Wnętrze nie zmieniło się wiele w ciągu ostatnich dwóch dekad. Grecka flaga nadal trzepocze w tylnym rogu pomieszczenia, a ściany pełne są fotografii krajobrazów, greckich bogów i czarodziejów. We frontowym oknie wisi donica z bugenwillą, jej gałązki, pełne różowych i purpurowych kwiatów, zwisają aż do podłogi. — Ojciec przyprowadzał mnie tu, kiedy mogłem jechać z nim do Londynu.
Coś ściska mnie za gardło. Przez chwilę siedzimy w niezgrabnej ciszy.
W końcu Potter popycha w moją stronę gołąbki.
— Nie wiedziałem, czy je lubisz.
— Lubię. — Podnoszę jeden i odgryzam kawałek. Przyprawione mięso z ryżem smakuje cierpko, słodko-ostro. Zlizuję oliwę z opuszka palca. Potter patrzy na mnie. Bierze łyk herbaty. Milczenie rozciąga się wokół nas, ale on wreszcie je przerywa.
— Nie czuję się z tym szczególnie komfortowo. — Uśmiecha się ze smutkiem i odgarnia włosy z czoła. — Nigdy tak naprawdę nie umawiałem się na randki, wiadomo dlaczego. To znaczy, zdarzyło mi się kilka razy w szkole, ale potem była Ginny i... — przerywa z westchnieniem.
Sięgam po kolejnego gołąbka.
— Ja także nie czuję się szczególnie wygodnie. Chyba że byłbym nagi, wtedy i owszem. — Nie mówi nic, tylko patrzy na mnie. — To był żart, Potter.
— Nie, nie był. — Opiera łokcie o stół. — Dlaczego to robisz? — Uśmiecha się słabo. — I pytam ciebie, nie Tobiasza.
To z pewnością nie jest pytanie, na które miałbym ochotę odpowiadać właśnie jemu.
— Lubię to.
— Naprawdę?
— Naprawdę — warczę. — Właśnie dlatego nie znoszę rozmawiać o mojej profesji z obcymi ludźmi. Seks jest uważany jako coś brudnego, coś, czego trzeba się wstydzić. — Z narastającym uczuciem gniewu pochylam się do przodu. — Dla ciebie to pewnie jest niezrozumiałe, że mogłoby mi się podobać bycie dziwką. Że mógłbym być w tym dobry. Zapewniam cię, Potter, że jestem.
Zapada minuta ciszy, ale on zaraz uśmiecha się łagodnie.
— Wiem. — Bawi się widelcem. — Jesteś bardzo dobry.
Moje policzki robią się czerwone, ale już po chwili obaj chichoczemy z absurdalności tego wszystkiego.
Niezgrabność zostaje rozbita.
Odwzajemniam jego uśmiech.

***

Latarnie na Pokątnej uginają się od iglastych gałęzi i aksamitnych, czerwonych kokard, a w sklepowych oknach jaskrawo pomalowane wróżki unoszą się między choinkami, girlandami, prezentami i Świętymi Mikołajami, kusząc klientów do zatrzymania się i obejrzenia wystawionych na pokaz produktów.
Stajemy przed sklepem z markowym sprzętem do quidditcha. Nowa Błyskawica unosi się na wystawie, wypolerowana i smukła. Jej mahoniowy trzonek błyszczy, witki są starannie przycięte, aby nadać maksymalnie aerodynamiczny kształt. Potter patrzy na nią z pożądaniem w oczach.
— Piękna, prawda? — Przyciska ubraną w rękawiczkę dłoń do szyby.
Nie kłopoczę się ukrywaniem uśmiechu.
— Nigdy tak naprawdę nie dorosłeś, co?
— Chyba nie — odpowiada wesoło.
— Więc ją kup.
Potrząsa głową i odwraca się niechętnie.
— Trójka własnych dzieci, którym trzeba sprawić prezenty, do tego Teddy, Victoire, Rose i Hugo...
Idę obok niego, z rękami wciśniętymi w kieszenie płaszcza i czarnym szalikiem zawiniętym szczelnie wokół szyi. Jest zimno, a szare niebo grozi ponownym deszczem.
— Wygląda na to, że twoja choinka będzie przeładowana.
— Są tego warci. — Przeskakuje przez krawężnik i ląduje w kałuży, chlapiąc wokół wodą. Naprawdę, czasami wykazuje dojrzałość Scorpiusa. — A ty? Spędzasz święta tylko z synem?
— Z matką i Sophie. — Widząc ciekawość w jego oczach, dodaję: — Moją byłą żoną.
Kiwa głową.
— Dziewczyna od Drosselmeiera.
— Tak. — Omijam pozostawiony na ulicy zestaw fletów i bębnów, z którego wydobywa się kolęda. Ich właściciel grzeje się w kącie pubu z kuflem grzanego piwa w ręce. "Riu riu chiu, la guarda libera" ćwierka siedząca na grzędzie przy jednym z bębnów tamaryszka. "Dios guardo el lobo de nuestra cordera..." ***. Wrzucam do blaszanej miski kilka galoenów. Ptaszek kiwa w moją stronę główką, nie przestając śpiewać.
— To trudne? — Potter patrzy na mnie. — Pozostać przyjaciółmi z żoną, gdy...
— Gdy rozwinie się w tobie zamiłowanie do penisa? — Śmieję się, kiedy on marszczy nos. — Potter, szczerze, twoja wstydliwość jest taka odświeżająca.
— Tylko odpowiedz na przeklęte pytanie.
Wiatr smaga mi włosy na twarz, więc chowam je z powrotem za ucho. Czarodziejski goniec przelatuje obok nas na miotle.
— Czasami nie jest łatwo — przyznaję. — Najgorszy był pierwszy rok. Walczyliśmy ze sobą zarówno z miłości, jak i nienawiści.
Potter kiwa głową.
— Ale poradziłeś sobie.
— Tak. — Uśmiecham się słabo, kiedy skręcamy za róg. — Głównie dlatego, że Sophie nalegała. Czasami potrafi być naprawdę upartą krową. — Z powrotem wpycham ręce do kieszeni. — Nie za dobrze sobie radzę w związkach...
— Jestem zaszokowany.
Słowa te sprawiają, że unoszę wzrok. Gapi się na mnie ze ściągniętymi brwiami i uśmiechem na ustach.
— Straszny z ciebie gnojek.
— Staram się.
Kościół pod wezwaniem św. Albana Męczennika wyłania się przed nami, cały z szarego kamienia i stłumionego, barwionego szkła. Staję w bramie z kutego żelaza i patrzę na mokrą, prowadzącą do wejścia ścieżkę.
— Moi rodzice brali tutaj ślub — mówię cicho. Ojciec jest pochowany w mauzoleum Malfoyów na pobliskim cmentarzu.
Potter przez chwilę tylko obserwuje mnie w milczeniu, a potem otwiera bramę.
— A więc wejdźmy.
Waham się. Nie pojmuję, skąd wiedział, że tego chcę. Sam nie miałem pojęcia.
W środku jest ciepło i cicho. We wnęce na końcu nawy głównej znajduje się kaplica Matki Bożej, w której palą się świece, a popołudniowe słońce, wpadające przez kolorowe szyby, rzuca barwne niczym klejnoty cienie na wypolerowane, drewniane ławki. Przypominam sobie, jak bywałem tu jako dziecko, zapach kadzidła, miękką intonację prowadzącego liturgię wikarego, dodający otuchy dźwięk organów i śpiew chóru.
Nasza ławka jest po lewej stronie w czwartym rzędzie. Staję przy niej. Mogę niemal czuć nacisk palców matki na moje udo, bezowocnej próby, by utrzymać mnie nieruchomo. Na ścianie obok mnie wisi posąg św. Tomasza Apostoła. Spędziłem całkiem sporo czasu robiąc do niego krzywe miny, desperacko próbując go obudzić.
Głaszczę dłonią jego obutą w sandał stopę. Mruga do mnie sennie, a potem się uśmiecha.
— Zdecydowanie zbyt długo pana tu nie było, panie Malfoy.
— Być może.
— Od czasu pogrzebu pańskiego ojca, a wcześniej jeszcze dłużej. — Odrywa się od ściany i pochyla głowę. — I jest tam jeszcze ktoś, kogo mogę zobaczyć.
Potter pojawia się za mną i patrzy na posąg podejrzliwie.
— Kto to jest?
— Żartujesz? — odpowiadam ze śmiechem.
— Jako dziecko nie bywałem dużo w kościele. — Wzrusza ramionami i szturcha mnie. — Więc? Przedstaw mnie.
— Święty Tomasz Apostoł, przyjaciel Jezusa i wszystkie tego typu bzdury. — Czuję się spektakularnie surrealistycznie. — Harry Potter, zbawca czarodziejskiego świata i tak dalej, i tym podobne.
Potter kiwa głową.
— Witaj.
— Sądzę, że twoje imię obiło mi się o uszy. — Tomasz wychyla się nieznacznie do przodu. — Jestem zaszczycony.
Szczerze, czuję, że mógłbym zwymiotować. Zamiast tego wywracam oczami, a twarz Pottera czerwienieje.
Posąg chichocze.
— Pana Malfoya znam od dnia jego chrztu. Był takim nieszczęsnym chłopcem, zupełnie zepsutym.
Rzucam mu rozgniewane spojrzenie, a Potter się śmieje.
— Kiedy dorastał też był z niego mały kutas.
— Pieprzę was obu — mówię. Tomasz cmoka na mnie, kiedy odchodzę.
— Malfoy... — Potter mnie łapie. — Ja tylko żartowałem.
Staję w połowie nawy głównej. Jestem zmęczony, a pewne cholerne rzeczy nigdy się nie zmienią, choć od szkoły minęło już jedenaście lat.
— Jestem w pełni świadomy popełnionych błędów — mówię gorzko. — Nie trzeba mi o nich przypominać. Rzucano mi je w twarz wielokrotnie od czasów wojny.
Potter unosi się na piętach.
— Przepraszam.
— Ty jesteś Złotym Chłopcem, który nigdy nie robi niczego źle, a ja gównem, decydującym się zostać śmierciożercą, albo, jeszcze gorzej, kurwą.
— Och, na rany Chrystusa, zamknij się — mówi wyraźnie rozdrażniony. Chwyta mnie za ręce i, zanim udaje mi się wyszarpnąć, całuje.
Wszystkie posągi obserwują nas chciwie.
Wargi Pottera są miękkie i ciepłe, a jego uścisk na moich ramionach mocny. Łapię go za łokcie, aby przysunąć bliżej, i jakoś natrafiamy na oparcie ławki. Potter mruczy, kiedy jego język wsuwa się do moich ust.
Wydaje się, jakby minęła wieczność, zanim się odsuwam.
— Myślałem, że nie miało być żadnego seksu.
Muska kącik moich ust.
— To nie jest seks.
— Racja — odpowiadam i kąsam jego dolną wargę.
Opiera się o mnie czołem.
— Więc myślisz, że teraz moglibyśmy zjeść razem kolację?
Cofam się niechętnie, ale uśmiecham do niego.
— Może.
Łapie mnie za rękę.
— Co powiesz na jutrzejszy wieczór?
Wiem, że muszę pracować. Całą noc. Ale nie waham się.
— Dobrze.
Dochodzę do wniosku, że jakoś z tego wybrnę, coś wymyślę.
Warto było, choćby tylko po to, aby zobaczyć twarz Pottera.
Splata nasze palce razem. Kiedy wychodzimy z kościoła, nie oglądam się za siebie.

***

— Musimy porozmawiać. — Nie czekam, aż asystentka Teo mnie zapowie.
Zaskoczony Nott patrzy na mnie znad pliku papierów, kiedy pochylam się nad jego biurkiem.
— Nie byliśmy na dzisiaj umówieni, prawda? — Zamyka teczkę i opiera się na krześle. — Obawiam się, że nie mam cię w moim terminarzu.
— Nie. — Posyłam w stronę drzwi zaklęcie, które zamyka je przed nosem sekretarki. Pieprzona mała suka plotkuje o wszystkim, co usłyszy. Na wszelki wypadek dokładam jeszcze urok wyciszający. — Więc Pansy jest znowu w ciąży?
Teo poprawia okulary.
— To moja żona, Draco. — Słaby uśmieszek wykrzywia mu twarz, a mnie nachodzi nieodparta ochota, aby przywalić mu w nią pięścią. — Z pewnością nie jesteś zazdrosny.
Opadam na krzesło naprzeciw niego. Nadal czuję usta Pottera na swoich.
— Absolutnie nie. — Podnoszę srebrny przycisk do papierów i przesuwam po nim palcami.
Przez chwilę mnie obserwuje. Czeka.
— Kończymy z tym — mówię wreszcie z westchnieniem. — Z naszymi spotkaniami. — Chce coś powiedzieć, ale podnoszę rękę, aby go powstrzymać. — Przyprawianie rogów najlepszej przyjaciółce jest wystarczająco złe, Teo. Nie będę tego robił, kiedy spodziewa się dziecka.
Nott mruży oczy.
— Wyrzuty sumienia? Jakie to mieszczańskie.
Wzruszam ramionami. Nie chodzi tylko o Pansy. Ale nie mam najmniejszego zamiaru przyznawać się do tego. Nawet przed samym sobą, za żadną, pieprzoną cholerę. — Już zdecydowałem.
— To nierozsądnie z twojej strony. — Teo bębni palcami o teczkę z dokumentami. — Bardzo nierozsądnie.
Pochylam się i patrzę na niego.
— Z pewnością mój tyłek nie jest aż tak pociągający.
Żaden z nas nie spuszcza wzroku, to bitwa Ślizgonów na siłę woli. Unoszę podbródek i staram się nie mrugać. Drżą mi mięśnie szczęki.
Nott ucieka spojrzeniem i zaciska usta.
— Będziesz tego żałował.
Wstaję i upuszczam na biurko przycisk do papierów.
— Idź do domu, Teo, do swojej żony. Z jakiegoś przeklętego powodu ona kocha twoją bezwartościową dupę. — Nieznacznie skruszony oglądam się na drzwi. W końcu byliśmy przyjaciółmi przez dwie dekady. — Tak będzie lepiej, wiesz o tym.
— Powinieneś poszukać nowego adwokata — odzywa się twardo, nie patrząc na mnie. — Rozumiesz, że dalsza współpraca nie będzie możliwa?
— Tak, rozumiem.
Nie mówi już nic więcej, sięga po dokumenty i szura nimi po biurku.
Zamykam za sobą drzwi.

***

Przez weekend spotykam się z Potterem każdego wieczoru. Unikamy sypialni, kanap i jakichkolwiek poziomych powierzchni. Zamiast tego siadamy przy stolikach w kątach małych restauracji, oczywiście mugolskich, aby zminimalizować szansę rozpoznania, i rozmawiamy. O życiu, dzieciach i o tym, jak obudziliśmy się pewnego ranka i zrozumieliśmy, że choć bardzo kochamy nasze żony, czegoś nam brakuje.
Kłócimy się przy butelkach wina. On nazywa mnie palantem, ja mu mówię, że ma inteligencję na poziomie memrotka.
Odprowadza mnie do domu i stoimy przed drzwiami, całując się na zimnym powietrzu, a kołatka wbija mi się między łopatki. Dokładnie minutę przed północą Potter niechętnie się ode mnie odsuwa.
Dzisiaj jednak się waha.
— Przyjdź jutro do mojego mieszkania — szepcze i dotyka mojej górnej wargi palcem w rękawiczce. Jest zrobiona na drutach, miękka i łaskocząca. Grzywka wystaje mu spod jego jasnoczerwonej czapki. Wygląda przezabawnie.
— Mam Scorpiusa.
— To weź go ze sobą. — Uśmiecha się i całuje kącik moich ust. — Ugotuję coś dla was obu.
Muskam mu skórę językiem.
— Gotujesz? Potter, jestem zdumiony.
— Mam wiele talentów. — Pociera nosem o moją szczękę. Chryste. Jestem całkowicie pewien, że ma. — Więc?
Wkręcam palce w jego płaszcz i szalik. Całuję go.
— Myślę, że da się to jakoś zaplanować. Jakkolwiek, syna raczej zostawię z matką. Lub babcią.
Potter śmieje się miękko.
— To brzmi trochę jak obietnica.
— Być może.
Cofa się, odrobinę zdyszany.
— Lepiej wejdź do środka.
Jeszcze jeden, ostatni, szybki pocałunek i zamykam za sobą drwi.
Już tak cholernie dawno nie czułem się w ten sposób. Coś więcej niż seks. Prawie zapomniałem, jak to jest spotykać się z kimś. Nadal jest to dla mnie dziwaczne. Chodzę na randki z Potterem. Patrzę na swoje odbicie w lustrze w holu. Mam błyszczące oczy i rozczochrane pod futrzaną czapką włosy.
— Co ty wyprawiasz, Malfoy? — szepczę.
Nie mam pojęcia.

***

Mieszkanie Pottera jest duże, ale puste, urządzone w stylu „wczesny rozwodnik". Rozpoznaję go od razu. Jakkolwiek kuchnię ma zaskakująco wygodną, oświetloną przez szeroki, ciepły kominek, z ustawionymi w rzędzie oszklonymi szafkami, zapełnionymi słoiczkami z przyprawami i starannie ułożonymi naczyniami, garnkami i szklankami.
Siedzę przy kontuarze z kieliszkiem w ręce i obserwuję, jak odnosi nasze brudne talerze do zlewu. Rękawy niebieskiej koszuli ma podwinięte do łokci. Z mugolskiego radio dobiegają dźwięki kolęd — Potter twierdzi, że brzydzi się prezenterami CRR i upiera przy czymś, co nazywa BBC kanał czwarty.
— Wiesz, mógłbym pomóc — mówię sucho.
Uśmiecha się do mnie.
— Jesteś gościem. — Macha różdżką i zlew napełnia się mydlinami. Gąbka do mycia wskakuje do parującej wody, a talerze ze stukotem podskakują wokół niej, wijąc się niecierpliwie tam i z powrotem, by po chwili unieść się i wylądować w stojącej obok suszarce. — Boże, jak ja kocham magię.
Nie mogę powstrzymać parsknięcia. Patrzy na mnie i unosi brew.
— Śmiejesz się ze mnie, Malfoy?
— Zaledwie się uśmiecham — mówię znad swojego kieliszka.
Bierze go ode mnie i wypija wino.
— Gnojek.
— Jesteś beznadziejny. — Odkłada kieliszek i odciąga mnie od stołu. — Brzydzisz się mną.
Pozwalam przyciągnąć się jeszcze bliżej.
— Och, raczej nie sądzę.
Harry kołysze mnie w rytm muzyki.
— Pansy Nott zaprosiła mnie na swoje spektakularne przyjęcie z okazji Nowego Roku. Powinienem pójść?
— Myślę, że to dobry pomysł. — Oplatam mu ręką szyję i całuję powoli. — Słyszałem, że są teraz bardzo modne.
— Tak właśnie stwierdziła. — Uśmiecha się do mnie. — Więc, Malfoy, co robisz w Sylwestra?
Parskam śmiechem.
— W sumie to mam tysiące zaproszeń, oczywiście, ale może mógłbym gdzieś cię wcisnąć. — Piosenka zmienia się z zupełnie znośnej kolędy o dzieciątku Jezus na lekko przerażającą, mugolską bzdurę o sercach i bożonarodzeniowych darach. Patrzę na urządzenie ze wstrętem. — Doprawdy, Potter, twój muzyczny gust...
— Błagam o wybaczenie, ale to klasyka.
Jestem całkiem pewien, że się ze mnie nabija. Marszczę buntowniczo usta.
— Nawet mugole nie są takimi barbarzyńcami. To gówno jest obrzydliwe. — Potter próbuje nucić wraz z piosenką. — Przestań — mówię ze złością. Nie słucha. Zamiast tego łapie mnie za biodra i przyciąga do siebie. I zaczyna śpiewać. Merlinie, miej nas wszystkich w swojej opiece. — Co robisz? — pytam, gdy czuję, że się kołysze.
— „Trzymam dystans, ale ty ciągle łapiesz mój wzrok..." — słyszę tuż przy uchu. — Taniec, Malfoy, słyszałeś o czymś takim?
Łapię go za ramiona, aby utrzymać równowagę.
— To nie jest taniec.
Mocno trzymając moje biodra palcami, przesuwa mnie wzdłuż kontuaru.
— Ależ oczywiście, że jest.
Jego dłonie ześlizgują się i obejmują moje pośladki.
— Jesteś w tym strasznie kiepski. — Staram się powstrzymać śmiech.
— Okropny — mówi radośnie i wygina mnie do tyłu tak, że włosami niemal zamiatam podłogę. — „W ostatnie święta podarowałem ci moje serce, ale następnego dnia oddałeś je z powrotem..."**** — mruczy do mnie, robiąc przy tym przerażającą minę.
Tym razem nie mogę się opanować i wybucham śmiechem. Jest takim cholernym głupkiem.
— Co to dokładnie ma znaczyć? — pytam, gdy przyciąga mnie do siebie ponownie. Zaplatam ręce wokół jego szyi.
Potter kręci mną dookoła kuchni.
— Nikt tego nie wie.
— Więc jaki w tym sens?
Pozwalam nodze otrzeć się o jego udo. Zaczyna oddychać szybciej.
Nasze ciała splatają się, a ubrania drażnią skórę.
— To bożonarodzeniowa piosenka, nie musi mieć sensu.
— Nie jest specjalnie radosna, co?
Kładę mu rękę na plecach i dociskam palce do kręgosłupa. Kołyszę biodrami.
— A kogo to, kurwa, obchodzi.
Całuję go.
I nagle jesteśmy na podłodze, z mokrymi, gorącymi ustami na sobie i dłońmi, spragnionymi dotyku, wślizgującymi się pod koszule.
— Proszę — mówię z twarzą przy jego gardle i Potter szarpie za guziki moich spodni.
Sekundę później trzyma mojego penisa w dłoni, zawijając wokół niego palce, ogrzewające skórę i pozbawiające oddechu.
Spoglądam na niego. Wpatruje się we mnie i wszystko jest tak pierdolenie inne, niż było kiedykolwiek. Dla niego. Dla mnie.
Tracę zmysły.
— Proszę — mówię znowu i spycham swoje spodnie. Potrzebuję tego. Potrzebuję jego.
Potter szarpnięciem uwalnia mnie z ubrania. Całuje gwałtownie, a potem się odsuwa. Wyciągam do niego rękę.
— Poczekaj — szepcze, więc wydaję z siebie jęczący dźwięk, opadam z powrotem na podłogę i obserwuję go, kiedy się rozbiera, odrzucając na bok kolejne części garderoby. Jego penis twardnieje, jest nabrzmiały i ciężki pomiędzy ciemnymi włosami i widok ten sprawia, że cierpię.
— Chodź tutaj — mówię niecierpliwie.
Wraca do mnie, już całkiem nagi. Gdy przesuwa się nade mną, jego skóra jest miękka. Włosy ma rozczochrane, a wargi zaczerwienione i obrzmiałe od moich zębów. Nigdy nikogo nie pragnąłem tak bardzo.
Jestem gotowy. To były całe pieprzone dni gry wstępnej. Jęczy, gdy łapię go za rękę i dociskam koniuszki palców do swojego wejścia.
— Ja pierdolę — szepcze.
— Świetny pomysł.
Przysuwam się do niego i naciskam penisem na jego biodro. Czuję się tak cholernie niewiarygodnie.
Kiedy pochyla się, aby znowu mnie pocałować, oczy za poplamionymi szkłami ma pociemniałe. Pieszczota palców między moimi pośladkami doprowadza mnie do szału.
W kieszeni spodni mam prezerwatywę. Próbuję ją wygrzebać.
— Nawilżacz — szepczę mu wprost do ust, a on wzywa zaklęciem małą buteleczkę.
Zdejmuję mu okulary i odrzucam je na bok. Odbijają się od podłogi, ale żaden z nas tego nie zauważa.
Wpycham mu do ręki prezerwatywę. Szybko nakłada ją i smaruje palce oliwką.
— Jesteś pewien?
Całuję go wściekle, nie żałując zębów i języka, a kiedy wreszcie odsuwam się zdyszany, niemal się dławię:
— Pieprz mnie. Chcę cię wewnątrz, Potter.
Wpycha we mnie dwa pace niemal natychmiast. Krzyczę i wyginam plecy w łuk, moje stopy ślizgają się po podłodze. Mocno łapię go za ramiona.
— Zbyt dużo? — Zaczyna się wycofywać.
Zaciskam mięśnie wokół jego palców.
— Przysięgam na Boga, Harry pieprzony Potterze, że jeśli zabierzesz teraz te palce z mojej dupy, zabiję cię na miejscu. I nie myśl, że żartuję.
Słyszę jego śmiech.
— Skoro tak mówisz...
Kręci dłonią i to mi wystarczy. Jęczę i podrywam rękę, aby złapać się spodu jednej z szafek.
— Mocniej.
Wpycha palce głębiej i skręca je jeszcze bardziej. Mam dość. Jestem prawie zgubiony już tylko przez to. Czyste szaleństwo. Przecież to nie tak, że nie pieprzyliśmy się wcześniej. Nie tak, że już go w sobie nie miałem w ten sposób. Ale teraz jestem sobą, nie Tobiaszem, i przez to wszystko wygląda inaczej. Może różnica nie jest wielka, ale dla mnie istotna.
Przesuwam rękami po jego klatce piersiowej. Nie mogę przestać go dotykać, czuć pod swoimi dłońmi. Drapię go paznokciem powyżej sutka i słyszę, jak ciężko chwyta powietrze. Chryste, co za dźwięk!
Gryzę go w ramię, a potem przeciągam ustami w górę, wzdłuż szyi, próbując słonego smaku. Pachnie mydłem sandałowym i oregano, bazylią i czosnkiem z sosu marinara, który przygotował na kolację.
— Draco — mówi prosto w moje usta i nasze języki splatają się w powolnej, tęsknej pieszczocie. Moje nogi pod nim rozpościerają się szerzej, uda rozchylają jeszcze bardziej, kiedy przesuwa się i wyjmuje palce.
— Pieprz mnie — szepczę. Boże, nigdy nie pragnąłem niczego tak straszliwie. Nigdy nie pragnąłem tak nikogo.
Nie chcę się teraz nad tym zastanawiać.
Potter unosi się nade mną i przesuwa penisem między moimi pośladkami, a potem po jądrach i z powrotem, przez cały czas nie spuszczając ze mnie wzroku.
— Chcesz mnie.
— Tak. — Wiję się pod nim z potrzeby dotyku. — Tak.
Kiedy jego erekcja naciska na moje wejście, krzyczę.
Światło z kominka wywołuje cienie na jego skórze, na napinających się mięśniach. Naprężam się i naciskam na jego biodra, wbijając stopy w podłogę. Chcę go w sobie głębiej. Chcę czuć, jak się rusza.
— Więcej. — Chwytam go za ramię. — Proszę.
Wchodzi we mnie całkowicie i nieruchomieje, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami. Wiem, o czym myśli. Że teraz jest zupełnie inaczej niż poprzednim razem. Dotykam jego twarzy, gładzę opuszkami palców policzek i szczękę.
— Harry — mówię, a on zamyka oczy.
Przez jego ciało przebiega dreszcz, pochyla się i całuje mnie.
— Chcę...
Wplatam mu palce we włosy.
— ...więc zrób to.
Jęczy i zaczyna się ruszać. Na początku powoli, ale potem wpada w rytm i pieprzy mnie szybkimi, szorstkimi pchnięciami, które unoszą moje pośladki z podłogi. Dociskam ramiona do podłogi i wychodzę naprzeciw każdemu z nich. Moje dłonie ślizgają się po jego wilgotnej skórze, a penis, twardy i mokry, napiera mu na brzuch.
— Chryste... — szepcze. Unosi się i patrzy, jak jego ciało wsuwa się we mnie. Wypycham biodra. — Sposób, w jaki wyglądasz...
— Powiedz mi. — Chcę to usłyszeć. Potrzebuję tego.
Przesuwa się, wchodząc we mnie głębiej.
— Taki otwarty dla mnie... — Rozchyla moje uda jeszcze bardziej, tak że teraz kolanami niemal dotykam podłogi. — Spragniony... Bo pragniesz mnie, prawda?
— Tak. — Wspieram się jedną dłonią o kafelki i przyciskam do niego. — Harry. Mocniej.
Podciąga mnie do góry, a sam staje na czworakach.
— Lepiej?
Jęczę i opieram się o niego. Porusza się głęboko we mnie i mogę czuć każde jego przesunięcie.
— Trochę.
Śmieje się i popycha mnie, aż ramionami trzaskam o najbliższą ścianę. Ostre zderzenie głowy z tynkiem wywołuje przepływającą przez moje ciało falę bólu, ale nie przejmuję się tym.
— Lubię ściany — mówi z ustami tuż przy mojej szczęce.
Po omacku drapię go po skórze i jestem pewien, że zostawiam na niej długie rysy. Nachylam ukośnie biodra i biorę głęboki oddech.
— Nie mam nic przeciwko. — Nabijam się mocniej na jego penisa i jęczę. — Mógłbym skończyć nawet teraz.
— Zrób to. — Harry oddycha gwałtownie i wchodzi we mnie jeszcze raz, tak, że jego jądra uderzają mnie w pośladki. Trę ramionami o szorstką powierzchnię. Gryzie moje gardło, a potem przesuwa językiem po pokąsanej skórze. — Chcę czuć twoje spełnienie na całym ciele. — Kolejne ostre pchnięcie, przygważdżające mnie do ściany.
Naprężam szyję, wyginając się w łuk w jego stronę.
— Więc pieprz mnie mocniej, Potter.
Kładzie ręce na ścianie, po obu stronach moich ramion. Jęczy przy każdym brutalnym ruchu swoich bioder.
— Wymagający, mały gnojek.
Tego jest już dla mnie prawie zbyt wiele. Oddycham nierówno i opadam ponownie na jego penisa. Moja własna erekcja huśta się pomiędzy nami, mokra główka pociera o jego brzuch. Napinam całe ciało.
— Harry. — Łapię go za ramiona. Ton mojego głosu wzrasta. — Harry!
Wbija się we mnie jeszcze raz.
Spełnienie, które mnie ogarnia, jest bezwzględne. Wytryskuję boleśnie pomiędzy nami, na jego skórę i moją własną klatkę piersiową.
— Och, Boże. — Harry obserwuje mnie szeroko otwartymi oczami, z trudem łapiąc powietrze.
Gdy palcami rozmazuje nasienie po naszych ciałach, a potem podnosi dłoń do ust, jęczę i, drżąc z potrzeby, przyciskam twarz do jego ramienia.
Wtulam się w niego, a on we mnie i całujemy się. Na jego języku mogę spróbować samego siebie. Zawijam mu nogi wokół talii.
— Skończ we mnie, Harry. Na mnie. Gdziekolwiek. Proszę.
Ponownie unosi się nade mną i obserwuje, jak jego penis zagłębia się w moim ciele.
— Napnij mięśnie — mówi drżącym głosem, unosząc moje biodra z podłogi.
Zaciskam pośladki i wychodzę naprzeciw jego pchnięciom. Oczy zaczynają mu błyszczeć. Gdy odchyla głowę do tyłu, nie mogę złapać tchu. Jest tak cholernie piękny w tym momencie.
Harry krzyczy.
Opada na mnie, oddychając spazmatycznie. Zawijam wokół niego ramiona i głaszczę go po plecach.
Dotykam wargami jego skroni.
Na Merlina pieprzącego Nimue*****. Myślę, że teraz mógłbym umrzeć.
Jestem przerażony.


***


*grecka zapiekanka z krojonych cukini, bakłażanów, ziemniaków, pomidorów i mielonego mięsa, pieczona w sosie beszamelowym
**grecki placek na bazie ciasta phyllo z farszem szpinakowo-serowym
***„Ćwir, ćwir, ćwir, strzeże jej brzeg...
Bóg ochronił przed wilkiem naszą owieczkę...
**** „Last Christmas" Wham!, tłumaczenie - marttina (z jednoliterową korektą xD)
*****początkowo chciałam to jakoś zmienić, aby stało się bardziej zrozumiałe, ale gdy poczytałam trochę o legendach związanych z Merlinem, postanowiłam zostawić; Nimue to postać bardzo nieokreślona, ma wiele imion, między innymi nazywana jest Panią Jeziora, co wykorzystał na przykład Andrzej Sapkowski pisząc swój cykl o wiedźminie; jedno z celtyckich podań mówi, że między tą boginią a Merlinem doszło do tajnego romansu; wersji tej historii jest wiele, ale mnie najbardziej podoba się sam fakt, że Femme w ogóle wplotła takie ciekawostki w swojego fika   

Londyński pocałunekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz