- Chyba oszalałeś - Luke chce wysiąść, ale przytrzymuję dłonią jego pas bezpieczeństwa. - Przecież nie umiem tego uruchomić!
- Wsiadłeś. To już postęp.
W życiu nie widziałem bardziej zestresowanej osoby. Chociaż nie włożyłem kluczyka do stacyjki, blondyn z całej siły ściska kierownicę.
Włączam radio i uśmiecham się do chłopaka.
- Kluczyk.
Luke powoli wykonuje wszystkie moje rozkazy, co nawet mi się podoba. Nie miałem okazji uczyć nikogo jeździć, więc nie mam pojęcia, co zaraz się stanie.
- Teraz wciśnij sprzęgło i przekręć kluczyk.
Samochód ożywa, ale tylko na chwilę. Luke z niewiadomych powodów ściąga nogę ze sprzęgła, zbyt szybko by mogło ruszyć do przodu. Słychać jakiś zgrzyt, po czym silnik przestaje pracować.
- Zginiemy - szepcze przerażony.
- Nie przesadzaj. Zrób to samo jeszcze raz i powoli - mówię i szukam swojej ulubionej stacji. - Unoś nogę wolno, jakbyś właśnie wdepnął w coś dziwnego i nie był pewien, czy chcesz sprawdzić co masz pod podeszwą.
Ruszamy do przodu.
Blondyn wjeżdża na ulicę i rozpędza samochód. Jego oczy błądzą między lusterkami bocznymi a przednią szybą. Chyba sam nie wierzy, że prowadzi.
- Teraz sprzęgło i dwójka.
Poza złym startem Luke naprawdę nieźle sobie radzi. Nawet zaszalał i wbił trójkę, a to planowałem dopiero na drogę powrotną.
- Twój tata ma zajebiste auto.
- To sedan mojej mamy - mówi, lekko przyspieszając. - Pożyczyła je nam na ten wypad.
- Skręć w lewo - instruuję i wychylam się z siedzenia, żeby sprawdzić, czy na skrzyżowaniu jest bezpieczne. - Ile masz lat?
- Skończyłem osiemnaście w lipcu. A ty?
- Będę miał dziewiętnaście w listopadzie. Masz osiemnaście lat i nawet nie myślałeś o zdaniu prawka?
Chłopak przygryza wargę.
- Czuję, że prowadzenie to za duża odpowiedzialność jak na mnie. Narażam nie tylko swoje życie, ale i osób, z którymi potencjalnie mogę mieć wypadek.
Unoszę ze zdziwieniem brwi. Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Po prostu chciałem bujać się swoim gratmobilem po okolicy razem z Calumem, który zawsze ma tysiąc pięćset spraw do załatwienia. To podjechać do sklepu, zanieść zaległą pracę domową do szkoły, kupić psu karmę. Mali miała już dość wożenia jego tyłka. Jestem starszy i to na mnie padło zrobienie prawka, czego nie żałuję.
- No dobra, ale właśnie prowadzisz. Nadal uważasz, że to niebezpieczne?
- Tak? - odpowiada i zaciska palce na kierownicy jeszcze mocniej. - Jadę autem, bez instruktora, z chłopakiem który wygląda jak ćpun z ulicy Sezamkowej.
Wybucham śmiechem.
- Powiedział koleś z kolczykiem w buzi. Dziewczyny na to lecą, czy co?
Kąciki ust Luke'a unoszą się do góry.
- Żebyś wiedział.
Kiwam głową i opieram łokieć o podpórkę na drzwiach. Jeszcze kilka razy podpowiadam, gdzie powinien skręcić i dojeżdżamy do supermarketu.
Szczęśliwy wyskakuję z pojazdu i odrazu idę w kierunku wejścia. W sklepie ląduję przed zamrażarką, śliniąc się na widok pizzy. Gdybym ułożył ją na jakimś płaskim kamieniu w słońcu, byłaby do zjedzenia? Prawdopodobnie nie. Muszę znaleźć coś innego. Łapię kabanosy, kilka bułek dla Andrew'a i Daryla, konserwy i dwie butelki wody.
Przepycham się między ludźmi w poszukiwaniach Luke'a, którego straciłem z oczu zaraz po minięciu alejki ze słodyczami.
Na moje nieszczęście przejście blokują mi dwie dziewczynki. Wyglądają na około osiem lat i wyścigują się wózkami. Jedna z nich o mało we mnie nie wjeżdża.
- Uważaj trochę! - krzyczę, odskakując na półki z batonami. - Jeszcze kogoś zabijesz.
Brunetka o brązowych oczach pokazuje swój środkowy palec.
- Spierdalaj - dodaje do gestu i znika z mojego pola widzenia.
Stoję chwilę z otwartymi ustami.
- Wszystkie laski tak na ciebie reagują?
- Spadaj - mówię i odwracam się do Luke'a. W rękach trzyma trzy paczki chipsów, jedną wielką czekoladę i dwa opakowania żelek. - Zjesz to wszystko sam?
Wzrusza ramionami i kieruje się do kasy. Jeśli on tyle je, jakim cudem jest aż tak chudy? Przecież to chodząca tyczka.
Luke płaci za zakupy, a ja oczarowany stojącym nieopodal automatem do kawy postanawiam kupić trochę boskiego napoju. W końcu nigdy za duzo kawy.
Nie liczę na jakieś pyszne latte, tylko zwykłą kawę z mlekiem z saszetki. Wrzucam kilka monet i po chwili zastanawiam się, czy tego naprawdę chciałem. Smakuje obrzydliwe, nawet jak na automat.
Blondyn pakuje zakupy do bagażnika i chce oddać mi kluczyk, ale ja odmawiam.
- Dowiozłeś nas tutaj, to i nas odwieziesz.
Luke przewraca oczyma. Znów ma małe problemy z ruszeniem, ale szybko łapie całe to sprzęgło-gaz i po kilku minutach zatrzymujemy się na światłach. Wtedy przychodzi najgorsze.
- Mike... - Blondyn szturcha moją rękę, przez co prawie wylewam zawartość kubka.
- Jezu, Luke, uważaj trochę.
- Mike...
- Zajmij się prowadzeniem.
Sprawdzam godzinę na telefonie. Dochodzi czternastka, co znaczy, że jeszcze tylko półtorej godziny męczarni i wrócę do domu, rozłożę się przed telewizorem i obejrzę Małą Miss.
- Michael, do cholery!
Piskliwy wrzask blondyna kończy moje przemyślenia.
- Co znowu? - pytam spokojnie.
Kierowca wskazuje palcem coś za szybą.
- Policja.
- O kurwa - dodaję automatycznie. Odstawiam kubek i zerkam na radiowóz.
Nie jest to środek miasta, raczej obwodnica, nieco pusta. Jeden z policjantów patrzy dokładnie na nas, marszcząc brwi.
Już po nas.
- Dobra, spokojnie. Musisz tylko normalnie ruszyć i docisnąć trochę gaz. Trochę bardzo.
Nie żyjemy.
CZYTASZ
Bąbelek
FanfictionMichael to chłopak zbliżający się do mety swojej nastoletniej egzystencji. Radosny, wyznający kult weekendowego odpoczynku syn, który spędza czas wraz z ojcem próbując nadrobić stracone dziecięce lata. Nie brak mu przygód, wpadek. Zielonowłosy nie p...